Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– W tej chwili, złotko, możesz mnie zapytać praktycznie o wszystko.

– Pytam z ciekawości. Czy morderstwa i strzelaniny są czymś normalnym w tej części kraju, czy to stan przejściowy?

– No cóż… – Przez chwilę kontemplował wino w szklance, zanim się go napił. – Ponieważ moja rodzina osiedliła się tutaj jeszcze przed wojną. to znaczy przed Wojną Domową.

– Naturalnie.

– Czuję się więc uprawniony do rozstrzygnięcia tej kwestii. Muszę stwierdzić, że morderstwa, o jakich myślisz, były w Innocence czymś nieznanym. Zastanówmy się. Kiedy byłem dzieckiem, Whiteford Talbot przestrzelił Cala Beauforda na wylot. Ale Witeford złapał starego Cala zjeżdżającego po rynnie z jego sypialni. A żona Whiteforda, nazywała się. Ruby Talbot, znajdowała się wtedy w łóżku goła jak święty turecki.

– To zupełnie co innego – orzekła Caroline.

– No widzisz. Jakieś pięć lat temu chłopcy Bonnych i Shiversów nafaszerowali się wzajemnie śrutem. Poszło o świnie. A ponieważ są kuzynami i do tego trochę niespełna rozumu, nikt się tym specjalnie nie przejął.

– To zrozumiałe.

Jezu, pomyślał Tucker, lubię ją, lubię ją w jakiś dziwny koleżeński sposób. Bardzo miły dodatek do pożądania.

– Ale na ogół Innocence jest spokojnym miasteczkiem. Skrzywiła się nad szklanką.

– Przybierasz to na zawołanie?

– Co?

– Styl lekko przymulonego wiejskiego ciołka? Pokazał zęby w uśmiechu i łyknął wina.

– Tylko wtedy, gdy wydaje mi się to dobrym wyjściem z sytuacji. Westchnęła i odwróciła głowę. Niebo ciemniało, grzmoty stawały się coraz bliższe, ale tak przyjemnie było siedzieć na stopniach werandy. Zbyt przyjemnie.

– Nie boisz się? – zapytała. – Ten człowiek groził, że cię zabije, kiedy szeryf go zabierał.

– Nie ma co wpadać w panikę. – Ale niepokój w głosie Caroline poruszył wrażliwą strunę. Płynnym ruchem objął dziewczynę przez plecy. – Nie martw się, kochanie. Nie chcę, żebyś się niepokoiła z mojego powodu.

Odwróciła głowę i jej twarz ponownie znalazła się tuż przy jego twarzy.

– To zahacza o patologię, nie sądzisz? Wykorzystywanie śmiertelnego niebezpieczeństwa w celu uwiedzenia.

– Ba! – Był na tyle dobroduszny, żeby się roześmiać, na tyle doświadczony, by pozostawić rękę tam, gdzie spoczywała. – Zawsze jesteś taka podejrzliwa w stosunku do mężczyzn?

– W stosunku do pewnych mężczyzn, tak. – Strąciła jego dłoń z ramienia.

– To bardzo brzydko z twojej strony, Caro, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy – - Westchnął żałośnie i stuknął się z nią szklanką. – Nie sądzę, żebyś chciała zaprosić mnie na kolację? Skrzywiła się. – Raczej nie.

– A może zagrasz coś dla mnie?

Potrząsnęła głową, bez uśmiechu.

– Wzięłam sobie urlop od grania dla innych.

– Jaka szkoda. Coś ci powiem, wobec tego ja zagram dla ciebie.

Uniosła brwi z niedowierzaniem.

– Umiesz grać na skrzypcach?

– Skąd! Ale umiem włączyć radio. – Wstał i uświadomił sobie w ułamku sekundy, że wino poszło mu prosto do głowy. Nie było to nieprzyjemne uczucie. Dobrnął do samochodu i przekopał się przez kasety magnetofonowe. Znalazł nagranie, o które mu chodziło, i wsunął je w odtwarzacz.

– Fats Domino – powiedział z szacunkiem, kiedy rozległy się pierwsze tony „Blueberry Hill”. Podszedł do Caroline z wyciągniętą dłonią. – Chodź.

Zanim zdążyła odmówić, postawił ją na nogi i objął ramieniem.

– Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym, słuchając tej piosenki, nie pragnął zatańczyć z piękną kobietą.

Mogła mu odmówić, mogła wywinąć się z jego objęć. Ale to było takie niewinne. Po ostatnich dwudziestu czterech godzinach potrzebowała małej, bezpiecznej rozrywki. Poddała się więc ruchom jego ciała, kiedy prowadził ją płynnie na trawnik, pozwoliła przechylać się w tańcu. W głowie czuła przyjemny szmerek.

– Dobrze? – zapytał cicho.

– Mhm. Jesteś miły, Tucker. Zbyt miły. Ale wolę to, niż żeby do mnie strzelano.

– Tak też sobie pomyślałem. – Przytulił policzek do jej włosów. Były gładkie jak jedwab. Zawsze miał słabość do gładkich powierzchni, nie próbował więc nawet walczyć z pokusą, by otrzeć się policzkiem o jej policzek, przesunąć dłonią po jej plecach. Jakie smukłe były jej nogi ocierające się o jego uda!

Nie czuł się zaskoczony faktem, że jest podniecony erotycznie. Było to tak naturalne jak oddychanie. Zaskoczyło go coś innego: nieprzeparte Pragnienie, by przerzucić sobie Caroline przez plecy i zanieść na górę do sypialni. Nigdy dotąd nie wykazywał niecierpliwości w stosunkach z kobietami, lubił rozkosze pogoni, zwalnianie tempa, przedłużanie przyjemności. Taniec z Caroline o tej dziwnej godzinie, kiedy świat nabiera perłowoszarych barw, Pozbawił go zwykłej rezerwy.

Pomyślał, że obwini za to alkohol. Był już bardziej niż na wpół pijany.

– Pada – szepnęła Caroline. Oczy miała zamknięte, kołysała się w rytmie jego ciała.

– M – hmm. – Czuł zapach deszczu w jej włosach, na jej skórze. Doprowadzał go do szaleństwa.

Uśmiechnęła się, czując jak wielkie, ciężkie krople przenikają przez jej ubranie.

Nikt do mnie dotąd nie strzelał, pomyślała. Ale i nie tańczył ze mną w deszczu.

– Jest chłodno. Cudownie chłodno – powiedziała.

Chłodno? Tucker dziwił się niemal, że woda nie wyparowuje z sykiem po. zetknięciu z jego skórą. Uświadomił sobie, że trzyma między wargami płatek jej ucha. Zadrżała zaskoczona, kiedy zacisnął na nim delikatnie zęby.

Rozwarła szeroko oczy i patrzyła tępo przed siebie, kiedy sunął wargami w stronę jej ust. Coś ciepłego i cudownego poruszyło się w jej wnętrzu, zanim zdołała to zniszczyć. Na moment przed tym, nim zagarnął jej wargi, poderwała dłoń i odepchnęła go od siebie.

– Co ty wyprawiasz? Zamrugał oczami.

– Całuję cię?

– Nie!

Patrzył na nią przez chwilę, na deszcz ściekający z jej włosów. na oczy, które zdradzały tyleż namiętności, co zdeterminowania. Miał wielką ochotę zignorować jej protest. Zaklął pod nosem, zrozumiawszy, że nie potrafi.

– Caroline, jesteś trudną kobietą.

Dzwon alarmowy w jej głowie przycichł, kiedy zrozumiała, że Tucker nie będzie nalegał. Uśmiechnęła się leciutko.

– Tak mówią.

– Mógłbym pokręcić” się tu jeszcze trochę, namówić cię, żebyś zmieniła zdanie.

– Nie sądzę.

Oczy mu się śmiały. Przesunął dłonią wzdłuż całej długości jej pleców. zanim się odsunął.

– Stanowisz dla mnie wyzwanie, ale ponieważ miałaś ciężki dzień, odpuszczę ci dzisiaj.

– Dziękuję ci serdecznie.

– Jest za co! – Przesunął kciukiem po jej kłykciach. I, niech go diabli, poczuła dreszcz od głowy po czubki palców. – Będziesz o mnie myślała, kładąc się dzisiaj do łóżka, Caroline.

– Będę myślała o wprawieniu szyb do okna.

Przeniósł wzrok z jej twarzy na odłamki szkła sterczące złowrogo ze starych drewnianych ram.

– To moja wina – powiedział.

W jego oczach pojawiła się zawziętość, co przypomniało Caroline, jak dc tego doszło, że stoi z Tuckerem na deszczu, trzymając się za ręce.

– Myślę, że winę ponosi Austin Hatinger – powiedziała lekkim tonem. – Choć nie poprawia to stanu moich okien.

– Ja się nimi zajmę. – Patrzył znów na nią. – Wyglądasz ślicznie, kiedy jesteś mokra. Jeżeli postoję tu jeszcze trochę, znowu spróbuję cię pocałować. – Więc lepiej już idź. – Szarpnęła uwięzioną dłonią, rzuciła okiem stronę samochodu i zaśmiała się.

– Tucker, wiesz, że masz opuszczony dach?

– Cholera! – Odwrócił się i wlepił wzrok w porsche'a. Krople deszczu bębniły o białą skórzaną tapicerkę. – To największy problem, jaki miewam z kobietami. Rozpraszają mnie. – Nie zdążyła uwolnić ręki, kiedy podniósł ją do ust w długim pocałunku. – Wrócę, Caroline.

Uśmiechnęła się, cofając o krok.

– Więc przywieź ze sobą szklarza.

Wskoczył do samochodu, nie kłopocząc się zasuwaniem dachu. Zapalił silnik, posłał Caroline całusa i ruszył aleją. Widział dziewczynę we wstecznym lusterku, kiedy stała w deszczu, z włosami jak mokre zboże, w sukni oblepiającej ciało. Fats śpiewał „Ain't That A Shame”. Tuckerowi nie pozostało nic innego, jak mu zawtórować.

25
{"b":"107067","o":1}