Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Żadnych termitów? Dach nie przecieka?

– Nie, szanowna pani. Mogę to zagwarantować, bo wszystko zrobiłem tu sam. Tu jest bardzo cicho i przytulnie. Powinnaś to obejrzeć za dnia. Przez okna wpada mnóstwo światła. A kiedy będziesz miała kłopoty, gliny są tuż za ścianą – mówił z lekkim akcentem z Południa.

– Na szczęście moja praca nie jest aż tak niebezpieczna.

Wsunął ręce do kieszeni. Jego opalona twarz była obsypana delikatnymi piegami. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc długą chwilę trwaliśmy w milczeniu. Wreszcie przerwał je Tommy, bez szczególnej pomocy ze strony niżej podpisanej.

– Kiedy kupiliśmy ten dom, był w fatalnym stanie. Wymieniliśmy wszystkie rury i instalację elektryczną, położyliśmy nowy dach i rynny – mówił tak cicho, że z trudem słyszałam jego słowa.

– Bardzo tu ładnie. Od jak dawna jesteście właścicielami domu?

– Od roku. Jesteśmy tutaj nowi. Kilka lat temu straciliśmy rodziców. Oboje nie żyją. Richard nie znosi o tym mówić chyba jeszcze bardziej niż ja. To nadal bolesny temat. Zostaliśmy więc we dwóch. – Podszedł do lodówki, uniósł pokrywkę i spojrzał na mnie. – Mogę ci zaproponować piwo?

– Nie, dziękuję. Zabierałam się właśnie do kolacji, gdy ktoś pokazał mi wasze ogłoszenie. Po rozmowie z Richardem wrócę tam i wreszcie coś zjem.

– Nie lubię pić i siadać potem za kierownicą – rzucił ze smutnym uśmiechem.

– O to mniej więcej chodzi – odparłam.

Pogrzebał między kostkami lodu i wyjął puszkę pepsi light. Zanim zdążyłam zaprotestować, otworzył ją.

– Naprawdę, bardzo dziękuję.

Nachmurzoną minę Tommy’ego łagodził ton udanej dezaprobaty.

– Nie pijesz piwa, pepsi też nie chcesz. Co jest? Puszka jest już otwarta. Wypij choć łyk. Chyba nie chcesz, żeby się zmarnowało – powiedział i pomachał zachęcająco puszką. Wzięłam ją, by uniknąć sporu.

Raz jeszcze sięgnął do lodówki i wyjął butelkę piwa. Otworzył ją i trzymając za szyjkę, usiadł na podłodze. Oparł się plecami o ścianę i wyciągnął przed siebie długie nogi. Jego ciężkie buty sprawiały wrażenie ogromnych. Gestem wskazał na wykładzinę.

– Siadaj. Będzie ci wygodniej.

– Dzięki.

Wybrałam miejsce naprzeciwko niego i usiadłam na podłodze. Zanim odstawiłam puszkę na bok, wypiłam trochę pepsi, żeby nie robić mu zawodu.

Tommy pociągnął duży łyk piwa. Wyglądał na faceta, który lubi palić przy pracy.

– Kiedyś paliłem – powiedział, jakby czytając w moich myślach. – Ciężko było rzucić, ale chyba w końcu się z tym uporałem. Palisz?

– Od czasu do czasu.

– Ja nie palę już od pół roku. Raz na jakiś czas jeszcze mnie kusi, ale biorę parę głębokich oddechów, o tak… – urwał, by wciągnąć ze świstem powietrze do płuc – i ochota na fajkę szybko mija. Skąd pochodzisz?

– Mieszkam tu od dziecka. Chodziłam do szkoły średniej w Santa Teresa.

– My pochodzimy z Teksasu. Z małego miasteczka o nazwie Hatchet. Słyszałaś kiedyś o nim?

Potrząsnęłam przecząco głową.

– Leży tuż obok Houston. Ojciec zajmował się wydobywaniem ropy. Na szczęście zdążył sprzedać firmę, zanim źródełko wyschło. Wszystkie pieniądze władował w nieruchomości. Budował centra handlowe, biurowce, różne budynki użyteczności publicznej. Kalifornia jest bardzo dziwna. Ludzie nie są tu tak przyjaźni jak w naszych stronach. Zwłaszcza kobiety. Większość jest strasznie nadęta.

Raz jeszcze zapadło milczenie.

Tommy pociągnął kolejny łyk piwa i wytarł dłonią usta.

– Prywatny detektyw. To dla mnie coś nowego. Nosisz broń?

– Czasami. Niezbyt często. – Nie znoszę, jak ktoś ze mnie wyciąga informacje, choć Tommy prawdopodobnie starał się tylko być uprzejmy i zabawić mnie do czasu przybycia brata.

Uśmiechnął się leniwie, jakby wyczuwając moje podenerwowanie.

– Co wolisz? Dużo starszych czy dużo młodszych facetów?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

Pogroził mi palcem.

– Więc wolisz starszych.

Poczułam, że się rumienię. Dietz wcale nie był taki stary.

– Ja lubię kobiety w twoim wieku – powiedział, błyskając białymi zębami. – Masz chłopaka?

– To nie twoja sprawa.

Roześmiał się.

– Och, daj spokój. Spotykasz się z kimś regularnie?

– Mniej więcej – odparłam. Nie chciałam go denerwować, gdyż wciąż miałam nadzieję, że uda mi się wynająć to biuro.

– „Mniej więcej”. Podoba mi się. Możesz to sprecyzować?

– Chyba „więcej”.

– Nie jest to więc ognisty romans, skoro nie jesteś pewna. – Zmrużył oczy, jakby słuchał podszeptu intuicji. – Powiem ci, co myślę. Założę się, że masz problemy. Boisz się ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Mam rację?

– Nie. Nie ujęłabym tego w ten sposób.

– Ale w swojej pracy musiałaś spotkać wielu złych facetów.

– Złe kobiety też.

– To mi się też podoba. Złe dziewczyny, złe kobiety, renegaci, buntownicy… – Spojrzał na zegarek i podniósł głowę. – No, już jest. Spóźniony piętnaście minut. Pod tym względem możesz na nim zawsze polegać.

Wyjrzałam na oświetlone blaskiem reflektorów podwórko. Podniosłam się z podłogi. Tommy wypił do końca piwo i odstawił butelkę. Trzasnęły drzwiczki i chwilę potem do pokoju wszedł Richard Hevener, poklepując się po nodze podkładką do pisania. Miał na sobie dżinsy i czarny podkoszulek, na który narzucił luźną, skórzaną kurtkę. Był ciemnowłosy, wyższy i mocniej zbudowany od brata. Jako starszy wyglądał dużo poważniej i widać było, że lubi, by traktowano go z należnym szacunkiem. To na pewno nie będzie łatwa rozmowa.

– Richard Hevener – przedstawił się, wyciągając do mnie rękę, po czym odwrócił do Tommy’ego. – Wygląda nieźle.

– Dzięki. Skończę się pakować i zmykam. Potrzebujesz jeszcze czegoś?

Odwróciłam się na chwilę, gdy się naradzali. Usłyszałam, że prowadzą remont jeszcze w innym budynku i Tommy ma tam zacząć pracę w przyszłym tygodniu. W obecności brata zmienił się zupełnie, znikło na dobre przekomarzanie się i niefrasobliwość. Po zakończeniu rozmowy wziął wiaderko ze ścinkami i wyniósł je na zewnątrz, zmierzając do dużego pojemnika na parkingu.

– I co pani o tym myśli? – spytał Richard, odwracając się w moją stronę. – Chce pani wypełnić kwestionariusz?

Jego akcent i sposób bycia o wiele mniej pachniał Teksasem. W konsekwencji wydawał się dużo starszy i bardziej solidny od brata.

– Oczywiście – odparłam, próbując nie przyjmować błagalnego tonu.

Podał mi podkładkę i długopis.

– Płacimy za wodę i wywóz śmieci. Pani za prąd i telefon. Za ogrzewanie płacimy ratami, a wysokość opłat uzależniona jest od pogody. Mamy tu tylko jednego lokatora, księgowego z własną firmą.

– Nie mogę uwierzyć, że nikt jeszcze nie wynajął tego biura.

– Dopiero co zamieściliśmy ogłoszenie. Mieliśmy już sporo telefonów. Po pani jeszcze trzy. Dziś wieczorem jestem umówiony z jednym facetem.

Czułam, jak mój niepokój alarmująco rośnie. Oparłam się o parapet i zaczęłam wypełniać druczek. Kwestionariusze są strasznie nużące; wymagają wpisania wielu informacji, które naprawdę nikogo nie powinny obchodzić. Podałam mój numer ubezpieczenia, numer prawa jazdy, zakreśliłam słowo „rozwiedziona” w części poświęconej stanowi cywilnemu. Poprzednie adresy, jak długo tam mieszkałam, powód przeprowadzki. Wymieniłam osoby, u których można zasięgnąć informacji na mój temat, i podałam adres banku. Kilka informacji zmyśliłam. Postawiłam kreskę w miejscu przeznaczonym na numer karty kredytowej i stan konta. Kiedy skończyłam, Tommy’ego już nie było. Usłyszałam na podjeździe jego furgonetkę, po czym zapadła cisza. Podałam Richardowi podkładkę i obserwowałam go uważnie, gdy przeglądał kwestionariusz.

– Jeśli chce pan zastaw, mogę go panu dziś wypłacić.

– Nie ma takiej potrzeby. Zadzwonię pod podane przez panią numery i skontaktuję się z bankiem, czy nie ma tam pani problemów. W poniedziałek ma się tu zjawić jeszcze parę osób.

– Czy wie pan już, kiedy zapadnie decyzja?

– W połowie tygodnia. Proszę sprawdzić, czy podała pani numer kontaktowy na wypadek, gdybym miał jakieś wątpliwości.

16
{"b":"102018","o":1}