Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Lubisz dobierać mi się do dupy, Bolitar?

Myron zamrugał oczami.

– Rany, Frank, cóż to za pociągająca perspektywa.

– Jesteś zupełnie popieprzony, wiesz? Dlaczego zawsze usiłujesz mnie wkurzyć? Co?

– Hej, to nie ja wysłałem goryli, żeby zgwałcili twoją przyjaciółkę – powiedział Myron.

Frank wycelował palec w jego pierś.

– A czego się spodziewałeś? Może sam się o to nie prosiłeś?

Myron nie odpowiedział. Wspominanie temu facetowi o Jessice było głupotą. Chociaż wydawało się to niewykonalne, nie powinien traktować tego osobiście. Powinien podejść do tego na zimno i nie myśleć o Franku jako o tym, który próbował wyrządzić krzywdę jego ukochanej. Inne podejście byłoby bezproduktywne. W najgorszym razie samobójcze.

– Ostrzegałem cię – mówił Frank. – Nawet posłałem do ciebie Aarona, byś wiedział, że nie żartuję. Czy wiesz, ile on sobie liczy za dzień pracy?

– Teraz już niewiele – powiedział Myron.

– Ha, ha, umrę ze śmiechu – odparł Frank, ale jakoś się nie śmiał. – Usiłowałem przemówić ci do rozumu. Odpuściłem ci tego małego Crane’a. A ty jak mi za to podziękowałeś? Wpieprzając się w moje interesy.

– Próbuję znaleźć mordercę – powiedział Myron.

– A co mnie to obchodzi? Chcesz się bawić w pieprzonego Batmana, to się baw, tylko niech mnie to nic nie kosztuje. Jeśli przez ciebie tracę pieniądze, to koniec zabawy. A Pavel zarabiał dla mnie pieniądze.

– I sypiał z nieletnimi dziewczynami – przypomniał Myron.

Frank rozłożył ręce.

– Nie obchodzi mnie, co facet robi w swojej sypialni.

– Jesteś taki postępowy, Frank. Teraz głosujesz na demokratów?

– Posłuchaj, dupku, chcesz usłyszeć, czy wiedziałem o Pavelu? No dobrze, wiedziałem, co robił. Wiedziałem, że pieprzy małolaty. I co z tego? Pracuję z facetami, przy których Pavel Menansi wyglądałby jak Matka Teresa. W mojej robocie nie mogę być wybredny. Tak więc zadaję sobie tylko jedne proste pytanie: czy ten gość przynosi mi zyski? Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, nie ma problemu. Taką mam zasadę. Pavel zarabiał dla mnie pieniądze. Koniec gadki.

Myron nic nie powiedział. Czekał, aż Ache przejdzie do konkretów. Miał tylko nadzieję, że tym konkretem nie będzie kula wpakowana w jego czaszkę.

Frank wyjął paczkę gumy do żucia. Odświeżającej oddech.

Wrzucił jedną do ust.

– Nie przyjechałem tutaj, żeby toczyć z tobą filozoficzne dyskusje. Pavel nie żyje, to fakt. Już nie przyniesie mi żadnych zysków, więc moja zasada już go nie dotyczy. Rozumiesz?

– Tak.

– Jestem człowiekiem interesu – ciągnął Frank. – Z Pavela już nie będę miał żadnych korzyści. To oznacza, że ty i ja nie mamy się o co kłócić. Dlatego pozwolę ci żyć. Skasowanie ciebie nie przyniosłoby mi teraz żadnego zysku. Rozumiesz?

Myron skinął głową.

– Czyżby nagle zebrało ci się na czułości, Frank?

Ache nachylił się do niego. Oczy miał małe i czarne.

– Nie, dupku. Następnym razem nie będę się z tobą pieprzył. Nie zdołasz ukryć przede mną przyjaciółki. Znajdę ją. Albo zamiast niej załatwię kogoś innego. Twoją mamusię, tatusia, przyjaciół… hej, może nawet twojego pieprzonego fryzjera.

– Ma na imię Pierre. I woli jak nazywają go „technikiem piękności”.

Frank spojrzał mu prosto w oczy.

– Robisz sobie ze mnie jaja?

– Właśnie zagroziłeś moim rodzicom – powiedział Myron. – Jak twoim zdaniem powinienem zareagować?

Frank powoli skinął głową i usiadł wygodnie.

– To już koniec. Na razie.

Nacisnął guzik i szyba opuściła się.

– Tak, panie Ache? – zapytał Billy.

– Zamów holowanie wozu Bolitara.

– Tak, panie Ache.

Frank obrócił się do Myrona.

– Wypieprzaj z mojego samochodu.

– Nie uściskasz mnie?

– Wynocha.

– Mogę zadać ci jedno pytanie?

– Jakie?

– Czy kazałeś zabić Valerie, żeby osłonić Pavela?

Frank wyszczerzył popsute zęby, podobne do kłów łasicy.

– Wysiadaj – powiedział – albo urwę ci jaja.

– Dobra, dzięki. Miło się gawędziło. To na razie, Frank.

Myron otworzył drzwi i wysiadł.

Frank przesunął się na tylnym siedzeniu i wychylił głowę przez otwarte drzwi.

– Powiedz Winowi, że rozmawialiśmy, dobrze?

– Po co?

– Nie twój interes po co. Powiedz mu. Kapujesz?

– Kapuję – powiedział Myron.

Frank zamknął drzwi. Limuzyna odjechała.

42

Pomoc drogowa przyjechała bardzo szybko. Myron dotarł do biura o szóstej trzydzieści. Neda jeszcze nie było. Esperanza wręczyła mu kartki z wiadomościami. Poszedł do swojego gabinetu i pozałatwiał telefony.

Esperanza zgłosiła przez interkom:

– Suka na trzeciej linii.

– Nie nazywaj jej tak. – Myron podniósł słuchawkę. – Wróciłaś do swojego mieszkania?

– Tak – odparła Jessica. – To nie trwało długo.

– Szybko działam.

– A ja nigdy nie narzekam.

– Uch.

– Co się stało? – spytała.

– Ktoś zamordował Pavela Menansiego. Ache nie ma już kogo ochraniać.

– Tak po prostu?

– To interes. Dla tych facetów liczy się tylko forsa.

– Nie ma zysku, nie ma zabijania.

– Podstawowa zasada – potwierdził Myron.

– Przyjdziesz dzisiaj wieczorem?

– Tak.

– Jednak my też przyjmiemy jedną zasadę, dobrze?

– Jaką?

– Nie będziemy rozmawiać o Valerie Simpson, morderstwach i tym podobnych sprawach.

– A co będziemy robili?

– Pieprzyli się jak szaleni.

– Chyba jakoś się z tym pogodzę.

Esperanza wetknęła głowę do gabinetu i zawołała:

– On jest tuuu!

Skinął jej głową i powiedział do Jessiki:

– Zadzwonię do ciebie później.

Myron odłożył słuchawkę na widełki. Wstał i czekał. Wieczór sam na sam z Jessicą. Przyjemna perspektywa. A także lekko zatrważająca. Wszystko toczyło się zbyt szybko. Nie panował nad sytuacją. Jess wróciła i wszystko układało się lepiej niż kiedykolwiek. Myron zastanawiał się nad tym. Najczęściej zadawał sobie pytanie, czy przeżyje następną taką katastrofę jak ta ostatnia, czy zdoła znów znieść taką udrękę. Rozmyślał również o tym, jak mógłby się przed tym zabezpieczyć, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to niewykonalne. Żałował, że nie potrafi lepiej się bronić.

Ned Tunwell dosłownie wpadł do jego gabinetu, wyciągając rękę jak rozentuzjazmowany gość nocnego show, wychodzący zza kurtyny. Myron niemal oczekiwał, że Ned zaraz pomacha ręką do tłumu. Zamiast tego uścisnął dłoń Myrona.

– Cześć, Myron!

– Cześć, Ned. Siadaj.

Słysząc ton jego głosu, Ned przestał się uśmiechać.

– Hej, chyba nic złego nie stało się Duane’owi, co?

– Nie.

Ned jeszcze nie zemdlał, ale już był bliski paniki.

– Nie odniósł jakiejś kontuzji?

– Nie, z Duane’em wszystko w porządku.

– Świetnie. – Uśmiech powrócił na jego wargi. Takiego twardziela nie da się rozłożyć na łopatki. – Ten wczorajszy mecz… był fantastyczny. Po prostu fantastyczny, Myronie. Mówię ci, ten jego nagły powrót formy… Wszyscy tylko o tym mówią. Dał wspaniały pokaz. Wspaniały. Nie da się tego nazwać inaczej. O mało się nie posikałem.

– Uhm. Siadaj, Ned.

– Jasne.

Ned usiadł. Myron miał nadzieję, że nie poplami mu fotela.

– Zostało jeszcze tylko kilka godzin, Myronie. To będzie wielki dzień. Sobotnie półfinały. Wielki tłum na żywo, ogromna widownia. Myślisz, że Duane ma szansę w pojedynku z Craigiem? Dziennikarze są innego zdania.

Thomas Craig, uważany za drugą rakietę tego turnieju, dysponujący zabójczym serwem i wolejem, był obecnie w szczytowej formie.

– Owszem – rzekł Myron. – Myślę, że ma szansę.

W oczach Neda pojawił się radosny błysk.

– Ou! Gdyby zdołał wygrać…

Zamilkł, potrząsnął głową i uśmiechnął się.

– Ned?

Spojrzał na Myrona szeroko otwartymi oczami.

– Tak?

– Jak dobrze znałeś Valerie Simpson?

Ned zawahał się. Błysk w jego oczach przygasł.

55
{"b":"101402","o":1}