– W czym mogę panu pomóc? – zapytała kobieta o przyjaznym głosie.
– Szukam doktor West – powiedział.
– Znalazł ją pan. – Wstała i wyciągnęła do niego rękę. – Zapewne pan Myron Bolitar.
Amanda West posłała mu promienny, zaraźliwy uśmiech, który rozjaśnił nawet ten pokój. Była filigranową blondynką z lekko zadartym noskiem – zupełnie niepodobną do kobiety, jaką sobie wyobraził. Myron nie miał skłonności do stereotypowego myślenia, ale wydała mu się zbyt promienna, za bardzo rozluźniona jak na kogoś, kto przez cały dzień zajmuje się gnijącymi zwłokami. Próbował wyobrazić sobie jej miłą twarzyczkę nad rozciętą klatką piersiową trupa. Nie udało mu się.
– Chciał pan zapytać o Curtisa Yellera? – zapytała.
– Tak.
– Czekałam sześć lat, aż ktoś o to zapyta – powiedziała. – Proszę za mną. Na tyłach jest więcej miejsca.
Otworzyła drzwi za swoimi plecami.
– Jest pan wrażliwy?
– Hm, nie.
Pan Twardziel. Amanda West uśmiechnęła się.
– Niczego pan nie zobaczy. Jednak niektórzy ludzie źle znoszą widok tylu metalowych szuflad.
Poszedł za nią. Szuflady. Była ich cała ściana. Od podłogi po sufit. Pięć w pionie, osiem w poziomie. To daje czterdzieści. Pan Matematyk. Można tu było zmieścić czterdzieści ciał. Czterdzieści gnijących trupów, które miały krewnych i przyjaciół, które kochały i były kochane, które kiedyś miały troski klęski i marzenia. Źle znosić taki widok? Paru metalowych szuflad? Chyba pani żartuje.
– Jake mówił, że pamięta pani Curtisa Yellera.
– Jasne. To była moja największa sprawa.
– Przepraszam, że to powiem – rzekł Myron – ale wygląda pani za młodo na to, żeby być głównym patologiem już sześć lat temu.
– Nie ma pan za co przepraszać – odparła, wciąż ze słodkim uśmiechem. Myron uśmiechnął się do niej równie przyjaźnie. – Właśnie skończyłam staż i pracowałam tutaj dwie noce w tygodniu. Główny patolog zajął się zwłokami Alexandra Crossa. Oba ciała przywieziono prawie jednocześnie. Tak więc ja wykonałam wstępne badania Curtisa Yellera. Nie miałam okazji przeprowadzić kompletnej sekcji, ale nie potrzebowałam jej, żeby stwierdzić przyczynę zgonu.
– Co było przyczyną?
– Rana od kuli. Został dwukrotnie postrzelony. Raz w dolną lewą część klatki piersiowej… – Odchyliła się na bok i pokazała palcem na swoje żebra. – I raz w głowę.
– Czy wie pani, która rana była śmiertelna?
– Postrzał w bok nie był ciężki – odparła. Myron doszedł do wniosku, że Amanada West rzeczywiście jest urocza. Mówiąc, często przechylała głowę. Jess też to robiła. – Natomiast kula, która trafiła Yellera w głowę, zupełnie zmasakrowała mu twarz. Nie miał nosa. Z obu kości policzkowych zostały tylko odłamki. Okropny widok. Strzał oddano z bardzo bliskiej odległości. Nie miałam okazji przeprowadzić wszystkich badań, ale moim zdaniem strzał padł z broni przystawionej do jego twarzy albo znajdującej się nie dalej niż pół metra.
Myron o mało nie cofnął się z wrażenia.
– Chce pani powiedzieć, że policjant strzelił mu w twarz z takiej niewielkiej odległości?
Z kranu nad zlewem z nierdzewnej stali kapała woda. Dźwięk padających kropel odbijał się echem w pustym pomieszczeniu.
– Ja tylko przedstawiam panu fakty – powiedziała stanowczo Amanda West. – Sam wyciągnie pan z nich wnioski.
– Kto jeszcze o tym wie?
– Nie jestem pewna. Tamtej nocy był straszny młyn. Zwykle pracuję sama, ale wtedy było tu ze mną chyba z pół tuzina facetów. Żaden z nich nie pracował w biurze koronera.
– Kim byli?
– Z policji i jakiejś rządowej agencji – odparła.
– Rządowej agencji?
Skinęła głową.
– Tak mi powiedziano. Pracowali dla senatora Crossa. Tajne służby albo coś w tym rodzaju. Skonfiskowali wszystko: próbki tkanek, wyjęte z jego ciała pociski, wszystko. Powiedzieli mi, że to sprawa bezpieczeństwa narodowego. Cała ta noc była zwariowana. Matka Yellera też zdołała się tu wedrzeć. Zaczęła na mnie wrzeszczeć.
– O co jej chodziło?
– Upierała się, żeby nie robić sekcji zwłok. Chciała natychmiast zabrać stąd syna. I udało jej się. Policja spełniła jej żądanie. Nie chcieli, żeby ktoś zbyt dokładnie przyglądał się tej sprawie, więc to leżało także w ich interesie. – Znowu uśmiechnęła się. – Dziwne, nie uważa pan?
– To że matka nie chciała sekcji zwłok?
– Tak.
Myron wzruszył ramionami.
– Słyszałem już o takich przypadkach, że rodzice nie życzą sobie, by kroić ich dzieci.
– Owszem, ponieważ chcą zapewnić im godny pochówek. Jednak ten dzieciak nie został pogrzebany. Skremowano ciało.
Znów obdarzyła go słodkim uśmiechem, tym razem nieco przesłodzonym.
– Rozumiem – powiedział Myron. – Zatem wszelkie ewentualne dowody przeciwko policji spłonęły razem z ciałem Curtisa Yellera.
– Zgadza się.
– A więc sądzi pani, że ktoś ją przekupił?
Amanda West rozłożyła ręce.
– Hej, powiedziałam tylko, że to dziwne. Reszta należy do pana. Ja jestem tylko patologiem.
Myron skinął głową.
– Odkryła pani coś jeszcze?
– Tak – potwierdziła. – I to także wydało mi się dziwne. Bardzo dziwne.
– Zabawne czy podejrzane?
– Niech pan sam zdecyduje – odparła. Wygładziła fartuch. – Nie jestem ekspertem od balistyki, ale wiem co nieco o kulach. Z ciała Yellera wyjęłam dwa pociski. Jeden z klatki piersiowej, drugi z głowy.
– I co?
– Były różnego kalibru. – Amanada West uniosła wskazujący palec. Uśmiech znikł z jej ust. Jej twarz była teraz skupiona i zdecydowana. – Niech pan dobrze zrozumie, co chcę panu powiedzieć, panie Bolitar. Mówię, że nie tylko strzelano z dwóch różnych egzemplarzy broni, ale w dodatku była to broń różnego kalibru. A teraz najdziwniejsze z tego wszystkiego: policjanci w Filadelfii noszą broń tego samego kalibru.
Zimny dreszcz przeszedł po plecach Myrona.
– Zatem jedną z tych kul wystrzelił ktoś, kto nie był policjantem.
– A wszyscy ci tajniacy z rządowej agencji byli uzbrojeni.
Zapadła cisza.
– No więc – spytała po chwili doktor West – to zabawne czy podejrzane? Myron spojrzał na nią.
– Jakoś mnie to nie rozbawiło.
40
Myron postanowił zignorować radę Jake’a. Szczególnie po wysłuchaniu Amandy West.
Ustalenie obecnego adresu Jimmy’ego Blaine’a nie było łatwe. Przeszedł na emeryturę przed dwoma laty. Mimo to Esperanza odkryła, że mieszka sam nad jakimś małym jeziorem w Poconos. Myron przez dwie godziny jechał przez las, zanim skręcił w boczną drogę. Miał nadzieję, że we właściwą. Spojrzał na zegarek. Wciąż miał dość czasu, żeby zobaczyć się z Jimmym Blaine’em i wrócić do biura na spotkanie z Nedem Tunwellem. Domek był prymitywny i malowniczy, mniej więcej taki, jakiego można było oczekiwać w Poconos. Żwirowy podjazd. Dziesiątki drewnianych figurek strzegły ganku. Powietrze było ciężkie i nieruchome. Wszystko tutaj: wiatrowskaz, amerykańska flaga, bujak, liście drzew i źdźbła traw, zastygło w przestraszonym bezruchu, jakby przedmioty martwe umiały wstrzymywać oddech. Wchodząc po schodkach na ganek, Myron zauważył dobudowany z boku wjazd dla wózków, wiodący do frontowych drzwi. Ten dodatkowy element wydawał się tu nie na miejscu, niczym pączek w sklepie ze zdrową żywnością. Nie było dzwonka, więc Myron zapukał.
Nikt mu nie odpowiedział. A przecież zadzwonił tu dziesięć minut temu i odłożył słuchawkę, kiedy usłyszał, że ktoś odebrał telefon. Może właściciel jest na tyłach. Myron poszedł za dom. Ujrzał przed sobą jezioro. Był to niezwykły widok. Słońce odbijało się od zastygłej – przerażająco nieruchomej – tafli wody, zmuszając go do zmrużenia oczu. Spokój. Cisza. Myron poczuł, że bezwiednie rozluźnia mięśnie ramion.
Mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim, twarzą do jeziora. U jego stóp leżał bernardyn. Pies również był przerażająco nieruchomy. Kiedy Myron podszedł bliżej, zobaczył, że mężczyzna struga kawałek drewna.