Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Esperanza wróciła. Wpięła do skoroszytu nową kartkę z danymi Duane’a Richwooda.

– Zadowolony?

– Tak. – Wręczył jej dwie kartki papieru. – To lista gości, którzy byli w klubie tego wieczoru, gdy zamordowano Alexandra Crossa.

– Czego mam szukać?

– Niech mnie licho, jeśli wiem. Znajomego nazwiska. Może coś rzuci ci się w oczy.

Kiwnęła głową.

– Wiesz, że jutro jest pogrzeb?

Myron przytaknął.

– Pójdziesz? – spytała.

– Tak.

– Odnalazłam jedną z nauczycielek wymienionych w artykule o Curtisie Yellerze.

– Którą?

– Panią Lucindę Elright. Jest już na emeryturze, mieszka w Filadelfii. Zobaczy się z tobą jutro po południu. Możesz odwiedzić ją zaraz po pogrzebie.

Myron odchylił się w fotelu.

– Nie jestem pewien, czy to nadal jest konieczne.

– Mam odwołać spotkanie?

Myron zastanawiał się chwilę. W świetle tego, czego dowiedział się o Pavelu Menansim, powiązanie między śmiercią Valerie a tym, co przydarzyło się Curtisowi Yellerowi, wydawało się jeszcze bardziej prawdopodobne. Zamordowanie Alexandra Crossa nie spowodowało załamania Valerie. Nie było nawet decydującym powodem. Pavel Menansi zniszczył ją psychicznie kilka lat wcześniej. I z chłodną rezerwą obserwował jej upadek. Śmierć Alexandra Crossa zakończyła ten długotrwały proces. Zamknęła pewien rozdział. Przekreśliła przeszłość. Nic poza tym. Najwidoczniej śmierć Valerie nie miała żadnego związku z wydarzeniami sprzed sześciu lat. Nie istniało również żadne powiązanie między Duane’em a Valerie, przelotnym romansem, do jakiego przyznał się chłopak. Wielkie rzeczy.

Gdyby nie…

Gdyby nie rendez-vous, które poprzedniego wieczoru miał Duane z matką Curtisa Yellera.

Gdyby Myron nie widział ich razem w hotelu, mógłby spokojnie zapomnieć o całej sprawie. Jednak romans Duane’a z Deanną Yeller nie mógł być czystym zbiegiem okoliczności! Musiało istnieć jakieś powiązanie.

– Nie odwołuj – powiedział Myron.

31

Pogrzeb Valerie trudno byłoby nazwać doniosłym wydarzeniem.

Wielebny, pulchny jegomość z czerwonym nosem słabo znał zmarłą. Wyliczał jej osiągnięcia, jakby czytał je z kartki. Dodał kilka banałów w rodzaju: ukochana córka, pełna życia, odeszła w tak młodym wieku, niezbadane są wyroki boskie. Organy wydawały dźwięki pełne urazy. Kaplicę zdobiły sztuczne wieńce z rodzaju tych, jakie wiesza się na karku zwycięskiego konia. Z góry surowo spoglądały na to malowane postacie z witraży.

Żałobnicy nie zostali długo. Przystawali przy Helen i Kennecie Van Slyke’ach nie tyle, by złożyć kondolencje, lecz aby upewnić się, że ich zauważono i rozpoznano, ponieważ głównie po to tutaj przyszli. Helen Van Slyke ściskała im ręce, wysoko trzymając głowę. Nie mrugała oczami. Nie uśmiechała się. Nie płakała. Zaciskała zęby. Myron czekał w kolejce razem z Winem. Kiedy podeszli bliżej, usłyszał, że Helen powtarza to samo zdanie: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję” – monotonnym głosem jak stewardesa do wysiadających pasażerów.

Kiedy nadeszła jego kolej, Helen mocno uścisnęła jego dłoń.

– Czy pan wie, kto skrzywdził Valerie?

– Tak.

Myron zanotował w pamięci, że powiedziała „skrzywdził” a nie „zabił”.

Spojrzała pytająco na Wina. Potwierdził skinieniem głowy.

– Proszę przyjść do naszego domu – powiedziała. – Na stypę.

Odwróciła się do następnego żałobnika i wcisnęła przycisk odtwarzania: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję…”.

Myron i Win spełnili jej prośbę. W Brentman Hall nie znaleźli ani wisielczego irlandzkiego humoru, ani głębokiej żałoby. Nie przelewano łez, ale i nie śmiano się. Jedno i drugie byłoby lepsze niż ten nastrój całkowitego zobojętnienia. „Żałobnicy” kręcili się wokół, jakby byli na przyjęciu koktajlowym.

– Nikt się nie przejął – powiedział Myron. – Ona nie żyje i nikogo to nie obchodzi.

Win wzruszył ramionami.

– Zawsze tak jest. Wieczny optymista.

Pierwszą osobą, która do nich podeszła, był Kenneth. Miał na sobie przepisowy czarny garnitur i wypastowane na wysoki połysk buty. Powitał Wina klepnięciem w plecy i mocnym uściskiem dłoni. Zignorował Myrona.

– Jak się trzymasz? – zapytał Win. Jakby go to obchodziło.

– Och, w porządku – odparł z ciężkim westchnieniem Kenneth. Pan Dzielny. – Jednak martwię się o Helen. Musieliśmy podać jej środki uspokajające.

– Przykro mi to słyszeć – powiedział Myron.

Kenneth spojrzał na niego tak, jakby dopiero teraz go zobaczył.

– Naprawdę? – spytał.

Myron i Win wymienili spojrzenia.

– Tak, naprawdę, Kenneth – zapewnił Myron.

– Zatem niech pan zrobi mi tę grzeczność i trzyma się z daleka od mojej żony. Po pańskiej poprzedniej wizycie była bardzo wzburzona.

– Nie chciałem robić zamieszania.

– Jednak wywołał je pan, mówię panu. Myślę, że już najwyższy czas, panie Bolitar, żeby okazał pan odrobinę szacunku. Niech pan zostawi moją żonę w spokoju. Jesteśmy pogrążeni w żałobie. Ona straciła córkę, a ja pasierbicę.

– Masz moje słowo, Kenneth – obiecał Myron.

Kenneth dostojnie skinął głową i odszedł.

– Jego pasierbica – rzekł z obrzydzeniem Win. – Ba!

Myron pochwycił spojrzenie stojącej po drugiej stronie pokoju Helen Van Slyke. Wskazała mu drzwi, które znajdowały się po jej prawej i znikła w nich. Jakby umawiała się z nim na schadzkę.

– Trzymaj Kennetha z daleka ode mnie – powiedział Myron.

Win udał zdziwienie.

– Przecież dałeś mu słowo.

– Ba! – odparł Myron, cokolwiek miało to oznaczać.

Wymknął się z pokoju i poszedł za Helen. Ona też była ubrana na czarno, w garsonkę ze spódniczką na tyle krótką, żeby wyglądać seksownie, a zarazem należycie dostojnie. Dobre nogi, zauważył i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia z powodu tego, że w takiej chwili myśli o takich rzeczach. Zaprowadziła go do pokoiku na końcu elegancko umeblowanego korytarza i zamknęła za nimi drzwi. Pokój był miniaturową kopią salonu. Żyrandol był mniejszy. Kanapa również. Tak samo jak kominek oraz wiszący nad nim portret.

– To salonik – wyjaśniła Helen Van Slyke.

– Aha – mruknął Myron.

Zawsze chciał wiedzieć, do czego służy salonik. Teraz znalazł się w jednym z nich i nadal nie wiedział.

– Ma pan ochotę na herbatę?

– Nie, dziękuję.

– Będzie pan miał coś przeciwko temu, że ja się napiję?

– Ależ skądże.

Usiadła skromnie i napełniła sobie filiżankę ze srebrnego czajniczka, stojącego na stoliku. Myron zauważył, że stały tam dwie filiżanki. Zastanawiał się, czy to wyjaśnia przeznaczenie saloniku.

– Kenneth mówił mi, że zażywa pani środki uspokajające.

– Kenneth pieprzy głupoty.

Ależ niespodzianka.

– Czy nadal prowadzi pan śledztwo w sprawie śmierci Valerie? – zapytała.

Jej głos brzmiał niemal drwiąco, przeciągała słowa i Myron zaczął podejrzewać, że może naprawdę coś zażyła lub dolała sobie dopalacza do herbaty.

– Owszem – potwierdził.

– Czyżby wciąż kierował się pan rycerskim poczuciem odpowiedzialności za jej los?

– Nigdy tak tego nie odczuwałem.

– Zatem dlaczego pan to robi?

Myron wzruszył ramionami.

– Ktoś powinien.

Przyjrzała mu się uważnie, szukając śladów sarkazmu.

– Rozumiem. Niech więc mi pan powie: co pan odkrył w trakcie swojego śledztwa?

– Pavel Menansi wykorzystał pani córkę.

Myron czekał na jej reakcję. Helen Van Slyke uśmiechnęła się kpiąco i wrzuciła kostkę cukru do herbaty. Nie takiej reakcji oczekiwał.

– Nie mówi pan poważnie – powiedziała.

– A jednak.

– Co pan rozumie przez „wykorzystał”?

– Seksualnie.

– Zgwałcił?

– Owszem, można to tak nazwać.

Prychnęła drwiąco.

– Niech pan da spokój, panie Bolitar. Czy to nie przesada?

– Nie.

42
{"b":"101402","o":1}