Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dziewięćdziesięciosekundowa przerwa dobiegła końca. Zawodnicy wstali. Myron nie mógłby przysiąc, ale miał wrażenie, że Henry do niego mrugnął.

– Poddajesz się? – zapytał Win.

– Cii. Zaraz zaczną grać.

– I ty nazywasz siebie fanem Batmana.

Zawodnicy zajęli miejsca. Oni też byli tablicami reklamowymi, tylko w miniaturze. Duane nosił buty i ubranie firmy Nike. Grał rakietą tenisową marki Head. Rękawy miał ozdobione znakami firmowymi McDonalda i Sony. Jego przeciwnik nosił reeboki, a na ubraniu znaki Sharp i Bic. Hm, Bic. Producent długopisów i jednorazowych ostrzy do golenia. Jakby ktoś z oglądających ten mecz miał zamiar kupić długopis.

Myron nachylił się do Wina.

– Dobra, poddaję się – szepnął. – Kogo w tym serialu grała Joan Collins?

Win wzruszył ramionami.

– Nie pamiętam.

– Co?

– Wiem, że wystąpiła w jednym odcinku, ale nie pamiętam, jak nazywała się ta postać.

– Tak nie można.

Win uśmiechnął się, pokazując idealnie białe zęby.

– A gdzie jest tak napisane?

– Musisz znać odpowiedź!

– Dlaczego? – skontrował Win. – Czy Pat Sajak musi znać rozwiązanie każdej zagadki w Kole Fortuny? Czy Alex TreBeck musi znać odpowiedź ma każde pytanie Ryzykownej gry?

Po chwili milczenia Myron rzekł:

– Ładne porównanie, Win. Naprawdę.

– Dziękuję.

Nagle usłyszeli czyjś głos mówiący:

– Syrenę.

Myron i Win rozejrzeli się wokół. Te dźwięki najwidoczniej wydobyły się z ust Henry’ego.

– Mówiłeś coś?

– Syrenę – powtórzył Henry, niemal nie poruszając wargami i wciąż wpatrując się w kort. – Joan Collins grała Syrenę w Batmanie.

Myron i Win popatrzyli po sobie.

– Nikt nie lubi przemądrzalców.

Niewykluczone, że wargi Henry’ego poruszyły się nieznacznie. Może nawet się uśmiechnął.

Na korcie Duane rozpoczął grę bombowym serwem, który o mało nie wybił dziury w chłopcu od podawania piłek. Prędkościomierz IBM pokazał dwieście cztery kilometry na godzinę. Myron z niedowierzaniem pokręcił głową. To samo zrobił Iwan Jak-mu-tam. Duane szykował się do zdobycia następnego punktu, kiedy zadzwonił telefon komórkowy i Myron pośpiesznie chwycił aparat. Nie byłby jedynym widzem na trybunach, rozmawiającym przez telefon komórkowy, ale nie robił tego nikt z siedzących w pierwszym rzędzie. Myron już miał wyłączyć komórkę, kiedy uświadomił sobie, że to może dzwonić Jessica. Na samą myśl o Jessice serce zabiło mu szybciej.

– Halo.

– To nie Jessica – powiedziała Esperanza, jego współpracownica.

– Wcale tak nie myślałem.

– Pewnie – przytaknęła. – Zawsze się tak łasisz, kiedy odbierasz telefon.

Myron kurczowo ścisnął słuchawkę. Mecz trwał dalej, lecz widzowie zaczęli gniewnie rozglądać się wokół, szukając właściciela komórki.

– Czego chcesz? – szepnął. – Jestem na stadionie.

– Wiem. Założę się, że wyglądasz na pretensjonalnego dupka, rozmawiając przez komórkę podczas meczu.

Skoro o tym mowa…

Skrzywione twarze przeszywały go gniewnymi spojrzeniami. W ich oczach Myron popełnił niewybaczalny grzech. Jakby molestował nieletniego. Albo użył sałatkowego widelca do głównego dania.

– Czego chcesz?

– Właśnie pokazują cię w telewizji. O Jezu, to prawda.

– Co?

– To, że telewizja pogrubia.

– Czego chcesz?

– Nic szczególnego. Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć o tym, że umówiłam cię na spotkanie z Eddiem Crane’em.

– Żartujesz.

Eddie Crane, jeden z najbardziej obiecujących juniorów w kraju. Rozmawiał tylko z największymi agencjami. Z ICM, TruPro, Advantage International, ProServ.

– Nie żartują. Spotkasz się z nim i jego rodzicami przed kortem, o szesnastej, po meczu Duane’a.

– Kocham cię, wiesz?

– To daj mi podwyżkę.

Duane precyzyjnym forhendem zdobył kolejny punkt. Ogrywał przeciwnika do zera.

– Jeszcze coś? – zapytał Myron.

– Nic ważnego. Valerie Simpson dzwoniła trzy razy.

– W jakiej sprawie?

– Nie chciała mi powiedzieć. Jednak Królowa Lodu sprawiała wrażenie wzburzonej.

– Nie nazywaj jej tak.

– Skoro tak sobie życzysz…

Myron rozłączył się.

– Jakiś problem? – spytał Win.

Valerie Simpson. Dziwna i przykra sprawa. Ta była wschodząca gwiazda tenisa odwiedziła dwa dni wcześniej biuro Myrona, szukając kogoś – kogokolwiek – kto by ją reprezentował.

– Nie sądzę.

Duane był bliski wygrania trzeciego seta. I meczu.

Bud Collins, dziennikarz sportowy i znawca tenisa, już czekał w przejściu między trybunami na wywiad ze zwycięzcą. Spodnie Buda, zawsze stanowiące zagrożenie dla oczu, tego dnia miały szczególnie obrzydliwy kolor.

Duane wziął dwie piłki od chłopca i podszedł do końcowej linii boiska. Był rzadkim zjawiskiem w tenisie. Czarnoskóry, nie z Indii, Afryki czy choćby z Francji. Duane pochodził z Nowego Jorku. I w przeciwieństwie do niemal wszystkich innych uczestników tego turnieju, nie przygotowywał się do tego wydarzenia przez całe swoje życie. Nie popychali go do tego ambitni, nadziani rodzice. Nie ćwiczył z najlepszymi trenerami na świecie na kortach Florydy czy Kalifornii, od kiedy był dostatecznie duży, żeby unieść rakietę. Duane był przeciwieństwem tego rodzaju zawodników. W wieku piętnastu lat uciekł z domu i jakoś zdołał przetrwać na ulicy. Gry w tenisa uczył się na publicznych kortach, na których kręcił się po całych dniach, wyzywając każdego, kto mógł utrzymać w ręku rakietę.

Był bardzo bliski swego pierwszego zwycięstwa w Wielkim Szlemie, kiedy padł strzał.

Stłumiony dźwięk dobiegł gdzieś spoza stadionu. Większość ludzi nie przejęła się tym, zakładając, że to huk petardy lub zatykającego się gaźnika. Jednak Myron i Win zbyt często słyszeli takie dźwięki. Wstali i opuścili trybunę, zanim usłyszeli krzyki. Zgromadzony na stadionie tłum zaczął mruczeć. Znów rozległy się okrzyki. Głośne i histeryczne. Sędzia turnieju w swej nieskończonej mądrości ze zniecierpliwieniem zawołał do mikrofonu: „Proszę o ciszę!”.

Myron i Win pędzili po metalowych schodach. Przeskoczyli przez białe krzesło, ustawione przez porządkowych, żeby nikt nie mógł wejść ani wyjść, zanim zostanie ogłoszona przerwa. Wybiegli na zewnątrz. Mały tłumek zaczynał się gromadzić przed tym, co na wyrost nazwano „restauracją”. Przy sporym nakładzie pracy i cierpliwości ten przybytek mógł pewnego dnia osiągnąć gastronomiczny poziom kafejki w supermarkecie.

Przecisnęli się przez tłum. Kilka osób rzeczywiście wpadło w histerię, ale inni nie okazali zbytniego zainteresowania. W końcu to Nowy Jork. Kolejki po napoje były długie. Nikt nie chciał stracić swojego miejsca.

Dziewczyna leżała twarzą do ziemi przed stoiskiem sprzedającym szampana Moët po siedem i pół dolara za kieliszek. Myron natychmiast ją poznał, zanim jeszcze pochylił się i odwrócił ją na wznak. Kiedy jednak ujrzał jej twarz i te zimne jak lód oczy zasnute mgiełką śmierci, poczuł nagłe ściskanie w dołku. Popatrzył na Wina. Ten, jak zawsze, miał nieprzeniknioną minę.

– To tyle – zauważył – jeśli chodzi o jej powrót.

2
{"b":"101402","o":1}