– Henry, mój partner, przyjął wezwanie trochę po północy. Dwaj podejrzani ukradli samochód z podjazdu trzy przecznice od klubu tenisowego „Old Oaks”. Ciemnoniebieskiego cadillaca seville’a. Dwadzieścia minut później zauważyliśmy pojazd odpowiadający podanemu opisowi, nadjeżdżający Roosevelt Expressway. Kiedy się zbliżyliśmy, podejrzany samochód przyśpieszył. Rozpoczęliśmy pościg.
Jego głos uległ wyraźnej przemianie. Znowu był policjantem i mówił, jakby czytał z notesu, z którego w przeszłości korzystał aż nazbyt chętnie.
– Wjechaliśmy z Henrym w ślepą uliczkę niedaleko Hunting Park Avenue i Broadwayu. Stamtąd kontynuowaliśmy, pościg pieszo. W tym momencie nie dysponowaliśmy rysopisem obu podejrzanych ani ich adresami. Mieliśmy tylko ich samochód. Goniliśmy ich przez kilka przecznic. Gdy minęliśmy kolejny narożnik, ten, który kierował samochodem, wyjął rewolwer. Mój partner kazał mu nie ruszać się i rzucić broń. Yeller w odpowiedzi wycelował w Henry’ego. Wtedy oddałem dwa strzały. Chłopiec zatoczył się lub upadł, znikając za narożnikiem. Zanim dobiegliśmy z Henrym do tego narożnika, po obu podejrzanych nie było już ani śladu. Pomyśleliśmy, że ukryli się gdzieś w pobliżu, i wezwaliśmy posiłki. Staraliśmy się jak najlepiej zabezpieczyć teren. Jednak pierwsi nie zjawili się policjanci, tylko faceci z tak zwanych tajnych służb.
– Ludzie senatora Crossa?
Blaine skinął głową.
– Mówili, że są jego ochroną, ale pewnie byli to ludzie mafii.
– Senator Cross mówił mi, że nie ma żadnych powiązań z mafią – rzekł Myron.
Jimmy Blaine podniósł brwi.
– Poważnie?
– Tak.
– Bradley Cross jest własnością mafii – rzekł Blaine. – Ściśle mówiąc, rodziny Perretti. Cross jest nałogowym hazardzistą. Wiem też, że co najmniej dwukrotnie został aresztowany z prostytutkami. Jeden z jego pierwszych przeciwników politycznych skończył podczas wyborów wstępnych w rzece.
– Czy ślady wiodły do Crossa?
– Nikt niczego nie mógł mu udowodnić. Jednak wszyscy wiedzieli.
Myron zastanowił się nad tym. Najwyraźniej szanowny senator kłamał. Też mi nowina. Robił Myrona w konia. To również nic nowego. Win miał rację. Ilekroć Myron usiłował wierzyć ludziom, za każdym razem doznawał zawodu.
– I co było potem?
– Goryle senatora niemal natychmiast wkroczyli do akcji. Podsłuchiwali nasze rozmowy radiowe. Kazano nam w pełni z nimi współpracować. Prawdziwy zbiorowy wysiłek społeczeństwa. Dziwię się, że to my pierwsi znaleźliśmy tych chłopców. Cyngle z mafii zwykle są szybsi od nas, no nie?
Myron dobrze o tym wiedział. Mafia ma ogromną przewagę nad policją. Przede wszystkim lepiej orientuje się w mrocznych zakamarkach miasta. Może więcej zapłacić. Nie musi przejmować się regulaminami, przepisami czy prawami konstytucyjnymi. Budzi strach.
– I co się stało? – zapytał Myron.
– Zaczęliśmy z latarkami przeczesywać teren, sprawdzając pojemniki na śmieci i tak dalej. Gliniarze i mafiosi, ramię w ramię. Z początku nie mogliśmy wpaść na żaden ślad. Potem usłyszeliśmy strzały. Wbiegliśmy z Henrym do mieszkania w domu przylegającym do miejsca, gdzie postrzeliłem Yellera. Jednak ludzie senatora Crossa już tam byli.
Blaine zamilkł. Nachylił się i podrapał Freda za uszami. Pies nie poruszył się, tylko machnął ogonem. Wciąż drapiąc go Blaine dodał:
– No cóż, wie pan, co znaleźliśmy – powiedział cichym głosem. – Yeller nie żył. Matka trzymała go w ramionach. Przeszła przez wszystkie fazy. Najpierw w kółko powtarzała jego imię. Czasem czule. Jakby próbowała go obudzić i wysłać do szkoły. Potem gładziła go po głowie, kołysała i mówiła, żeby spał spokojnie. My staliśmy wokół i patrzyliśmy. Nawet mafiosi jej nie przeszkadzali.
– A co z tymi strzałami? – zapytał Myron.
– Co z nimi?
– Nie zastanawiał się pan, kto strzelał?
– Chyba zastanawiałem się – odparł Blaine – ale myślałem, że to ci faceci strzelali do uciekającego Swade’a. Nie sądziłem, że będą tacy głupi, żeby się do tego przyznać, ale tak pomyślałem.
– I nigdy nie przyszło panu do głowy, że to oni mogli zastrzelić Yellera?
– Nie.
– Dlaczego?
– Mówiłem panu, że matka przeszła przez wszystkie fazy.
– Owszem.
– Kiedy zrozumiała, że jej chłopiec się nie obudzi, zaczęła na nas wrzeszczeć. Chciała wiedzieć, kto zastrzelił jej syna. Chciała spojrzeć w oczy zabójcy, zobaczyć mordercę, który z zimną krwią zastrzelił jej dziecko. Powiedziała, że Swade wciągnął go do mieszkania. Już nieżywego.
– Tak powiedziała? Że Swade wciągnął go do mieszkania martwego?
– Tak.
Było cicho. Najlżejszy podmuch nie marszczył tafli jeziora. Ptaki nie śpiewały. Blaine nie strugał drewna. Po kilku minutach podniósł głowę i zmrużył oczy. Potem rzekł:
– Opanowana.
– Co? – zdziwił się Myron.
– Jego matka. Jeśli kłamała co do tego, kto zabił jej syna. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego ta sprawa nie miała żadnych reperkusji. Matka nie robiła zamieszania. Nie poszła z tym do prasy. Nie wysunęła oskarżeń. Nie domagała się wyjaśnień. – Potrząsnął głową. – Co mogło sprawić, że tak potraktowała swojego rodzonego syna? I w jaki sposób tak błyskawicznie ją do tego skłonili? Pieniędzmi? Groźbami? Czym?
– Nie wiem – rzekł Myron.
Jimmy Blaine skończył rzeźbę. Zrobił królika. W dodatku bardzo ładnego. W końcu odezwał się jakiś ptak, ale nie był to miły dźwięk. Raczej wrzask niż śpiew. Blaine okręcił wózek w miejscu.
– Chce pan coś zjeść? – zapytał. – Zaraz będę szykował sobie lunch.
Myron spojrzał na zegarek. Zrobiło się późno. Musiał wrócić do biura i spotkać się z Nedem Tunwellem.
– Dziękuję, ale naprawdę muszę już jechać.
– No to może innym razem. Kiedy zakończy pan tę sprawę.
– Dobrze – obiecał Myron.
Blaine zdmuchnął strużyny z królika.
– Nadal tego nie rozumiem – rzekł.
– Czego?
Oglądał skończone dzieło, obracając królika w ręku, przyglądając mu się ze wszystkich stron.
– Czy matka naprawdę może być taka wyrachowana? – zapytał. – Ile zaproponowali jej pieniędzy? Albo czym tak bardzo ją przestraszyli? Do diabła, czy jakiekolwiek pieniądze lub groźby mogą skłonić matkę do zrobienia czegoś takiego?
Potrząsnął głową i upuścił królika na kolana.
– Po prostu nie rozumiem.
Myron też tego nie pojmował.
41
Myron wsiadł do swojego forda taurusa i pojechał na wschód. Przejechał kilka kilometrów, nie napotkawszy innego samochodu. Przeważnie widział drzewa. Mnóstwo drzew. Tak, wspaniałe widoki. Myron nie był amatorem świeżego powietrza. Nie polował, nie wędkował ani nie robił niczego podobnego. Rozumiał, że takie czynności mogą komuś sprawiać przyjemność, ale on za nimi nie przepadał. Kiedy był sam w lesie, zawsze przypominał mu się Ned Beatty z Wybawienia. Potrzebował ludzi. Ruchu. Hałasu. Miejskiego gwaru, a nie pochrząkiwania świń.
Teraz wiedział o śmierci Alexandra Crossa i Curtisa Yellera znacznie więcej niż przed dwudziestoma czterema godzinami, lecz nadal nie miał pojęcia, czy wszystkie te fakty miały coś wspólnego z zabójstwem Valerie Simpson. A przecież właśnie to chciał wyjaśnić. Grzebanie w sprawie sensacyjnego morderstwa sprzed sześciu lat mogło być ciekawym, ale jałowym zajęciem. Chciał dopaść mordercę Valerie Simpson. Zamierzał znaleźć osobę, która postanowiła odebrać życie tej młodej, udręczonej dziewczynie. Nazwijcie to poszukiwaniem sprawiedliwości. Albo kompleksem zbawcy lub bohatera. Nazywajcie to, jak chcecie. To bez znaczenia. Dla Myrona było to znacznie prostsze. Valerie zasługiwała na coś lepszego.
Na drodze wciąż było pusto. Liście po obu stronach drogi zlewały się w zielone ściany. Zaczął składać znane mu fakty. Errol Swade i Curtis Yeller zostali zauważeni przez Jimmy’ego Blaine’a i jego partnera. Policjanci gonili chłopców. Obojętnie, czy Jimmy Blaine postąpił regulaminowo, czy nie, strzelał do Curtisa Yellera. Jedna z wystrzelonych przez niego kul zapewne trafiła chłopca w bok, ale najważniejsze było to, że ktoś z bardzo bliskiej odległości strzelił Curtisowi w głowę. Ktoś, kto używał broni innego kalibru. Ktoś, kto nie był policjantem. Kto więc zabił Curtisa Yellera?