Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Moje nazwisko?

Kiwnęła głową.

– Wymienił je dwukrotnie, ale nic więcej nie słyszałam.

Myron zastanawiał się przez chwilę.

– A gdybym założył podsłuch na wasz telefon?

– Zrób to.

– Nie masz nic przeciwko temu?

– Nie.

Z oczu popłynęły jej łzy, a z ust wyrwał się cichy szloch, ale zaraz wzięła się w garść.

– Jest coraz gorzej, Myronie. Musimy się dowiedzieć, o co chodzi.

– Zrobię, co będę mógł.

Uścisnęła go. Myron miał ochotę pogładzić ją po głowie i powiedzieć coś pocieszającego. Nie zrobił tego. Wyszła powoli, z podniesioną głową. Myron odprowadził ją wzrokiem. Gdy tylko znikła mu z oczu, wrócił Win.

– I co? – zapytał.

– Ona mi się podoba – rzekł Myron.

Win kiwnął głową.

– Bardzo kształtny tyłeczek.

– Nie to miałem na myśli. To porządna kobieta. I boi się.

– To oczywiste, że się boi. Może stracić swoją dojną krowę.

Powrót pana Cynika.

– Nie o to jej chodzi, Win. Ona go kocha.

Win zanucił kilka taktów, imitując dźwięki skrzypiec. Na te tematy nie warto było z nim rozmawiać. Po prostu nie było sensu.

– Czego chciała?

Myron streścił mu rozmowę. Win rozłożył nogi, zrobił szpagat na podłodze. Powtórzył to jeszcze kilkakrotnie, coraz szybciej. Panie i panowie, oto wasz guru, pan James Brown.

Kiedy Myron skończył, Win rzekł:

– Wygląda na to, że Duane próbuje ukryć coś więcej niż skok w bok.

– Też tak sobie pomyślałem.

– Chcesz, żebym go obserwował?

– Możemy się zmieniać.

Win pokręcił głową.

– On cię zna.

– Ciebie też.

– Owszem – przytaknął Win – ale ja jestem niewidzialny. Jak wiatr.

– Pewnie chciałeś powiedzieć „zmienny jak wiatr”?

Win skrzywił się.

– Świetny dowcip. Na pewno będę śmiał się przez kilka dni.

W rzeczy samej, Win mógłby przez tydzień mieszkać w twojej łazience i nawet byś go nie zauważył.

– Możesz zacząć dziś wieczorem? – zapytał Myron.

Win skinął głową.

– Już tam jestem.

22

Myron grał w kosza na kawałku asfaltu obok podjazdu. Długi letni dzień nareszcie przechodził w wieczór, lecz kosz był oświetlony panelowymi lampami. Myron był w szóstej klasie, kiedy zainstalował je razem z ojcem. Tuzin zapachów grilla rywalizowało ze sobą w nieruchomym powietrzu. Kurczaki od Dempseya. Hamburgery z Weinsteina. Kebab od Ruskina.

Myron rzucił, złapał odbitą piłkę i rzucił jeszcze raz. Wszedł w rytm i piłka raz po raz przechodziła przez obręcz. Zapomniał o całym świecie. Mokry od potu, szary podkoszulek przylepił mu się do piersi. Tutaj zawsze najlepiej mu się myślało, lecz teraz miał pustkę w głowie. Nie było niczego prócz obręczy, piłki oraz cudownego łuku, jakim leciała w powietrzu. Czuł się wspaniale.

– Cześć, Myron.

To Timmy z sąsiedniego domu. Timmy miał dziesięć lat.

– Spadaj, dzieciaku. Narzucasz mi się.

Chłopiec roześmiał się i złapał odbitą piłkę. To był ich prywatny żart. Matka Timmy’ego była przekonana, że jej syn narzuca się Myronowi, który powinien natychmiast odsyłać go do domu. To nie powstrzymywało Timmy’ego. On i jego koledzy przychodzili popatrzeć, jak Myron rzuca. Od czasu do czasu, kiedy brakowało im gracza, pukali do jego drzwi i pytali matkę, czy Myron mógłby wyjść zagrać.

Razem z Timmym rzucali przez jakiś czas. Rozmawiali o sprawach ważnych dla chłopców. Pojawiło się jeszcze kilkoro dzieci. Chłopcy Daleyów. Dziewczynka Cohenów. Inni. Rowery zaparkowali na końcu podjazdu. Rozpoczął się mecz. Myron grał raz po jednej, raz po drugiej stronie. Nikt nie liczył punktów. Wszyscy często się śmiali. Kilku ojców przyszło i włączyło się do gry. Arnie Stollman. Fred Dempsey. Od dawna tego nie robili. Dla niektórych może było to zbyt sielankowe, ale Myronowi to odpowiadało.

Dochodziła dziesiąta, kiedy matki zaczęły wołać dzieci. Z frontowych schodów uśmiechały się przyjaźnie i machały do Myrona. On machał w odpowiedzi. Dzieci niechętnie, ale usłuchały i poszły.

Lato i wakacje. Czas niewinności. Podobno teraz dzieci są inne. Mają do czynienia z bronią, narkotykami, przestępstwami i AIDS. Jednak letni wieczór na przedmieściu niwelował przepaść międzypokoleniową i sprawiał, że tacy ludzie jak Aaron i bracia Ache wydawali się nierealni. Równie nierealni jak morderstwo popełnione na młodej kobiecie.

Valerie świetnie by się bawiła w taki wieczór.

Matka Myrona otworzyła tylne drzwi.

– Telefon – rzuciła.

– Kto dzwoni?

– Jessica – odparła przez zaciśnięte zęby, lekko się tym krzywiąc, jakby to imię miało przykry smak.

Myron starał się nie biec. Potruchtał po schodach do kuchni, która w zeszłym roku została całkowicie odnowiona. Myron nie miał pojęcia po co. Nikt w tym domu niczego nie gotował, jeśli nie liczyć rozmrażania pizzy w mikrofalówce.

– Odbiorę w przyziemiu – powiedział.

Matka mruknęła coś pod nosem. Z pewnością nic pochlebnego. Podobnie jak Esperanza, matka też długo chowała urazę. Szczególnie jeśli ktoś skrzywdził jej małego chłopca.

Myron zamknął drzwi, podniósł słuchawkę i usłyszał, jak matka rozłącza aparat w kuchni.

– Jess?

– Czy to „Ogiery To My”?

Jak zawsze dźwięk jej głosu wprawił go w euforię.

– Hm, no… tak. Czym możemy pani służyć?

– Szukam prawdziwego ogiera.

– Zadzwoniła pani pod właściwy numer. Ma pani jakieś szczególne upodobania?

– Powinien być wytrzymały – odparła – ale zadowolę się takim jak ty.

– Ładnie powiedziane.

W tle słyszał hałas.

– Dlaczego tak długo nie odbierałeś? – spytała.

– Byłem za domem. Grałem z Timmym i dzieciakami.

– Przerwałam wam?

– Nie. Mecz właśnie się skończył.

– Twoja mama potraktowała mnie dość ozięble.

– Czasem taka bywa.

– Kiedyś mnie lubiła.

– Nadal cię lubi.

– A Esperanza?

– Ona nigdy cię nie lubiła.

– Och tak – powiedziała Jessica.

– Nadal mieszkasz w hotelu „Grand Bretagne”? – zapytał Myron. – W pokoju dwieście siedem?

Chwila ciszy.

– Śledziłeś mnie?

– Nie.

– Więc skąd wiesz…

– To długa historia. Opowiem ci wszystko, kiedy wrócisz do domu. Gdzie jesteś?

– Na lotnisku Kennedy’ego. Właśnie wylądowałam.

Serce rosło mu w piersi.

– Wróciłaś?

– Wrócę, jak tylko odbiorę mój bagaż. – Zawahała się. – Przyjedziesz do mnie?

– Już jadę.

– Włóż coś, co będę mogła łatwo z ciebie zedrzeć. Będę czekała w wannie z mnóstwem egzotycznych olejków, które przywiozłam zza oceanu.

– Rozpustnica.

Znowu chwila wahania. Potem Jessica powiedziała:

– Kocham cię, wiesz. Czasem popełniam głupstwa, ale kocham cię.

– Daj spokój. Mów dalej o tych olejkach.

Zaśmiała się.

– Pośpiesz się.

Odłożył słuchawkę na widełki. Szybko rozebrał się i wziął prysznic. Zimny prysznic na chwilę go ochłodził. Pogwizdywał melodię Tonight z West Side Story. Wytarł się i zajrzał do szafy. Coś łatwego do zerwania… Znalazł. Koszula na zatrzaski. Lekko pokropił się wodą kolońską. Myron rzadko używał wodę kolańską, ale Jessica lubiła jej zapach. Kiedy wbiegał po schodach usłyszał dzwonek do drzwi.

– Ja otworzę! – zawołał.

W progu stanęli dwaj policjanci.

– Pan nazywa się Myron Bolitar? – zapytał wyższy z nich.

– Tak.

– Przysłał nas detektyw Roland Dimonte. Bylibyśmy zobowiązani, gdyby poszedł pan z nami.

– Dokąd?

– Do komisariatu w Queens.

– Po co?

– Schwytaliśmy Rogera Quincy’ego. Jest podejrzany o zamordowanie Valerie Simpson.

– I co z tego?

Niższy gliniarz odezwał się po raz pierwszy.

– Panie Bolitar, czy pan zna Rogera Quincy’ego?

– Nie.

– Nigdy go pan nie spotkał?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

„Nic mi o tym nie wiadomo”. Prawnicze „nie”. Policjanci popatrzyli po sobie.

– Lepiej niech pan pójdzie z nami – rzekł ten wyższy.

33
{"b":"101402","o":1}