Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Och, ale ona pamięta panią. Powiedziała, że była pani cudowną matką dla Curtisa.

– I co z tego?

– Mówiła również, że Curtis był świetnym uczniem, jednym z najlepszych, jakich miała. Powiedziała, że rysowała się przed nim wspaniała przyszłość i że nigdy nie sprawiał kłopotów.

Deanna Yeller podparła się pod boki.

– O co właściwie panu chodzi?

– Pani syn nie był notowany. Miał doskonałe wyniki w szkole i nigdy nie dostał choćby nagany. Był jednym z najlepszych uczniów w klasie, jeśli nie najlepszym. Była pani wspaniałą matką i wychowała wspaniałego syna.

Odwróciła wzrok. Jakby spoglądała przez okno, przez zaciągnięte zasłony. Cicho mruczał telewizor. Gwiazda oper mydlanych reklamowała samochody dostawcze. Gwiazda oper mydlanych, samochody dostawcze – co za geniusz wymyślił coś takiego?

– To nie pańska sprawa – szepnęła.

– Kochała pani syna, pani Yeller?

– Co?

– Czy kochała pani syna?

– Proszę wyjść. Natychmiast.

– Jeśli go pani kochała, proszę pomóc mi wyjaśnić, co się z nim stało.

Przeszyła go gniewnym spojrzeniem.

– Niech mi pan nie wciska kitu. Nic pana nie obchodzi mój chłopiec. Próbuje pan ustalić, kto zabił tę białą dziewczynę.

– Może. Jednak śmierć Valerie Simpson i pani syna są ze sobą powiązane. Właśnie dlatego potrzebuję pani pomocy.

Potrząsnęła głową.

– Pan chyba źle słyszy, co? Powiedziałam już panu. Curtis nie żyje. Nic tego nie zmieni.

– Pani syn nie był typem włamywacza. Nie należał do tych, którzy noszą broń i strzelają do policjantów. Nie mógł zrobić tego chłopiec, którego pani wychowała.

– Nieważne – powiedziała. – On nie żyje. To nie przywróci mu życia.

– Co tamtej nocy robił w klubie tenisowym?

– Nie wiem.

– Skąd nagle wzięła pani tyle pieniędzy?

Bach. Deanna Yeller drgnęła, przestraszona. Stary numer z nagłą zmianą tematu. Zawsze działa.

– Co?

– Pani dom w Cherry Hills – rzekł Myron. – Został kupiony za gotówkę cztery miesiące temu. I ma pani rachunek w oddziale First Bank w Jersey. Przez ostatnie pół roku na pani konto przekazywano spore sumy. Skąd biorą się te pieniądze, Deanno?

To ją rozzłościło. Zaraz jednak uspokoiła się i powiedziała z dziwnym uśmiechem:

– Może je ukradłam, tak jak mój syn. Zamierza pan to zgłosić?

– A może to okup.

– Okup? Za co?

– Niech pani mi to wyjaśni.

– Nie – powiedziała. – Niczego nie muszę wyjaśniać. Niech pan się wynosi.

– Po co przyjechała pani do Nowego Jorku?

– Podziwiać widoki. Proszę wyjść.

– Jednym z nich jest Duane Richwood?

Następny cios. Zastygła.

– Co?

– Duane Richwood. Mężczyzna, który poprzednią noc spędził w pani pokoju.

Wytrzeszczyła oczy.

– Śledził nas pan?

– Nie was. Tylko jego.

Deanna Yeller wyglądała na przerażoną.

– Co z pana za człowiek? – wykrztusiła. – Czy podniecają pana takie rzeczy, obserwowanie ludzi i w ogóle. Sprawdzanie ich kont bankowych? Śledzenie ich i podglądanie? – Otworzyła drzwi. – Nie ma pan wstydu?

Ostatnie stwierdzenie było zbyt bliskie prawdy.

– Próbuję zdemaskować mordercę – bronił się Myron, lecz te słowa zabrzmiały niemrawo w jego własnych uszach. – Może także tego, który zabił pani syna.

– I nie obchodzi pana to, kogo przy okazji pan skrzywdzi?

– To nieprawda.

– Jeśli naprawdę chce pan zrobić coś dobrego, to niech pan zapomni o tym wszystkim.

– Co dokładnie ma pani na myśli?

Potrząsnęła głową.

– Curtis nie żyje. Valerie Simpson także. Errol… – Urwała. – Dość tego.

– Czego dość? Co z Errolem?

Ona jednak tylko kręciła głową.

– Niech pan to zostawi, Myronie. Dla dobra nas wszystkich. Niech pan to zostawi.

35

Jessica poczuła zimną lufę pistoletu, przyciśniętą do jej skroni.

– Czego chcecie? – zapytała.

Aaron dał znak. Stojący za nią mężczyzna wolną ręką zakrył jej usta i mocno przycisnął ją do siebie. Poczuła gorącą kroplę śliny, która spadła jej na kark. Nie mogła oddychać. Próbowała poruszyć głową. Daremnie usiłowała zaczerpnąć tchu. Poczuła lęk.

Aaron wstał z kanapy. Czarny mężczyzna zrobił krok w jej kierunku, wciąż celując do niej z pistoletu.

– Wstępy są zbyteczne – rzekł zimno Aaron. Zdjął białą marynarkę. Nie nosił pod nią koszuli. Zobaczyła gładkie, dokładnie wygolone ciało o muskulaturze zapaśnika. Pomachał rękami. Mięśnie brzucha zafalowały jak tłum na stadionie.

– Jeśli nadal będziesz mogła mówić, kiedy z tobą skończę, powiedz Myronowi, że to moja robota. – Strzelił palcami. – Nienawidzę pracować anonimowo.

– Nie powinienem złamać jej szczęki? – zapytał mężczyzna w siatkowej koszulce. – Żeby nie mogła krzyczeć i w ogóle.

Aaron zastanowił się.

– Nie – odparł. – Od czasu do czasu lubię usłyszeć głośny krzyk.

Wszyscy trzej parsknęli śmiechem.

– Ja będę drugi – rzekł czarny.

– Akurat – sprzeciwił się ten w siatkowej koszulce.

– Zawsze jesteś przede mną – poskarżył się czarnoskóry.

– No dobra, rzucimy monetą.

– A masz jakąś? Ja nigdy nie noszę drobnych.

– Zamknijcie się – powiedział Aaron.

Zapadła cisza.

Jessica szamotała się, ale napastnik w siatkowej koszulce był zbyt silny. Zacisnęła szczęki i zdołała ugryźć go w palec. Wrzasnął i wyzwał ją od suk. Potem szarpnął jej głowę do tył aż trzasnęło jej w krzyżu. Oczy wyszły jej na wierzch.

Aaron miał właśnie rozpiąć spodnie, kiedy to się stało.

Padł strzał. A raczej kilka strzałów. Musiało ich paść więcej, choć w uszach Jessiki zlały się w jeden ogłuszający huk. Dłoń, zaciśnięta na jej ustach zwiotczała i opadła. Przytknięta do jej skroni broń upadła na podłogę. Jessica obróciła się by zauważyć, że stojący za nią mężczyzna nie ma już twarzy a nawet większej części głowy. Był martwy, zanim jeszcze nogi ugięły się pod nim i runął na podłogę.

W tej samej chwili tył głowy czarnoskórego rozprysnął się po pokoju. Trafiony, padł na podłogę jak kupka zakrwawionych szmat.

Aaron poruszał się niewiarygodnie szybko. Wydawało się, że chwycił za broń, zanim jeszcze pierwsza kula trafiła w cel. Wszystko to – strzały, śmierć tych dwóch napastników, skok Aarona – wydarzyło się w ciągu zaledwie dwóch sekund. Aaron wycelował broń w Wina, który jednocześnie zrobił to samo. Jessica stała jak skamieniała. Win najwidoczniej wszedł do pokoju przez drzwi balkonowe, chociaż nie miała pojęcia, jak się tam dostał ani jak długo tam siedział.

Uśmiechnął się obojętnie i skinął głową.

– O rany, Aaronie, wspaniale wyglądasz.

– Staram się utrzymywać formę – rzekł Aaron. – Miło z twojej strony, że to zauważyłeś.

Obaj nadal celowali do siebie. Żaden nawet nie mrugnął. Uśmiechali się. Jessica nie ruszyła się z miejsca. Drżała jak w febrze. Na twarzy czuła coś lepkiego i zdała sobie sprawę z tego, że to prawdopodobnie kawałki tkanki mózgowej zastrzelonego mężczyzny, który leżał u jej stóp.

– Mam pomysł – powiedział Aaron.

– Pomysł?

– Jak wyjść z tego impasu. Myślę, że ci się spodoba, Win.

– Mów.

– Obaj jednocześnie odłożymy broń.

– Na razie nie brzmi to zbyt zachęcająco – zauważył Win.

– Jeszcze nie skończyłem.

– No tak, jestem nieuprzejmy. Mów, proszę.

– Obaj zabijaliśmy już gołymi rękami – powiedział Aaron. – I obaj wiemy, że lubimy to robić. Bardzo. Wiemy także, że na tym świecie mamy niewielu równych sobie przeciwników. Zdajemy sobie sprawę z tego, że rzadko, jeśli w ogóle, ktoś może rzucić nam wyzwanie.

– A więc?

– A więc proponuję ostateczną próbę. – Aaron uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ty i ja. Jeden na jednego, w walce wręcz. Co ty na to?

Win przygryzł dolną wargę.

– Intrygujące – rzekł.

Jessica próbowała coś powiedzieć, ale język odmówił jej posłuszeństwa. Stała jak skamieniała, a wokół tego czegoś, co przed chwilą było mężczyzną w siatkowej koszulce, rozlewała się kałuża krwi.

46
{"b":"101402","o":1}