Myron przeszedł trzy przecznice na wschód, a potem skręcił w Park Avenue. Przed nim wznosił się majestatyczny (jeśli nie ostentacyjny) Helmsley Palace, albo Helmsley Castle czy też Helmsley Coś-tam, zdający się sterczeć na środku ulicy. Gmach MetLife górował nad nim jak opiekuńczy rodzic. Budynek MetLife, powszechnie znany jako wieżowiec Pan Am, był czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego Nowego Jorku. Myron nie mógł przyzwyczaić się do zmiany. Za każdym razem gdy skręcał za róg, spodziewał się ujrzeć znak firmowy Pan Am.
Przed budynkiem, w którym mieściło się jego biuro, panował ożywiony ruch. Myron minął nowoczesną rzeźbę zdobiącą wejście. Była odrażająca. Przypominała wierną kopię gigantycznego przewodu pokarmowego. Myron próbował kiedyś poznać nazwę tego dzieła, ale w typowo nowojorski sposób jakiś wandal oderwał tabliczkę od postumentu. Trudno sobie wyobrazić, do czego mogła się komuś przydać taka tabliczka. Może ją sprzedał. Może istniał czarny rynek tabliczek z nazwami dzieł sztuki, nabywanych przez tych, których nie było stać na kradzione dzieła i zadowalali się plakietkami.
Ciekawa teoria.
Wszedł do holu. Trzy hostessy Lock-Horne’a siedziały na wysokich stołkach za kontuarem recepcji, uśmiechając się sztucznie. Ich twarze były pokryte tak grubą warstwą makijażu, że mogłyby dorabiać sobie jako ekspedientki w dziale kosmetyków u Bloomingdale’a. Oczywiście, nie nosiły białych fartuchów tak jak prawdziwe ekspedientki, od razu więc było wiadomo, że nie reklamują zawodowo kosmetyków. Mimo to wszystkie trzy były atrakcyjne – niedoszłe modelki, które uznały to zajęcie za przyjemniejsze (i umożliwiające kontakt z grubymi rybami) niż praca kelnerki. Żadna nie zwróciła na niego uwagi. Hm. Pewnie wiedziały, że jest zakochany w Jessice. Taak, na pewno dlatego.
Kiedy drzwi windy otworzyły się na jego piętrze, podszedł do Esperanzy. Jej biała bluzka stanowiła przyjemny kontrast ze smagłą, nieskazitelną skórą. Mogłaby występować w reklamach Bain de Soleil. Opalenizna z Santa Fe bez wystawiania się na słońce.
– Cześć – powiedział.
Esperanza przycisnęła słuchawkę do ramienia.
– To Jake. Chcesz z nim mówić?
Skinął głową. Podała mu słuchawkę.
– Jak się masz, Jake.
– Pewna dziewczyna wykonała częściową sekcję Curtisa Yellera – powiedział Jake. – Porozmawia z tobą.
– Dziewczyna? – powtórzył Myron.
– Mea culpa. Nie dbam o polityczną poprawność – rzekł Jake. – Czasem wciąż mówię o sobie czarny.
– To dlatego, że jesteś zbyt leniwy, aby wymówić Afroamerykanin – powiedział Myron.
– A nie Afrykanin czy Afro?
– Teraz Afroamerykanin – odparł Myron.
– Kiedy masz wątpliwości, zapytaj papugę.
– Papugę – powtórzył Myron. – Teraz nieczęsto tak nazywają prawnika.
– A szkoda. W każdym razie tą asystentką koronera jest Amanda West. Wygląda na to, że nie może się doczekać rozmowy.
Jake podał mu adres.
– A co z tym policjantem? – spytał Myron. – Jimmym Blaine’em?
– Nic z tego.
– Nadal w policji?
– Nie. Na emeryturze.
– Masz jego adres?
– Tak – odrzekł Jake.
Zapadła cisza. Esperanza nie odrywała oczu od monitora.
– Możesz mi go podać?
– Nie.
– Nie będę go męczył, Jake.
– Powiedziałem nie.
– Wiesz, że sam mogę ustalić jego adres.
– To dobrze, ale ja ci go nie podam. Jimmy to porządny facet, Myronie.
– Ja też.
– Może. Jednak czasem podczas tych twoich krucjat cierpią niewinni.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic. Po prostu zostaw go w spokoju.
– Dlaczego tak go bronisz? – zdziwił się Myron. – Chcę tylko zadać mu kilka pytań.
Milczenie. Esperanza nadal nie odrywała oczu od monitora. Myron dodał:
– Chyba że zrobił coś, czego nie powinien robić.
– To bez znaczenia – rzekł Jake.
– Nawet jeśli on…
– Nawet. Do widzenia, Myron.
Szeryf rozłączył się. Myron przez moment patrzył na słuchawkę.
– Dziwne.
– Uhm. – Esperanza wciąż wpatrywała się w ekran. – Na biurku masz listy. Mnóstwo.
– Widziałaś Wina?
Esperanza przecząco pokręciła głową.
– Pavel Menansi nie żyje. Ktoś zamordował go zeszłej nocy.
– To ten facet, który molestował Valerie Simpson?
– Taa.
– O rany, łamiesz mi serce. Chyba nie będę mogła zasnąć ze wzruszenia. – Esperanza w końcu zerknęła Myrona. – Wiedziałeś, że on był na tej liście gości, którą mi dałeś?
– Owszem. Znalazłaś jeszcze jakieś interesujące nazwiska?
Prawie się uśmiechnęła.
– Jedno.
– Czyje?
– Pomyśl o wesołym szczeniaczku.
Myron pokręcił głową.
– Pomyśl o firmie Nike – dodała. – O kontaktach Duane’a z tą firmą.
Myron zamarł.
– Ned Tunwell?
– Poprawna odpowiedź.
Najwyraźniej wszyscy w otoczeniu Myrona grali z w jakąś grę.
– Na liście figuruje jako E. Tunwell. Naprawdę ma na imię Edward. Tak więc trochę poszperałam. Zgadnij, kto podpisał pierwszą umowę Valerie Simpson z firmą Nike.
– Ned Tunwell.
– I zgadnij, kto wpadł jak śliwka w kompot, kiedy jej karierę diabli wzięli.
– Ned Tunwell.
– Ojej – powiedziała sucho. – Chyba jesteś jasnowidzem.
Znów wpatrzyła się w ekran monitora i zaczęła stukać w klawiaturę.
Myron zaczekał chwilę.
– Masz coś jeszcze?
– Tylko niepotwierdzoną plotkę.
– Jaką?
– Typową w takiej sytuacji – powiedziała Esperanza, wpatrując się w ekran. – Ned Tunwell i Valerie Simpson byli nie tylko przyjaciółmi.
– Połącz mnie z Nedem – polecił Myron. – Powiedz mu, że chcę…
– Już cię z nim umówiłam. Przyjdzie tu wieczorem, o siódmej.
39
Doktor Amanda West pracowała obecnie jako główny patolog w St. Joseph Medical Center w Doylestown, niedaleko Filadelfii, Myron zostawił samochód na szpitalnym parkingu. W radiu nadawali klasyczny przebój Doobie Brothers – China Grove. Myron śpiewał razem z chórkiem, co w zasadzie ograniczało się do powtarzania: „Och, och, China Grove”. Teraz zaśpiewał jeszcze głośniej, zastanawiając się – nie pierwszy raz – co też takiego to „China Grove”.
Kiedy brał bilet od parkingowego, zadzwonił telefon w samochodzie.
– Jessica jest bezpieczna – powiedział Win.
– Dzięki.
– Zobaczymy się jutro na meczu.
Trzask odkładanej słuchawki. Bardzo krótka rozmowa, jak na Wina.
Myron wszedł do szpitala i zapytał recepcjonistkę, gdzie jest kostnica. Spojrzała na niego jak na wariata i powiedziała:
– W piwnicy, oczywiście.
– No tak. Jak w Quincym.
Zjechał windą na dół. Wokół nie było nikogo. Znalazł drzwi z napisem „Prosektorium” i ponownie posłużywszy się metodą dedukcji, doszedł do wniosku, że to prawdopodobnie jest kostnica. Myron Holmes. Przygotował się na najgorsze i zapukał. Przyjazny kobiecy głos zawołał:
– Proszę wejść.
Pomieszczenie było małe i śmierdziało płynem do czyszczenia naczyń. Całe umeblowanie było tu z metalu. Dwa stojące obok siebie metalowe biurka zajmowały pół pokoju. Metalowe regały. Metalowe krzesła. Wszędzie mnóstwo tac i pojemników z nierdzewnej stali. Nigdzie nie dostrzegł śladu krwi. Ani organów. Wszystko czyste i lśniące. Myron aż nazbyt często widywał krew, ale nigdy nie przyzwyczaił się do tego widoku. Nie lubił używać przemocy, chociaż nie wyznał tego nawet Jessice. Był w tym dobry, bez dwóch zdań, ale tego nie lubił. Owszem, można twierdzić, że stosując przemoc, współczesny człowiek powraca do swych pierwotnych cech i zbliża się do natury, czy też do ideału Locke’a. I owszem, przemoc jest największym wyzwaniem dla człowieka, najtrudniejszą próbą jego siły fizycznej i zwierzęcego sprytu. Pomimo to jest obrzydliwa. Człowiek – przynajmniej teoretycznie – w trakcie ewolucji rozwijał głównie swój umysł. Oczywiście, nie można zaprzeczyć, że przemoc może dostarczyć niezwykle silnych doznań. Tak samo jak skok z samolotu bez spadochronu.