Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Chciałem tylko przejechać tą autostradą – powiedział. – Nie chciałem jej kupować.

Nie otrzymał nawet współczującego uśmiechu. Narzekanie na opłaty za autostrady. Jedna z oznak zbliżającej się starości. Pewnie niedługo zacznie wymyślać ekspedientom za słabo grzejącą klimatyzację.

Podróż do najbogatszego przedmieścia Filadelfii zajęła mu dwie godziny. Gladwynne to szacowne rodziny i duże pieniądze. Plymouth Rock również. Pochodzenie było tu równie ważne jak możliwości kredytowe. Dom, w którym wychowała się Valerie Simpson, wyglądał jak nieco podupadła rezydencja Wielkiego Gatsby’ego. Trawnik był kiepsko skoszony. Krzewy słabo przycięte. Ze ścian tu i ówdzie obłaziła farba. Pnący się po nich bluszcz był odrobinę zbyt gęsty.

Mimo to posiadłość była ogromna. Myron zaparkował na tak rozległym podjeździe, że niemal zaczął się rozglądać za busem podwożącym do frontowych drzwi. Kiedy się do nich zbliżał, z budynku wyszli detektywi Dimonte i Krinsky. Zaskoczony Dimonte nie wyglądał na uszczęśliwionego tym spotkaniem. Oparł ręce na biodrach. Nadęty, niecierpliwy.

– Co ty tu, kurwa, robisz? – warknął.

– Czy wiesz, co się stało z The Motels? – zapytał Myron.

– Z kim?

Myron potrząsnął głową.

– Jak szybko ludzie zapominają.

– Do licha, Bolitar, zadałem ci pytanie. Czego tu szukasz?

– Zeszłej nocy zostawiłeś u mnie gacie – odrzekł Myron. – Bokserki. Rozmiar trzydzieści osiem. W czerwone króliczki.

Dimonte poczerwieniał. Większość gliniarzy cierpi na homofobię. Najłatwiej wyprowadzić ich z równowagi aluzjami do homoseksualizmu.

– Lepiej nie wpieprzajcie się w moją sprawę, dupku. Ty i ten twój psychotyczny yuppie.

Krinsky zaśmiał się. Psychotyczny yuppie. Kiedy zacny stary Rolly wymyśli już jakiś żart, ciężko mu się z nim rozstać.

– A poza tym – ciągnął Dimonte – sprawa i tak jest już prawie zamknięta.

– Zatem będę mógł się chwalić, że cię znałem.

– Na pewno cię ucieszy wiadomość, że twój klient nie jest już moim głównym podejrzanym.

Myron kiwnął głową.

– Jest nim niejaki Roger Quincy.

To nie ucieszyło Dimonte’a.

– Skąd o tym wiesz, do cholery?

– Jestem wszechobecny i wszechwiedzący.

– To jeszcze nie oznacza, że twój chłopak jest czysty. On coś ukrywa. Ty to wiesz. Ja to wiem. Krinsky też to wie.

Krinsky lekko skinął głową. Wierny adiutant.

– Na razie domyślamy się tylko, że twój chłopak ją dymał. No wiesz, na boku.

– Macie jakieś dowody?

– Nie potrzebujemy ich. Nie wciskaj mi tu kitu. Chcę złapać jej zabójcę, nie przydupasa.

– Cóż za poetyckie określenie, Rolly.

– Pieprz się, nie mam czasu na takie gadki.

Kiedy odchodzili, Myron pożegnał ich machnięciem ręki.

– Miło się z tobą rozmawiało, Krinsky.

Policjant kiwnął głową.

Myron zadzwonił do drzwi. Usłyszał dramatyczne bicie gongu. Muzyka poważna. Może Czajkowski. Może nie. Drzwi otworzył około trzydziestoletni mężczyzna w różowej koszuli, rozpiętej pod szyją. Niczym Ralph Lauren. Spory dołek na brodzie. Włosy tak czarne, że prawie granatowe, jak u Supermana.

Spojrzał na Myrona tak, jakby ten był włóczęgą sikającym mu na schodach.

– Tak?

– Przyszedłem zobaczyć się z panią Van Slyke.

Matka Valerie ponownie wyszła za mąż.

– To nie jest odpowiednia chwila.

– Jestem umówiony.

– Chyba mnie pan nie słyszał – rzucił ostro mężczyzna. Mówił akcentem podobnym do tego, jaki miał Win. – To nie jest odpowiedni moment.

– Proszę powiedzieć pani Van Slyke, że jest tu Myron Bolitar – nalegał Myron. – Ona mnie oczekuje. Windsor Lockwood wczoraj wieczorem zapowiedział moją wizytę.

– Pani Van Slyke nikogo dziś nie przyjmuje. Wczoraj zamordowano jej córkę.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

– A zatem rozumie pan…

– Kenneth?

Kobiecy głos.

– W porządku, Helen – odparł mężczyzna. – Poradzę sobie.

– Kto przyszedł, Kenneth?

– Nikt.

– Myron Bolitar – powiedział Myron.

Kenneth rzucił mu gniewne spojrzenie. Myron powstrzymał się i nie pokazał mu języka, na co miał wielką ochotę. Przyszło mu to z trudem.

Na korytarzu pojawiła się kobieta. Ubrana na czarno. Oczy miała zaczerwienione i otoczone czerwonymi obwódkami. Była atrakcyjną kobietą, chociaż Myron założyłby się, że poprzedniego dnia wyglądała znacznie bardziej pociągająco. Pod pięćdziesiątkę. Blond włosy, lekko rozjaśnione. Starannie uczesane. Nie zanadto utlenione.

– Proszę wejść, panie Bolitar.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, Helen – wtrącił Kenneth.

– Wszystko w porządku.

– Powinnaś odpocząć.

Wzięła Myrona pod rękę.

– Proszę wybaczyć mojemu mężowi, panie Bolitar. On tylko próbuje mnie chronić.

Mężowi? Czy powiedziała „mężowi”?

– Proszę za mną.

Zaprowadziła go do pokoju nieco większego od Akropolu. Nad kominkiem wisiał gigantyczny portret mężczyzny z długimi bokobrodami i sumiastymi wąsami. Lekko przerażający. Pomieszczenie oświetlało pół tuzina lamp, które imitują świece. Meble, chociaż wyglądały na antyki, były odrobinę zbyt podniszczone. Myron nigdzie nie dostrzegł srebrnego zestawu do herbaty, ale powinien tu taki być. Usiadł w antycznym fotelu, równie wygodnym jak sztuczne płuco. Kenneth nie spuszczał go z oka. Pewnie pilnował, żeby gość nie schował do kieszeni popielniczki albo czegoś podobnego.

Helen usiadła na kanapie naprzeciw gościa. Kenneth stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach. Upozowali się jak do zdjęcia. Jak królewska para. Do pokoju przydreptała mała dziewczynka, najwyżej trzy – lub czteroletnia.

– To Cassie – powiedziała Helen Van Slyke. – Siostra Valerie.

Myron z szerokim uśmiechem nachylił się do dziewczynki.

– Cześć, Cassie.

Mała ryknęła płaczem, jakby ją ukłuł szpilką. Helen Van Slyke przytuliła córkę, która wydała z siebie jeszcze kilka przeraźliwych wrzasków, po czym ucichła. Przez cały czas zerkała na Myrona zza zaciśniętych piąstek. Może ona też obawiała się o bezpieczeństwo popielniczek.

– Windsor mówił mi, że jest pan agentem sportowym – powiedziała Helen Van Slyke.

– Tak.

– Zamierzał pan reprezentować moją córkę?

– Omawialiśmy taką ewentualność.

– Nie rozumiem, dlaczego ta rozmowa nie może poczekać, Helen – powiedział Kenneth.

Zignorowała go.

– W jakim celu chciał pan się ze mną widzieć, panie Bolitar?

– Zamierzałem zadać pani kilka pytań.

– Jakiego rodzaju pytań? – spytał Kenneth. Podejrzliwie.

Helen uciszyła go machnięciem ręki.

– Proszę mówić dalej, panie Bolitar.

– Rozumiem, że około sześciu lat temu Valerie była hospitalizowana.

– A jakie to ma znaczenie? – wtrącił się znowu Kenneth.

– Kenneth; proszę, zostaw nas samych.

– Ależ, Helen…

– Proszę. Zabierz Cassie na spacer.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Próbował się spierać, ale nie miał z nią żadnych szans. Zamknęła oczy, dając znak, że to koniec dyskusji. Kenneth niechętnie wziął córkę za rękę. Kiedy znaleźli się poza zasięgiem głosu, powiedziała:

– Jest trochę nadopiekuńczy.

– To zrozumiałe – rzekł Myron. – W tych okolicznościach.

– Dlaczego pyta pan o pobyt Valerie w klinice?

– Usiłuję uporządkować kilka spraw.

Przez chwilę mu się przyglądała.

– Zamierza pan złapać mordercę mojej córki, prawda?

– Tak.

– Mogę spytać dlaczego?

– Mam kilka powodów.

– Wystarczy mi jeden.

– Valerie próbowała skontaktować się ze mną, zanim ją zamordowano – odparł Myron. – Trzy razy dzwoniła do mojego biura.

– To jeszcze nie czyni pana odpowiedzialnym.

Myron nic nie powiedział. Helen Van Slyke nabrała tchu.

– I sądzi pan, że to morderstwo ma jakiś związek z jej załamaniem nerwowym?

– Tego nie wiem.

– Policja jest przekonana, że zabójcą jest ten człowiek, który nękał Valerie.

– A jak pani uważa?

Nawet nie drgnęła.

– Nie wiem. Roger Quincy wydawał się zupełnie nieszkodliwy. Sądzę jednak, że każdy facet wydaje się nieszkodliwy, dopóki nie zrobi czegoś takiego. Wciąż pisał do niej miłosne listy. Były nawet miłe, w pewien zwariowany sposób.

13
{"b":"101402","o":1}