Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zapominała o tym wszystkim, kiedy chodziło o jej syna. Kompletnie jej odbijało. Upodobniała się do swojej matki i babci. A nawet gorzej. Murphy Brown zmieniała się w babcię Tzietl.

– Ojciec poszedł przynieść trochę chińskiego jedzenia. Zamówiłam tyle, że wystarczy i dla ciebie.

– Dziękuję, nie jestem głodny.

– Pieczone żeberka, Myronie. Kurczak w sosie sezamowym. – I po znaczącej pauzie dodała: – Krewetki á la homar.

– Naprawdę nie jestem głodny.

– Krewetki á la homar – powtórzyła.

– Mamo…

– Z „Fong’s Dragon House”.

– Nie, dziękuję.

– Dlaczego? Przecież uwielbiasz krewetki á la homar od Fonga. Przepadasz za nimi.

– No, może zjem odrobinę.

Tak było łatwiej.

Matka wciąż stała na głowie. Zaczęła pogwizdywać. Bez wysiłku.

– A co u Jessiki? – zapytała, wyraźnie siląc się na obojętność.

– Odczep się, mamo.

– Czy ja się czepiam? Zadałam ci tylko proste pytanie.

– A ja udzieliłem prostej odpowiedzi. Odczep się.

– Świetnie. Tylko nie przychodź do mnie z płaczem, kiedy coś pójdzie nie tak.

Jakby kiedykolwiek to robił.

– Dlaczego jej tak długo nie ma? Co ona tam robi?

– Dzięki, że się odczepiłaś.

– Martwię się – powiedziała matka. – Mam nadzieję, że ona nic nie kombinuje.

– Odczep się.

– Tylko to umiesz mówić? Odczep się? Co z tobą, zmieniłeś się w papugę? A tak w ogóle, to gdzie ona się podziewa?

Myron otworzył usta, z trudem je zamknął i zbiegł do przyziemia. Do swojego królestwa. Miał prawie trzydzieści dwa lata i wciąż mieszkał z rodzicami. Chociaż w ciągu kilku ostatnich miesięcy rzadko tutaj bywał. Większość nocy spędzał w mieście, w apartamencie Jessiki. Nawet zastanawiali się, czy nie zamieszkać razem, ale postanowili niczego nie przyśpieszać. Łatwo powiedzieć. Serce nie chciało słuchać głosu rozsądku. Przynajmniej w przypadku Myrona. A matka jak zwykle trafiła w czułe miejsce. Jessica przebywała w Europie, a on nie wiedział gdzie. Od dwóch tygodni nie miał od niej wiadomości. Tęsknił za nią i zaczynał się zastanawiać…

Ktoś zadzwonił do drzwi.

– To twój ojciec – zawołała matka. – Pewnie znowu zapomniał klucza. Przysięgam, że ma już początki sklerozy.

Po kilku sekundach usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Na schodach pojawiły się nogi matki, a potem reszta jej ciała. Skinęła na Myrona.

– O co chodzi?

– Przyszła do ciebie jakaś młoda dama – powiedziała i dodała szeptem: – Jest czarna.

– O rety! – Myron przycisnął dłoń do piersi. – Mam nadzieję, że sąsiedzi nie wezwali policji.

– Nie to miałam na myśli, spryciarzu, i dobrze o tym wiesz. Teraz mamy tu w sąsiedztwie czarne rodziny. Na przykład Wilsonów. Cudowni ludzie. Mieszkają przy Coventry Drive. W dawnym domu Dechtmana.

– Wiem, mamo.

– Po prostu chciałam ci ją opisać. Tak jakbym mówiła, że ma blond włosy. Albo miły uśmiech. Lub zajęczą wargę.

– Uhm.

– Albo jest kulawa. Czy wysoka. Niska. Gruba. Albo…

– Chyba zaczynam się domyślać, o co ci chodzi, mamo. Czy spytałaś, jak się nazywa?

Matka potrząsnęła głową.

– Nie chciałam być wścibska.

No właśnie.

Myron wszedł po schodach na górę. To była Wanda, przyjaciółka Duane’a. Z jakiegoś powodu Myron wcale się nie zdziwił. Z nerwowym uśmiechem uniosła rękę na powitanie.

– Przepraszam, że nachodzę cię w domu – zaczęła.

– Żaden problem. Wejdź, proszę.

Zeszli do przyziemia. Myron podzielił je na dwa pomieszczenia. Z jednego – małego salonu – prawie nigdy nie korzystał. Dzięki temu to pomieszczenie wyglądało schludnie i znośnie. Sąsiednie, które było jego główną kwaterą, przypominało pokój w akademiku po kilkudniowej imprezie.

Wanda zaczęła rzucać wokół spłoszone spojrzenia tak jak wtedy, w obecności Dimonte’a.

– Mieszkasz tutaj?

– Dopiero od kiedy skończyłem szesnaście lat.

– Uważam, że to słodkie. Mieszkać z rodzicami.

– Gdybyś tylko wiedziała… – dobiegło z góry.

– Zamknij drzwi, mamo.

Trzask.

– Proszę – powiedział Myron. – Usiądź.

Wanda miała niepewną minę, ale w końcu usiadła w fotelu. Nieustannie splatała i rozplatała dłonie.

– Trochę głupio się czuję – powiedziała.

Myron obdarzył ją pełnym zrozumienia, krzepiącym uśmiechem w stylu Phila Donahue. Telewidzu, jesteś tam?

– Duane cię lubi – powiedziała. – Bardzo.

– To uczucie jest odwzajemnione.

– Inni agenci wciąż do niego dzwonią. Wszystkie wielkie firmy. Zawsze powtarzają, że twoja agencja jest za mała, by go reprezentować. Wciąż mówią, że dzięki nim zarobiłby o wiele więcej pieniędzy.

– Mogą mieć rację – rzekł Myron.

Pokręciła głową.

– Duane tak nie uważa. Ja też nie.

– To miło z twojej strony.

– Czy wiesz, dlaczego Duane nie chce rozmawiać z innymi agentami?

– Ponieważ nie chce, żebym się popłakał?

Uśmiechnęła się. Mistrz dowcipu kontratakuje. Pan Skromniś.

– Nie – odparła. – Duane ci ufa.

– Cieszę się.

– Tobie nie chodzi tylko o pieniądze.

– Ładnie z twojej strony, że tak mówisz, Wando, ale dzięki Duane’owi zarabiam dużo pieniędzy. Nie da się temu zaprzeczyć.

– Wiem – powiedziała. – Może to zabrzmi trochę naiwnie, ale dla ciebie on jest na pierwszym miejscu. Ważniejszy niż pieniądze. Troszczysz się o Duane’a Richwooda jako o człowieka. Zależy ci na nim.

Myron nic nie powiedział.

– Duane nie ma wielu przyjaciół – ciągnęła. – I żadnej rodziny. Od kiedy skończył piętnaście lat, mieszkał na ulicy i sam sobie radził. Nie był aniołem. Robił rzeczy, o których wolałby zapomnieć. Jednak nigdy nikogo nie skrzywdził i nie popełnił żadnego poważnego przestępstwa. Przez całe życie nie miał nikogo, na kim mógłby polegać. Musiał liczyć tylko na siebie.

Zamilkła.

– Czy Duane wie, że tu jesteś? – zapytał Myron.

– Nie.

– Gdzie on jest?

– Nie wiem. Po prostu wyszedł. Czasem tak robi.

Znowu pomilczała chwilę.

– W każdym razie, jak już powiedziałam, Duane nie ma nikogo innego. Tobie ufa. Winowi ufa także, ale tylko dlatego, że to twój najlepszy przyjaciel.

– Wando, to co mówisz jest bardzo miłe, ale ja nie jestem altruistą. Jestem dobrze opłacany za to, co robię.

– Jednak troszczysz się o niego.

– Henry Hobman również.

– Być może. Tylko że Duane jest lokomotywą, która ciągnie jego wagon. Jego powrotnym biletem do grona najlepszych.

– Wiele osób powiedziałoby to samo o mnie – odparł Myron. – Oprócz określenia „powrotny”, ponieważ nigdy nie zaliczałem się do najlepszych. Duane jest moim jedynym tenisistą z czołówki. Prawdę mówiąc, Duane jest jedynym moim graczem, który doszedł do US Open.

Zastanawiała się nad tym przez chwilę, kiwając głową.

– Może to wszystko prawda, ale gdy został przyciśnięty do muru, kiedy znalazł się w opałach, Duane po pomoc zwrócił się do ciebie. I kiedy ja dziś wieczorem znalazłam się w tarapatach, również przyszłam do ciebie. To mówi samo za siebie.

Drzwi otworzyły się.

– Dzieciaki, chcecie coś do picia?

– Może masz coś na uspokojenie, mamo?

Wanda parsknęła śmiechem.

– Posłuchaj, spryciarzu, może twój gość chce coś zjeść.

– Nie, dziękuję, pani Bolitar! – zawołała Wanda.

– Na pewno, kochanie? Może kawy! Albo colę?

– Nie, naprawdę dziękuję.

– A może coś słodkiego? Właśnie kupiłam świeże ciasteczka w Swiss House. Myron bardzo je lubi.

– Mamo…

– Dobrze, dobrze, pojęłam aluzję.

No właśnie. Wcielenie subtelności. Drzwi zamknęły się.

– Jest słodka – zauważyła Wanda.

– Taak, niezrównana. – Myron pochylił się. – Może mi powiesz, z czym do mnie przyszłaś?

Znowu zaczęła splatać i rozplatać palce.

– Martwię się o Duane’a.

– Jeśli to z powodu wizyty Dimonte’a, to się nie przejmuj. Odstawianie takiego dupka należy do jego obowiązków.

– Nie w tym rzecz – powiedziała. – Duane nikomu nie zrobiłby krzywdy. Jestem tego pewna. Jednak coś jest nie w porządku. Przez cały czas jest spięty. Krąży po mieszkaniu. Wybucha z byle powodu.

11
{"b":"101402","o":1}