ROZDZIAŁ 18
Marchia uniosła brew, patrząc, jak służka żalnickiej księżniczki wyjmuje z kufrów jej stroje i rozkłada je, starannie wygładzając zmarszczki. Ruchy pomorckiej niewiasty wydawały się jej dziwnie nieporadne, zupełnie jakby nie przywykła do podobnego zajęcia. Zresztą suknie złożono wprzódy tak niedbale, że Marchia powątpiewała w duchu, czy wszystkie uda się doprowadzić do porządku. Nie żałowała ich przesadnie. Choć z kosztownej materii, były bowiem ciężkie i proste w kroju, najwyraźniej krawiec starał się raczej zakryć ich właścicielkę przed oczyma gapiów, niż uwydatnić jej wdzięki. W niczym nie przypominały drogocennych, przesyconych wonią pachnideł szatek, które wypełniały gotowalnię Jasenki i które czasami Marchia ośmielała się w tajemnicy przed panią przymierzać przed wielkim zwierciadłem z polerowanego srebra.
Z rąbka spódnicy smętnie zwisały połamane złote nici. Spichrzanka westchnęła ciężko i sięgnęła po igłę wbitą w gors sukni. Nieźle radziła sobie z haftem, ale nie cierpiała tej żmudnej pracy. Na dodatek, pomyślała, ogarniając wzrokiem stertę ubiorów, zejdzie nam przy tym aż do białego rana, a w mieście, które już tętniło rytmem nadchodzącego karnawału, były zajęcia zgoła ciekawsze od szycia. Przydałoby jej się kilka par zwinnych rąk do roboty, zgadywała jednak, że nie ma co prosić Jasenki o wypożyczenie kolejnych służących. Faworyta chodziła ostatnio zła jak osa, a każda wzmianka o Zarzyczce przyprawiała ją o atak wściekłości.
Marchia uśmiechnęła się do siebie, a w jej pulchnych policzkach pokazały się dwa urocze dołeczki. Irytacja Jasenki, choć oczywista dla wszystkich, była również całkowicie pozbawiona podstaw. Książę Evorinth, choć zafascynowany żalnicką dziedziczką, bynajmniej nie próbował jej uwieść. Służebna sądziła raczej, że obserwuje Zarzyczkę niczym osobliwego, baśniowego stwora. Nie dotykali się nawet. Marchia wiedziała więc, że Jasenka w istocie nie ma się czego obawiać.
Jednakże celowo podsycała jej lęk, zdając sumiennie relację z każdej przechadzki w ogrodzie i każdego puzdra migdałów w cukrze, z rozkazu księcia przyniesionego do komnat księżniczki. Nie wątpiła, że im większa stanie się desperacja faworyty, tym bardziej zacznie polegać na usługach Marchii. Te zaś służebna zamierzała drogo sprzedać. Znacznie drożej niż za kilka połyskliwych szmatek i chudą sakiewkę, rzuconą jej przez Jasenkę poprzednio, kiedy dziewczyna najęła usłużnego żonglera, aby w trakcie maskowej zabawy oblał kwasem twarz pewnej nazbyt zalotnej mieszczańskiej panienki. Tym razem Marchia upatrzyła już sobie przytulny zajazd o dwa dni drogi na zachód od Spichrzy – wystarczająco daleko, aby na zawsze zostawić za plecami Jasenkę i jej spiski – a cztery niedziele temu, na zabawie pod ratuszem, poznała poczciwego syna rymarza. Chłopak był zauroczony i nie domyślał się wcale, jakim w istocie zajęciem para się jego wybranka. Marchia uraczyła go opowieścią, jakoby służyła księżnej Egrenne, pobożnej i powszechnie szanowanej wdowie po starym księciu, która miała zwyczaj przygarniać osierocone panienki, zarówno ze szlachty, jak i mieszczaństwa, i hojnie je uposażać przed małżeństwem. Teraz jednak drżała, ilekroć kochanek zakradał się do niej za bramę cytadeli, gdzie wszyscy dobrze znali ulubioną służkę Jasenki. Jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo, jeden głupi gest mógł ją zdradzić i na zawsze zaprzepaścić szanse na godziwy ożenek, bo przecież żaden zacny mieszczański syn nie poślubi zaufanej faworyty, którą otwarcie nazywano trucicielką i cudzołożną wywloką.
Dziewczyna syknęła, kiedy igła wbiła się w opuszek jej palca, i zaklęła szpetnie, wysysając kropelkę krwi. Nie powinna się dłużej zadręczać głupimi obawami, zwłaszcza że tak niewiele dzieliło ją od wymarzonego zajazdu i szczęścia u boku rymarskiego syna. Jeśli okaże się dostatecznie sprytna, wydusi zjasenki potrzebne srebro aż do ostatniego grosika, potem zaś zniknie ze Spichrzy. Na razie wystarczy zaskarbić sobie przychylność służki księżniczki.
Zakłuła się głęboko i krew nie przestawała płynąć, oderwała więc strzęp płótna z fartuszka i owinęła palec. Pomorzanka spojrzała na nią ze współczuciem.
– Odpocznijcie chwilę – powiedziała, z westchnieniem prostując grzbiet. – Późno już, a nie ustajecie od rana.
Zawsze zwracała się do Marchii z szacunkiem, jakby ta przewyższała ją rangą, co po równo peszyło spichrzańską dziewczynę i pochlebiało jej. Obejście służki Zarzyczki było pełne rezerwy; pod tym względem nadzwyczaj dobrze dobrały się ze swą panią, która wprawdzie odnosiła się do Marchii z wyszukaną grzecznością, ale tak zdawkowo, że uniemożliwiała jakąkolwiek zażyłość.
– A twoja pani nie będzie się gniewać? – przybrała płaczliwy ton. – Nie każe nas kijami obić, że suknie wciąż niegotowe?
Na twarzy Pomorzanki odbiło się niedowierzanie. Najwyraźniej podobna myśl nie przyszła jej wcześniej do głowy.
– Księżniczka? – spytała ze zdumieniem. – Karcenie służby jej nie przynależy.
Marchia pochyliła się, by ukryć zaciekawienie. Dotąd nie udało się jej wydusić z pomorskiej niewiasty nic wartego uwagi, tym bardziej więc nie chciała jej spłoszyć przedwcześnie.
– Komu zatem? – Z pozorną obojętnością nawlekała nitkę.
– Kierchowi.
– Wszak on w świątyni siedzi! – Dziewczyna prychnęła z lekceważeniem. – I chyba chłosty ci nie wymierzy, skoro sam książę Evorinth go precz przepędził!
Służąca księżniczki zacisnęła wargi w cienką kreskę. Jej palce machinalnie szarpały mankiet sukni, który przed chwilą pozszywała, i Marchia natychmiast pojęła, że popełniła błąd.
– Ale wróci – odparła szeptem tamta.
Spichrzanka nie zdzierżyła.
– Kudyjemu do nas! – wykrzyknęła. – Co kapłana obchodzi, czy guzy do płaszcza równo przyszyjesz albo dosyć korzeni do grzanego wina wrzucisz?
Pomorcka niewiasta tylko potrząsnęła głową i Marchia była pewna, że nic więcej nie powie. W myślach przeklęła swoją nieostrożność.
Zamierzała właśnie podjąć szycie, kiedy jej uwagę przyciągnął nieznaczny szelest. Obróciła się. Zarzyczka stała w otwartych drzwiach, oparta o ościeżnicę, i przypatrywała się jej uważnie. Musiała już rozebrać się na spoczynek – sama, co nieodmiennie napełniało Marchię zadziwieniem – bo na spodnią suknię z białego płótna narzuciła lawendowy bezrękawnik, a jej ciężkie brązowe włosy opadały na szczupłe ramiona. Zaufana Jasenki zaniepokoiła się na myśl, że dziedziczka Zalników niezawodnie słyszała całą rozmowę służebnych. Gdyby Marchia z równym brakiem szacunku wyrażała się o własnej pani, ani chybi kazano by ją wysmagać do krwi. Pospiesznie pochyliła się w ukłonie.
– Nie trzeba – odezwała się cicho księżniczka. – Wstań.
Była boso, więc kiedy ruszyła ku nim, nie rozległ się ów nierówny stukot trzewików, który z daleka pozwalał rozpoznać nadchodzącą kuternóżkę. Utykała jednak mocniej niż o poranku i wydawała się utrudzona. Może nie tylko Jasenka ma dość ceremonii, z jaką podejmujemy naszych żalnickich gości, pomyślała cierpko służąca.
– Dręczy mnie zły sen – oznajmiła Zarzyczka.
– Może wina wam zagrzać – poddała usłużnie Marchia, rada, że ma okazję przypodobać się księżniczce. – Albo medyka zawołać. Księżna Egrenne chętnie…
– Nie chcę czynić zamętu – przerwała Zarzyczka. – I nie doktora mi trzeba, lecz przebłagalnej modlitwy i postu.
Służąca z trudem opanowała chęć wzruszenia ramionami. Ani dworzanie, ani książęca służba nie odznaczali się religijnością, ale Marchia wiele słyszała o osobliwej nabożności ludzi z północy. Tymczasem Pomorzanka szczerze się zatroskała.
– Może po spowiednika posłać? – zapytała z przejęciem. – Jeśli potrzeba nagła, choćby w środku nocy przybędzie.
Marchia milczała. Wydawało się jej niepojęte, żeby o tej porze ściągać do cytadeli jakiegoś pomorckiego klechę dla tej marnej przyczyny, że się księżniczka ze snu źle przebudziła – zwłaszcza że jej zdaniem większość złych snów szła nie od bogów, ale z żołądka, jeśli się go pod wieczór nadmiernie napchało.