– Wiedźmę? – wysyczał opat.
Wciąż nie mógł spokojnie myśleć o przeklętnicy, która stała się przyczyną jego upadku.
Sługa Zird Zekruna machnął ze zniecierpliwieniem ręką.
– Et, głupiście! Furda wiedźma, możecie ją na postronku dostać, kiedy dokończycie dzieła. Ale naszego pana druga niewiasta zaprząta, ta, co ją poranioną do opactwa przynieśli.
Ciecierka zdumiał się szczerze.
– Ona? Toż to zwyczajna dziewka, tyle że przez zbójców na trakcie srodze poturbowana.
Pomorzec przez chwilę patrzył na niego z namysłem, po czym potrząsnął głową.
– Aż dziw bierze, żeście tyle lat potężnym klasztorem zawiadywali, a łyknęliście tę bajeczkę niby gąsior jagły. Nie tknęło was, aby sprawdzić, kto ona, skoro za jej przyczyną sam Cion Ceren się wam objawił?
Opat wytrzeszczył oczy.
– Sądzicie… – zaczął.
– Ona nosi na czole obręcz Zaraźnicy – przerwał mu ze złością gospodarz. – Nie pojmuję, jakeście mogli tę rzecz przepuścić.
– Ale to niepodobna! – sprzeciwił się namiętnie Ciecierka. – Obręcz dri deonemowi przynależy, a nigdy by Fea Flisyon nie wypuściła go z wyspy.
– Nasz pan uważa wszelako, że właśnie tak się stało – odparł sucho Pomorzec. – Z jakiejś przyczyny tamta niewiasta wędruje przez Góry Żmijowe ze znakiem dri deonema. Co więcej, odpłynęła z Traganki u boku żalnickiego księcia, dlatego warto sprawę bliżej zbadać. I dlatego nasz pan litościwy obrócił na was swe spojrzenie. Bo przecież rozpoznacie tę niewiastę.
Opat z rozmysłem podrapał się po brodzie; choć nie golił się już od wielu dni, nadal nie przywykł do rzadkiej, siwiejącej szczeciny. Niezwykłe było, że znak Zaraźnicy pojawił się z dala od Traganki. Skoro jednak los jego powierniczki w jakiś sposób splótł się z losem Koźlarza, Ciecierka podejrzewał, że bogowie rozpoczęli własną grę, sięgającą daleko poza spór, kto ma zasiadać na tronie Żalników. Nagle wszystko stało się jasne – i natarczywość wiedźmy, która z nieprzymuszonej woli weszła w mury poświęconego opactwa, i objawienie się Cion Cerena, choć zazwyczaj z niechęcią ukazywał się nawet najwierniejszym wyznawcom. Ale ów dziwny splot wydarzeń napawał opata tym większym niepokojem.
– Wciąż w gorętwie leżała, tedym ze dwa razy ją widział, i to z dala – odezwał się w końcu, bo rozumiał dobrze, że nie może skłamać.
– Ale jeśli wiedźma przy niej będzie i ten drab czarnobrody, z łatwością ją rozpoznam. Tyle że wszędzie się mogła ukryć, a sam jeden całych Gór Żmijowych nie przepatrzę.
Pomorzec uśmiechnął się zimno.
– Tego się nie lękajcie. Dostaniecie pomocników i to nie byle jakich. Niebawem przybędą.
ROZDZIAŁ 15
Tuż przed Spichrza Kierch dał znak, aby orszak zatrzymał się na wypoczynek. Stanęli na szczycie wysokiego pagórka, skąd rozpościerał się widok na miasto, nad którym górowała wyniosła wieżyca Nur Nemruta od Zwierciadeł. Ale teraz, kiedy dotarli pod bramy stolicy księcia Evorintha, Zarzyczka była zbyt znużona, by podziwiać z dali najpiękniejsze z miast Krain Wewnętrznego Morza. Przez ostatnie dni zwierzchnik uścieskiego kolegium nie miał litości ani nad ludźmi, ani nad zwierzętami. Bezustannie popędzał konie i zezwalał na krótki postój tylko wtedy, kiedy stawało się już zupełnie oczywiste, że wyczerpane zaprzęgi wkrótce padną ze zmęczenia.
Księżniczka przeczuwała, że coś musiało się wydarzyć w Górach Żmijowych, być może Wężymord jakimś sposobem dowiedział się o zmianie marszruty albo sam Zird Zekrun ponaglił swego sługę. W każdym razie gnali na złamanie karku, za nic mając dostojność i rangę jej osoby. Odkąd zaś wjechali w granice spichrzańskiego władztwa, nie popasali już w gościnnych klasztorkach ani nawet w odludnych oberżach. Gdzieś na południowym skraju księstwa do pocztu na chwilę dołączyła nowa grupa pomorckich kapłanów. Jak Zarzyczka wywnioskowała z kilku zdawkowych słów, rzuconych przez jej spowiednika, powracali z dalekiego południa, aż zza Gór Żmijowych. Więcej jednak nie zdołała się dowiedzieć. Potem pewnego poranka po prostu zniknęli wśród tej pofałdowanej, pagórzystej krainy, która w niczym nie przypominała Żalników, a orszak Zarzyczki spiesznie podążył dalej.
Jednakże nawet Kierch nie mógł dopuścić, aby pojawiła się przed księciem Evorinthem w podróżnej sukni i z włosami pokrytymi kurzem. Zresztą sam nie zamierzał zaniedbać ceremonii przynależnej mu jako zwierzchnikowi kolegium kapłańskiego, wysłannikowi kniazia i opiekunowi dziedziczki tronu. Zarzyczka z krzywym uśmiechem przyglądała się, jak słudzy wyciągają z kufrów paradne szaty i rozpościerają je na trawie, aby się wygładziły i w porannym słońcu kolory odzyskały. Dowódca eskorty przechadzał się wśród żołnierzy, sprawdzał końskie rzędy i pancerze, wszyscy bowiem chcieli się zaprezentować godnie w mieście, na całym świecie słynącym z zamiłowania do zbytku. Koniuchowie czyścili konie i wplatali im w grzywy wstążki, wprawdzie nie czerwone, jak zwykła czynić żalnicka szlachta, ale brunatne, w kolorze Zird Zekruna. Jego też chorągiew miała powiewać nad pocztem; księżniczka widziała, jak Kierch ze czcią wydobył ją z osobistych pakunków i nakazał zawiesić na długiej tyce.
Wiatr natychmiast rozwinął materię i księżniczka z przykrością odwróciła wzrok, aby nie patrzeć na pomorckiego dwugłowego węża. Nawet Wężymord nie obnosił się z nim równie zuchwale! Zaraz jednak zamknęła oczy i poddała się zręcznym palcom niewolnicy. Służka rozczesała jej świeżo umyte włosy i teraz splatała je w drobniutkie warkoczyki, zbierając każdy z nich przy końcu srebrnymi obejmami, które pobrzękiwały dźwięcznie jak dzwoneczki. Choć kapłani Zird Zekruna nie pochwalali ostentacji, tego dnia Zarzyczka miała włożyć koronę, a także kolię i kolczyki z górskim kryształem. Sam Kierch obejrzał jej suknię, sztywną od srebrnego haftu i tak ciężką, że księżniczka obawiała się, by kolano nie zawiodło jej, jeśli będzie musiała w niej przejść więcej niż kilka kroków. Jednakże całe to bogactwo nie mogło przyćmić jednego prostego faktu, że nawet przyodziana w szczere złoto, Zarzyczka była tylko zakładniczką pomorckich kapłanów.
Wśród żołnierzy uczyniło się raptem zamieszanie i niewolnica delikatnie dotknęła ramienia księżniczki.
– Już czas – powiedziała, podnosząc się z klęczek. – Chyba gońcy wrócili.
Istotnie, od strony Spichrzy rozległ się dźwięk trąb, przytłumiony odległością, lecz wyraźny. Do miasta dotarła zatem wieść o gościach. Zarzyczka westchnęła. Należało zbierać się do drogi, ruszyła więc w stronę płóciennego namiotu, gdzie niewolnica miała jej pomóc zmienić suknię. Ale zanim tam weszła, służebna, która skromnie postępowała dwa kroki za swoją panią, stanęła jak wryta i ze świstem wciągnęła powietrze. Ktoś krzyknął.
Zarzyczka odwróciła się i poczuła, jak łzy nabiegają jej do oczu.
Nad bramami Spichrzy powiewały żalnickie lwy z chorągwi jej ojca.
* * *
Tego samego ranka w spichrzańskiej cytadeli Jasenka uniosła się na łokciu, kiedy zakłopotana służka weszła do alkowy z wieścią o przybyciu dziedziczki żalnickiego tronu. Nałożnica odprawiła ją niecierpliwie, zanim hałas zdążył obudzić księcia. Przez uchylone okna wpadało rześkie powietrze i wiatr poruszał półprzezroczystymi zasłonami, ale żar w trójnogach wygasł tuż przed świtem i w komnacie było jeszcze ciepło. Jasenka oparła się wygodniej na poduszce i z nieznacznym uśmiechem obserwowała uśpionego władcę. Lubiła patrzeć na swojego złotego księcia, kiedy leżał obok niej ze zmierzwionymi włosami i cieniem zalegającym w drobnym dołeczku na brodzie, nagi i wydany na łup jej spojrzeniom. Pozwalała wówczas, aby na chwilę ogarnęła ją dziwna tkliwość, z jaką nigdy nie zdradziłaby się za dnia. Nie czuła pokusy, aby go dotknąć, odgarnąć z policzka wilgotny kosmyk czy rozprostować na czole zmarszczkę wywołaną przez niespokojne sny. Wystarczało jej, że czuje obok ciepło jego ciała – i wygrzewała się w jego obecności jak jaszczurka w słońcu.