– Zabiłabym wszystkich – dokończyła wiedźma.
Zbójca aż się zachłysnął na ową niespodzianą nowinę.
– Podobnie jest z jadziołkiem – ciągnęła Szarka. – Dlatego się wściekłam, kiedy nad Trwogą grasantów wydusił. On mnie – zacięła się lekko – on mnie podjudza, Twardokęsek. Prawda, że czasami mogę go poszczuć, ale za każdym razem muszę też poskramiać. Z trudem, Twardokęsek. Mogłam was tam wymordować.
Gapił się na nie wytrzeszczonymi oczami.
– Nie powinnaś mu mówić. – Niewiastka siąknęła nosem. – I tak jest zniechęcony.
– Panujecie nad tym? – zapytał zbójca, kiedy minęły duszności i znów mógł się odezwać.
– A myślisz, że wiedźmy gnieździłyby się na uroczyskach – odparowała zgryźliwie Szarka – jakby mogły na zawołanie obrócić w perzynę połowę Krain Wewnętrznego Morza? Czemu zamiast panować wymykają się uzbrojonym w cepy kmiotkom? To wielka magia, Twardokęsek. Ogromna. A potężna moc nieskrępowana chodzi, nie można jej wezwać ani na dobre ujarzmić. Czasami uda się jej użyć na wspólny pożytek, jak zeszłej nocy w gospodzie, kiedy wiedźma ogień zażegła. Czasami nie.
– Ja to raczej do ziemi mam rękę – wytłumaczyła z zawstydzeniem jaśminowa wiedźma. – Ogniem się bawić nie potrafię, kapusta mi się lepiej udaje. I groch.
Szarka roześmiała się.
– Groch nieprędko będziemy nasadzać. A z kapusty, to w okolicy tylko Twardokęsków kapuściany łeb. Na razie czas te pogwarki skończyć, bo się księżniczka obudzi.
– Jak jej Zwajcy nie obudzili – zbójca wzruszył ramionami – to i myśmy bezpieczni. Posłuchajcie tych wrzasków.
– Tu jest całkiem cicho. – Szarka się skrzywiła. – Ale pod moją sypialnią są przytulne podcienia. Tak zajadle świętują, że oka nie zmrużyłam. Sprosili całą kohortę Servenedyjek. Pono nie mogą wchodzić na książęcą ziemię, a pod moimi oknami mrowie ich.
– Tak mi się właśnie zdawało – herszt łypnął szyderczo ku Szarce – że widzę waszego ojca. Pokazywał wojowniczce swój topór za tamtą kępą agrestu. No, teraz to już pewnie oglądają jej tatuaże. Servenedyjki chętnie się chwalą tatuażami.
– Niech się do sądnego dnia tarza w agreście – mruknęła zgryźliwie Szarka. – A wiesz, Twardokęsek, co mi Zarzyczka powiedziała? Że wedle północnego obyczaju i tyś mój ojciec.
– Naprawdę? – ucieszyła się wiedźma.
– Imię mi nadał. A jak kto komu imię nada, to go za własne dziecko przyjmuje. Musicie teraz z Suchywilkiem uradzić, czyje prawa większe.
Zbójca się obruszył.
– Nie drwijcie.
– Gdzieżbym mogła? – zdziwiła się nieszczerze. – Ze wzruszenia ledwo dycham. Popatrz, Twardokęsek, ile się dzieci po świecie obraca, co ani swoich ojców nie znają, ani od nich żadnego dobrodziejstwa nie doświadczyły. A ja? Trzech już mam, jak obszył. I może jeszcze inni w kolejce czekają.
– Wy myślicie, że was Suchywilk oszukać próbuje? – Herszt nie krył zdumienia. – Przecież pospolicie w narodzie wiadomo, że jemu córkę Pomorcy uwieźli. I, wybaczcież, po co miałby kłamać?
– Jest wiele przyczyn.
– Jakich przyczyn? – Zniecierpliwił się. – Cały wasz dobytek, ot, to co na grzbiecie nosicie.
– A co, mam wierzyć, że z dobrego serca oprawcom was wyrwał? – Prychnęła. – Czegoś on ode mnie chce. Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Począwszy od Fei Flisyon. Nie prosiłam o tę przeklętą obręcz. Gwałtem mi ją na łeb wcisnęła.
– Nie powinna była tego robić – wtrąciła cicho wiedźma. – Bogowie związali swoją moc w jedenaście znaków, po jednym na ochronę każdej z Krain Wewnętrznego Morza. Nie po to, aby służyły jednemu człowiekowi.
– Ano – przytaknął Twardokęsek. – Powiadają u nas w Górach Żmijowych, że Kii Krindar wykuł te znaki po tym, jak Hurk Hrovke spuściła plagę szarańczy i myszy na żalnickie pola. Żeby nigdy więcej złość jednego boga nie niosła zagłady całemu narodowi.
– Przez wieki spoczywały w ukryciu – ciągnęła wiedźma. – Chroniły nas, ale bogowie pilnowali, by żaden nie wpadł w ręce śmiertelnych. Więc kiedy żalnicki książę uciekł ze świątyni Bad Bidmone z Sorgo na plecach, byli wściekli. Naprawdę wściekli, że taka moc wyrwała się na swobodę.
– Moce zawsze wyrywają się na wolność, z samej swej natury – mruknęła Szarka. – Powinni byli wiedzieć. Nawet parthenoti powinny były wiedzieć.
– Sorgo miał ochraniać Żalniki – mówiła wiedźma. – I nigdy, przenigdy nie powinien ich opuścić. Tak samo jak obręcz powinna pozostać na wyspach.
– Skądżeś nam tak niespodzianie zmądrzała, kochanie? – z przekąsem zapytała Szarka. – Skąd te wszystkie „powinno” i „miało”?
Jaśminowa wiedźma skuliła się nagle.
– Bo ja tam byłam. Byłam na Tragance, jak ona zasypiała. Zaraźnica. Złamała prawo, kiedy pozwoliła ci zabrać
obręcz, i teraz musiała usnąć. Najpierw Bad Bidmone, teraz Fea Flisyon. Naprawdę odchodzą. Słyszałam. A Fea Flisyon opowiedziała im o tobie… – spojrzała niepewnie na Szarkę. – Byłam tam.
Zbójca z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Więc jednak ich słyszycie. Słyszycie bogów. Gadają – wyjaśnił Szarce – że wiedźmy to potrafią. Nie tylko wtedy, kiedy bóg je wezwie, nie w objawieniu, ale kiedy zechcą. Z własnej woli.
Wiedźma skuliła się jeszcze bardziej.
– Fea Flisyon mnie zawołała. Wszyscy się kłócili. Dość już tego, wrzeszczeli, co Zird Zekrun wyprawia, a tu na dodatek obręcz dri deonema bezpańsko szwenda się po Górach Żmijowych.
– Ona nawet nie była szczególnie przyjazna – powściągliwie odparła rudowłosa. – Właściwie mnie zastraszyła.
– Jest najbardziej kapryśną z bogiń – powiedział Twardokęsek. – Mogła wybrać każdego. Może tak musi być? Żalnicki książę zabrał Sorgo, a wam podarowano obręcz dri deonema. Może przed odejściem bogowie muszą oddać komuś ze śmiertelnych swoje znaki? Zadziwienie mnie jeno zdejmuje – dokończył zgryźliwie – że nie obrali sobie kogoś godniejszego.
Niebieskooka niewiastka wytarła nos w rękaw koszuli.
– Nie wiem. O godności Zaraźnica nic nie mówiła. Darła się, że bogowie sobie na to zasłużyli i bardzo im tak dobrze. Że skoro Zird Zekrun taki sprytny, niech teraz zgadnie, po co
Delajari dziewczynę
posłała. Mówiła, że musisz dokonać wyboru…
– Nic nie muszę – prychnęła ruda.
– …a oni nie zdołają cię nagiąć czy przymusić. Że już raz Cion Ceren w rękach cię trzymał, a przez palce mu przeciekłaś jak woda. I mówiła, że nie uczyni nic, co mogłoby popchnąć cię ku Zird Zekrunowi. Niech już będzie tak, jak chciała Delajati. Oni się jej strasznie boją. Tej Delajati.
– Kto to jest Delajati?
– Nie twoja rzecz, Twardokęsek.
– No, może jednak moja. – Zbójca się zeźlił. – Bo z waszego uporu, z waszych tajemnic przeklętych, myśmy tylko ognia zaznali, głodu i batów w Wiedźmiej Wieży. I mnie się zdaje, że wyście nam coś winni. Winniście nas objaśnić, czemu nas bogowie prześladują. Bo my wciąż z jednej biedy w drugą popadamy. Gorszą.
– Nic wam nie jestem winna, Twardokęsek – przerwała. – Nikomu nic nie jestem winna. Ale czemu nie? Chcesz wiedzieć, czemu tutejsi bogowie tak bardzo lękają się Delajati? Każdy chce, psiakrew. Ale ja nie mam pojęcia, Twardokęsek. Najmniejszego. Bo Delajati przewidziała, że zrobię jej dokładnie na przekór i nic mi nie wyjaśniła. Zamieszała we wszystkim, jak w saganie, i puściła mnie samopas. Przygotowawszy wcześniej kilka niespodzianek, takich jak ten nieszczęsny, ogłupiony Suchywilk.
– I co my teraz poczniemy? – z przejęciem spytała wiedźma.
– Nic. Niebawem Suchywilk zacznie spiskować, a i żalnicki książę ani chybi wylezie z ukrycia. A tymczasem, jak zwykł powtarzać Twardokęsek, przeczekamy. Chociaż właściwie złoszczą mnie ci dwaj halabardnicy. – Szarka wychyliła się pomiędzy szczeblami balustrady. – Łażą pod nami bóg wie jak długo i usiłują podsłuchiwać. Dnieje już, pewnie nie uśniemy. Ale możemy posiedzieć i popluć im na hełmy.
Co też uczynili.