– Oj, ona chcieć nie będzie. – Zbójca aż posiniał na wspomnienie, co mu Szarka zapowiadała.
Coś w jego głosie widać ostrzegło Mroczka, bo w tejże samej chwili cofnął się głębiej w krzaki. Jednakże nie dość szybko: ostrze zbójeckiego noża pomknęło za nim, odbijając promień światła, i znikło w listowiu. Coś tam chrupnęło, potoczyły się kamienie. Twardokęsek jednak nie kwapił się w tarninę leźć i kamrata dobijać. A, niech tam, pomyślał. Albo go szczuracy dorżną, albo sam z siebie skapieje. Popędził kobyłkę.
* * *
Zaledwie jeden dzień minął, ajasenka spostrzegła, że coś się odmieniło. Coś bezpowrotnie minęło. Chociaż Evorinth jak co wieczór zaszedł do niej wczoraj, bardzo wyraźnie widziała, że uczynił tak wyłącznie przez wzgląd na jej uczucia – i przez moment nienawidziła go za tę młodzieńczą delikatność, jakże niestosowną u kogoś, kogo od dziecka wdrażano do władania. Opanowała się jednak szybko, bo dąsy mogły tylko zaszkodzić. Podała mu kielich z winem, które specjalnie dla niej podczaszy sprowadzał ze Skalmierskiej winnicy, i położyła głowę na jego kolanach. A kiedy dłoń księcia leniwie zanurzyła się w jej włosy, zapytała pogodnym tonem:
– Jakże więc ta żalnicka barbarzynka?
Milczał chwilę.
– Jest czymś więcej, niż się spodziewaliśmy – przyznał wreszcie.
Mięśnie Jasenki się napięły ze złości, lecz rozluźniła je powoli, kontrolując oddech, i nie wypytywała dalej. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że i tak wszystko jej opowie, z własnej woli i w odpowiednim rytmie.
– Nie protestowała, kiedy odpędziłem kapłanów – podjął książę Evorinth – i z początku sądziłem, że zaskarbiłem sobie jej przychylność. Ale nie. Ona po prostu patrzyła. Jechała przez Spichrze z nieruchomą twarzą, zupełnie jakby cały splendor, całe to bogactwo, które wylało się na ulice, aby ją oszołomić i zadziwić, było całkiem nieistotne. Pomyślałem wówczas, że może kapłanom Zird Zekruna udało się ją do cna poskromić, jak czynią z mniszkami, które przywdziewają brunatny welon.
Nałożnica słuchała uważnie, obserwując go przez opuszczone rzęsy. Nie podobał się jej namysł na twarzy księcia. Dotąd nie zwykł się zastanawiać nad usposobieniem niewiast.
– Później jednak zostawiłem ją na chwilę samą, a kiedy wróciłem, okazało się, że żony rajców nieomal ścielą się jej pod nogi. Te prześwietne spichrzańskie mieszczki, które mają się za równe księżnym, a majątkiem niewątpliwie przewyższają niejedną z nich, gdakały do niej jak kwoki, jedna przez drugą – zaśmiał się krótko – i to z taką przedziwną mieszaniną pokory i matczynej troski, że aż mnie zdumienie zdjęło. A wiesz, ile potrzebowała czasu, aby je omotać? Ze dwa pacierze, nie więcej.
Jasenka z przykrością przygryzła wargę. Jakkolwiek zadbała, aby wszyscy w Spichrzy respektowali jej pozycję, nigdy nie zdołała pokonać milczącej, lecz nieustępliwej niechęci patrycjuszek. Owszem, w sukni naszywanej perłami stała czasami u boku księcia w świątyni Nur Nemruta, tuż za podwyższeniem, gdzie nie dopuszczano zwyczajnych śmiertelników, i harde mieszczki mogły jedynie oglądać jej plecy. Ale nie zapraszano jej na obiady do mieszczańskich domów, za ciężkie spiżowe wrota, zdobione ich wątpliwej autentyczności herbami oraz drzewami rodowymi, i żadna żona rajcy nigdy nie zaproponowała jej udziału w corocznej fecie. W cytadeli wprawdzie hołubiono Jasenkę i liczono się z jej zdaniem, miasto wszakże, nieprzychylne dworskim sprośnościom, wiedziało swoje: jak świat światem, książęta trzymają nałożnice, lecz władza tych piękności jest złudna jak urok róż, zwanych czasami patronkami ladacznic. A człowiek roztropny nie wznosi zamków z płatków róż ani też nie ufa czemuś, co tak szybko mija.
– Zapewne gdyby zdjąć z niej te pomorckie szmaty… – odezwała się lekko, aby go rozbawić i odwrócić jego uwagę od tej niepokojącej księżniczki.
Książę potrząsnął głową.
– Suknie nie mają nic do rzeczy, one jej nie przesłaniają, są raczej… – zawahał się. – Są raczej tłem, sprawiają, że jeszcze jaśniej błyszczy swoim własnym światłem. – Uśmiechnął się, kontenty że udało mu się ubrać w słowa umykającą dotąd myśl. – Jasenko, ona jest jak perła zamknięta w muszli perłopława. Skorupa ją ogranicza, lecz przez szczelinę bije blask.
Jasenka gwałtownie poderwała się z klęczek. Książę ze zdumieniem patrzył na jej ściągnięte gniewem rysy.
– Widzę, że ta żalnicka bękartka wywarła na tobie wielkie wrażenie – wysyczała. – Większe niż ja.
Książę Evorinth również się podniósł.
– Pohamuj się. – W jego głosie pojawiła się nuta przygany, co zdarzało się doprawdy bardzo rzadko. – I owszem, wywarła na mnie wrażenie – powiedział, po czym wyszedł.
Jasenka nie bała się, że utraci jego łaski, bo w gruncie rzeczy jej zazdrość pochlebiała mu trochę. Ale odprawiła muzyków i spędziła noc samotnie, rozmyślając o księżniczce. Skoro świt zaś przybiegł posłaniec od księcia, lecz nie z przeprosinami – zresztą tych Jasenka nie spodziewała się tak prędko – ale z prośbą, aby oddała dostojnemu gościowi jedną lub dwie ze swoich osobistych służek, jako że w orszaku Zarzyczki przybyła zaledwie jedna posługaczka. Z początku nałożnica miała ochotę odesłać księciu odpowiedź, że żalnicka dziedziczka nie potrzebuje więcej sług, skoro w jego osobie zyskała pokojowca, jakże dbałego o jej wygodę. Później opamiętała się jednak i kazała przywołać piegowatą Marchię, swoją zaufaną.
– Usłużysz żalnickiej księżniczce – oznajmiła zaraz po tym, jak krótkim gestem dłoni przerwała powitalne pokłony.
Marchia podniosła się znad ziemi, ale znając wybuchowy temperament swej pani, roztropnie trzymała się blisko drzwi. Była ładną dziewczyną, zgrabną i zwinną jak jaszczurka, przy tym bardzo bystrą.
– Jak sobie moja pani życzy
- odparła gładko. – Czy w czymś szczególnie jej usłużyć?
1Nałożnica rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, czując przykre ukłucie niepokoju. Marchia stawała się stanowczo zbyt bezczelna. Mogła przy tym paskudnie Jasence zaszkodzić, miała bowiem wiedzę o niektórych jej sprawkach, o pracowniach ukrytych w zaułkach niskiego miasta, dokąd ją posyłano po flakoniki z matowego szkła, żebrackiej gospodzie przy szpitalnym murze, gdzie zwykli się spotykać szpiedzy i skrytobójcy, wreszcie o użytecznym klasztorze Nur Nemruta o dwa stajania od Spichrzy, dokąd odprawiano czasami zbyt urodziwe dworki, aby przywdziały zakonne szaty i nigdy już nie kusiły swymi wdziękami księcia. Jasenka przymrużyła oczy. Cóż, wystarczy, aby Marchia wypełniła jeszcze to ostatnie zadanie. Później, kiedy umilknie cały zamęt wokół żalnickiej kuternóżki, Jasenka z pewnością znajdzie sposób, aby skręcić kark krnąbrnej służce.
2nawet nie będzie jej to zbyt drogo kosztować. Na Żary rokrocznie przybywało sporo nieokrzesańców z sekty Skalmierskich dusicieli, którzy tak dogłębnie korzystali z miejskich uciech, że pod koniec karnawału dało się ich nająć doprawdy za bezcen.
– Po prostu czyń swoją powinność – rzekła. – I miej oczy otwarte.
Marchia znów się pokłoniła, koniec jej grubego, jasnego warkocza omiótł podłogę, lecz w oczach miała trwogę i Jasenka zlękła się, czy nie przeczuwa niebezpieczeństwa.
– Sowicie cię wynagrodzę – dodała więc z uśmiechem i odesłała służkę.
Oczy ją piekły z niewyspania. Wyszła na balkon, aby ochłodzić twarz porannym powietrzem, i wtedy znów ujrzała Zarzyczkę obok księcia Evorintha, na najniższym murze cytadeli, nieopodal ogrodu. Obejmował ją ramieniem – nawet księżna Egrenne nie dopatrzyłaby się w tym geście niczego zdrożnego, tamci schodzili bowiem ze schodów i książę podtrzymywał księżniczkę na wąskich stopniach. Ale Jasenka wiedziała lepiej.
– Przyprowadźcie mi Kiercha – rozkazała służebnej. – Chcę go zobaczyć jak najszybciej.
A potem starannie zamknęła drzwi, po czym rzuciła się na łoże i gryzła poduszki w daremnej złości.