Литмир - Электронная Библиотека

– Więc powiadacie, pani, że okolica zdradliwa – zagaił, zaspokoiwszy pierwszy głód. – Tedy z krewniaczki waszej niepłochliwa niewiasta, skoro z jednym pachołkiem na wozie pełnym dobra w drogę się wypuściła.

Starowinka, która podparłszy brodę na ręku, dotąd z zadowoleniem przyglądała się jedzącym, uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Ona przy dworze chowana, tutejszych niebezpieczeństw nieświadoma, przy tym gorącej krwi i czasami zbyt prędka. No, ale dobre z niej dziecko – usprawiedliwiła ją zaraz. – Jak się tą sierotą zajęła, to niejedna by i o własną córkę tak nie dbała.

– Śliczna panienka – zgodził się wojownik – i znać, że w karności chowana.

Przez twarz staruszki przemknął wyraz zmieszania.

– Ot, pobłogosławili bogowie. – Odwróciła wzrok. – A wedle tego, co w lesie, to strzeżcie się waszmościowie w drodze, bo gadają ludzie, że szczurzy znów niespokojni, pod wioski w górach podchodzą.

Od drzwi dał się słyszeć stukot chodaków i do izby weszła służąca z pękatą wazą i chochlą. Postawiła ją na stole i na znak pani oddaliła się spiesznie.

– Nalewajcież sobie, waszmościowie – zaprosiła gospodyni. – Żadnych ceremonii nie czyńcie, bom za stara po temu.

– Tedy powiadacie, pani, że się szczuracy burzą? – powtórzył w zadumie Przemęka. – Osobliwa to nowina i groźna.

Starowinka ściągnęła wargi, a spojrzenie jej zamglonych oczu nagle się wyostrzyło.

– Tak już przed nawałnicą bywa, że się niebo kłębi – rzekła z ironią. – Zwyczajna rzecz. Książę Evorinth w Spichrzy zbroi się i Servenedyjki zaciąga, pomorscy kapłani po górach szpiegują, nawet kupczykowie wiergowscy mury wokół miasta wzmacniają. Żaden dziw, że i szczuracy chcą w zamieszaniu uszczknąć coś dla siebie. A nikt nie wie, na jaką stronę szczęście przeważy, gdy się ta zawierucha raz na dobre rozpocznie.

– A tutaj ziemie czyje? – zapytał Przemęka, łowiąc łyżką grube kawały sera, którym okraszono polewkę. – Trudno się w tym wędrowcowi wyrozumieć, bo ludzi na ścieżkach nie widać, komór celnych nie masz, a kamienie graniczne mchem porosły. Jeno czasami stare słupy oglądałem, co je jeszcze Vadiioned kazał stawiać.

– Ano – starowinka pokiwała głową – kopiennickie tu było władztwo, ale kiedy upadło, raptem wiele się rąk po nie wyciągnęło. I książę ze Spichrzy tenutę chciał od nas ściągać, i żalniccy kniaziowie o swoje się dopraszali, i szczuracy ziemie pustoszyli. A ostatnimi czasy nawet wiergowskie pospólstwo jakieś stare pergaminy pokazuje, że niby to z dawien dawna spuścizna ich świątobliwej księżniczki.

Wojownik uśmiechnął się, bo z tonu pani jasno wynikało, w jak głębokiej pogardzie ma łapczywych sąsiadów.

– A naprawdę?

– A naprawdę każdy u siebie rządzi. Ot, widzisz waszmość – trąciła paznokciem herb na srebrzystym dzbanie – wszyscy my zasiedziała szlachta, od wieków do niezależności nawykła. W wielu książęca krew płynie, ale też po zgonie Vadiioneda niezmierna mnogość książąt porodziła się w Górach Żmijowych, a każdy zacniejszy od innych. Czasami prawdziwie jedni nad drugich wyrastają, ale nikt swojej woli reszcie nie potrafi narzucić. Teraz coś na księcia Piorunka się oglądają, bo śmiały pan i rzutki, lecz nie jest to wielki włodarz, jacy niegdyś bywali, więc i jego czas minie.

– Cóż tedy…?

Pani zaśmiała się skrzekliwie.

– Kto to wie? Mnie nie pytajcie, ja jeno zgrzybiała niewiasta, co siła złego widziała, więc, ot, jako kruk kraczę. Ani chybi wszystkich nas na koniec wiergowskie chamstwo wykupi. Pożenią się z naszymi córkami i kupieckie swe gmerki na murach wycisną. Koźlarz podniósł głowę znad miski.

– Tego nigdy nie było i być nie może – odezwał się naiwnym głosem wiejskiego chłopaka, któremu pierwszy raz odsłoniono ponure tajemnice świata.

Starowinka spojrzała na niego pobłażliwie.

– Czemużby nie? Oni rosną w siłę, my zaś coraz niżej upadamy, na dodatek naśladować ich próbując. Nawet syn mój rodzony więcej przy dworze przebywa niż w rodzinnych włościach. Przy tym bynajmniej nie zasiada u księcia w radzie ani z wielkimi panami się nie znosi, tylko wzorem kupców warsztaty pod murem miejskim kazał pobudować. – Zmarszczyła się z niechęcią. – Wykładasz sobie, waszmość? Jakby tego zabrakło, szpiegów raz po raz do Książęcych Wiergów wysyła. Nic słuchać nie chce, że mu podobne zajęcie nie przystoi. Pieniądz trzeba gromadzić, matuchno, powiada, bo coś ostatnimi czasy owce w naszych górach złotym runem nie porosły.

Przemęka zerknął na nią ze świeżym zainteresowaniem. Owszem, słyszał to i owo o wiergowskich tkalniach, foluszach i farbiarniach, a Spichrza z tradycji była siedzibą wielkich kupieckich rodów i niejedna bankierska fortuna kryła się za ciężko kutymi wrotami kamienic z żółtego piaskowca. Ale wojownik nie sądził, że i szlachta Przerwanki zaczęła się parać rzemiosłem.

– Sam z bydła żyję – mruknął, gdy gospodyni popatrzyła ku niemu wyczekująco.

– Bo taka turzniańska tradycja! – ofuknęła go. – A nasza tradycja, żeby wielki pan był pan co się zowie, nie zaś byle kramarz. Żeby ziemi pilnował i na rodzinę baczył, jak bogowie każą. Ale mój syn woli z majstrami po warsztatach latać i tkaczom do krosien zaglądać. I co mu z tego przyszło? – Wyciągnęła triumfalnie palec. – Ano tyle, że się w podzięce za łaskawość chamstwo zbuntowało i warsztaty popaliło!

– Nie może być! – obruszył się Przemęka. – Nie dopuściłby chyba książę Evorinth podobnej obrazy.

– Cóż to księcia obchodzi? Zresztą nie on prawdziwie we Spichrzy włada, jeno jego pani matka i ten chudy klecha, Krawęsek ze świątynnej rady. A im nawet po myśli, że motłoch komuś zakłady z dymem puści, jako że w książęcych warsztatach też tkacze siedzą i większy popyt na ich sukno nastanie. Niby się spichrzańscy pachołkowie po pogorzelisku kręcili i podżegaczy szukali, ale w końcu tylko co sprawniejszych mistrzów wyłapali. I nie po to bynajmniej, aby ich na dusienicach wieszać, jeno żeby sekrety owych mechanicznych tkalni wyjawili. Ot, znikąd sprawiedliwości – dodała gorzko, bo bolała ją utrata dobytku, choćby i znienawidzonego.

– Mechanicznych? – Książę powtórzył powoli, jakby obracał na języku nowo usłyszane słowo, usiłując rozgryźć jego sens. – Cóż to, na bogów, znaczy?

Pani machnęła ręką, chcąc zbagatelizować wyznanie, które wyrwało się jej we wzburzeniu i nieroztropnie.

– At, błahostka. Jest z dawien dawna między alchemikami gadka, że niby można z gliny ulepić człeka, co jeśli mu się w usta wetknie tabliczkę z zaklęciem tajemnym wypisanym, jak żywy chodzić będzie i spełniać rozkazy.

Wojownik pokręcił z przyganą głową.

– Czegóż to ludzie nie bajają. Aż dziw bierze słuchać.

– Klechdy to jeno dla dzieci nierozumnych – odparła starowinka. – Podobnież alchemicy od wieków rozmaite machiny z drewna i metalu tworzą, co wzorem ptaków w niebo się potrafią wzbijać i jak konie po ziemi kroczyć. Że zaś są ludzką ręką zrobione i pozór życia mają, zowią je mechanicznymi.

– A widział je ktoś kiedy? – zapytał z powątpiewaniem Przemęka.

Gospodyni znów zaśmiała się skrzekliwie.

– Skądżeby znowu. Za to wielu alchemików oglądano na stosach, jak się żywcem za herezje piekli. Kapłani zgodnie uczą, że jest grzechem okrutnym te mechaniczne machiny czynić, bo stanowią one naśladownictwo i szyderstwo z żywych boskich tworów.

– I są kapłani w swoim prawie – zgodził się siwowłosy. – Ale rzeknijcie mi, pani, cóż to ma wszystko z waszym synem wspólnego? Wszak nie mieszałby się chyba w obmierzłe alchemickie herezje.

Staruszka z niechęcią ściągnęła wargi. Najwyraźniej wcale nie miała ochoty odpowiadać.

– Jest taki alchemik w Książęcych Wiergach – odpowiedziała wreszcie z westchnieniem. – Lat temu parę przypałętał się nie wiedzieć skąd i teraz mistrzem Szmudruchem go zowią. Kupczykowie wielce go poważają, bo umny podobno niezmiernie i osobliwą ma do rzemiosła smykałkę, więc im raz po raz coś w foluszu czy garbarni podpowie. Syn mój, przez te tkalnicze warsztaty nieledwie będąc opętany, zrazu dobrym słowem i obietnicą sowitego zarobku próbował go do siebie przywabić. Ale hultaj odmówił. – Ze złością stuknęła w stół srebrną łyżeczką. – Miał jednak ucznia, co o nim wszyscy mówili, że zdolny nad podziw i wkrótce samego mistrza geniuszem przewyższy. Tedy syn go przekonał, że lepszy los sobie zgotuje, jeśli we własnej pracowni osiądzie. I chytry chłopak czmychnął z Wiergów do naszych włości.

68
{"b":"100643","o":1}