– Chłopka pilnuj, żeby gdzieś boczkiem nie czmychnął – burknął, ujmując konia dziewczyny za uzdę. – Ja sam panienkę poprowadzę, skoro utrudzona.
Szlachcianka wprawdzie nie wydawała się zadowolona z takiego obrotu spraw, lecz nie spierała się. Za to jej ciotka nie kryła aprobaty.
– Młoda, tedy głupia – rzuciła na usprawiedliwienie, kiedy Koźlarz oddalił się dobrych kilka kroków. – Nie dziw, że z wdzięczności w inną alterację popada, ale mnie tu niesława niepotrzebna.
Dziewczyna przygryzła wargę. Nie w smak jej poszły słowa ciotki, zwłaszcza że wypowiedziane wobec obcego.
– Zwykła to rzecz między młodymi – odparł pogodnie Przemęka. – Ale my wnet w drogę ruszamy, tedy żadnej zażyłości nie będzie.
– Roztropny z was człek. – Spojrzała na niego z uznaniem. – Ja waszemu bratankowi w niczym nie chcę uchybić, bo widzę, że dzielny młodzian, grzeczny, obyczajny i niezawodnie najlepszych paraleli godzien. Ale dzban rozbić łatwo, posklejać trudno, a niewieścia sława od skorupy kruchsza. Wyście człek bywały, więc pojmujecie.
Przemęka rozumiał aż nadto: ani nędzny strój, ani liche chłopskie koniki nie świadczyły o nabitej kabzie, jejmość zatem nie chciała, aby się jej wychowanka spospolitowała z byle szlachetką, co samoczwart trzęsie się po wykrotach i owija grzbiet opończą z koźlej skóry. Starała się wprawdzie przybrać odprawę w ozdobne słowa, lecz niewiele to zmieniało.
– Ale zawitajcie do nas w drodze powrotnej ze Spichrzy, pięknie w gościnę proszę – odezwała się łaskawszym tonem pani. – Mąż mój do dworu zjedzie, rad was spotka. Własnych potomków się nie dochowaliśmy i wielce mu to dziewczę miłe, tedy jej szczęściu na przeszkodzie nie stanie. I jeśli młodzi będą się mieli ku sobie… Wtedy obaczym.
Najemnik ucieszył się, że wierzchowiec jejmości akuratnie w tej chwili potknął się na gałęzi, ściągając całą jej uwagę na drogę, nie zdołał bowiem opanować zdumienia. Coś zanadto łatwo dawano im tu nadzieję, zwłaszcza jeśli młódka istotnie była posażna. Nie wiedział, co odpowiedzieć, człapał więc w milczeniu, zastanawiając się, jak by się wykręcić od wizyty we dworze i ruszyć dalej jeszcze przed zmierzchem, zanim ich uwikłają w jakąś intrygę.
Ani się obejrzał, jak leśna dróżka rozszerzyła się. Po jej bokach pojawiły się zdziczałe jabłonki i śliwy, a las cofnął się, odsłaniając zielone, pofałdowane przecinki, gdzieniegdzie porośnięte łanem młodej, wiotkiej brzeziny. Słońce nie sięgnęło jeszcze najwyższego punktu na niebie, gdy zza kolejnego zakrętu wyłonił się zarys zabudowań. Dwór otoczono solidną palisadą z bali, przy gruncie dobrze obsypaną ziemią i wzmocnioną zaostrzonymi kijami.
– Jeszcze dwa pokolenia temu zapuszczały się tu zagony szczuraków – usprawiedliwiła się jejmość. – Teraz w Górach Sowich pokornie siedzą, ale moja świekra pomni, jak dziewczątkiem będąc, oglądała ich, gdy pod częstokołem ryli.
– Dobre obwarowanie nie wadzi. – Najemnik z uznaniem zlustrował domostwo. – A i od zbójców bezpieczniej.
Szlachcianka machnęła dłonią z wystudiowaną wzgardą.
– Lichy to jeno folwarczek, ledwie kilka łąk, gdzie się owce wypasa, lecz od pokoleń w mężowskiej rodzinie. Z sentymentu w nim gości, choć myśmy do większego ochędostwa nawykli. No, bywaj tu który! – krzyknęła do pachołka, co pokazał się nad bramą.
Wierzeje rozwarły się ze skrzypem. Dwóch parobków przybiegło, by pomóc pani zsiąść z konia, i natychmiast stało się jasne, że gospodyni trzyma służbę twardą ręką. Zaraz też z ganku dworu poderwała się wiekowa niewiasta w ciemnej sukni i wdowim welonie na głowie.
– Bogom niech będą dzięki! – Ujęła dłonie starszej i zaczęła je pokrywać pocałunkami, a łzy jej ciekły po policzkach jak groch. – Wedle śniadania konie pod bramę przyszły, a zgonione takie, jakby je całą drogę ktoś po grzbietach smagał. Od razu wiedziałam, że się nieszczęście zdarzyło, chłopów po okolicy rozesłałam na poszukiwania, ale chamstwo to tępe, niemrawe, jakże na nich polegać? – trzepała szybko, a jednocześnie z ciekawością przepatrywała przybyłych, aż wreszcie jej wzrok spoczął na panience, która właśnie z pomocą parobka spuszczała się z siodła. Na widok jej poszarpanej sukni staruszka pobladła jak chusta i pochwyciła ją w objęcia. – Perkotko, serce moje, co tobie? – Z lękiem dotykała jej włosów i twarzy. – Wejdźże do środka, ogarnij się, obmyj… – Powiodła ją ku wejściu.
Jejmość przymrużyła ze złością oczy.
– A ja tym chamom nie daruję! – wypaliła znienacka, jak gdyby dopiero teraz w pełni pojęła, co się wydarzyło. – Ilu pachołków we dworze? – zagadnęła najbliższego z parobków.
– Ośmiu. Starsza pani resztę w las posłała, ale prędko wrócą.
– To na co jeszcze czekasz? – ofuknęła go ostro. – Konie mi siodłać i w róg zadąć, żeby się tu duchem zlecieli. A mnie karabelę podać! Tę po dziaduniu!
Przemęka z przyjemnością patrzył, jak jej policzki różowieją z wściekłości, a oczy sypią skry. Poza Servenedyjkami w pustynnej krainie z rzadka oglądało się wojenne niewiasty i zdołał już niemal zapomnieć te szlachcianki, które siedziały na pograniczu w swoich obwarowanych dworach, gotowe zaświecić mieczem w oczy każdemu, kto sięgnie po ich ojcowiznę.
– Nie lękasz się aby waćpani? – zagadnął. – Niejednej białogłowie strach po oczeretach za zbójcami ganiać, choćby zbrojno i z gromadką pachołków.
– A kimże bym była – odęła wargi – jakby mnie na mojej własnej ziemi chamstwo miało zastraszyć? W mig ich siedzibę wytropim i wybierzem niby liszki z jamy. Waszmościowie zaś konie na podwórcu ostawcie, będzie o nie staranie – przykazała im na odjezdne. – W dworcu się wami zajmą, jak trzeba, wypocznijcie zatem, póki nie wrócę. I ani się ważcie w drogę ruszać bez pożegnania – dodała z zalotnym uśmiechem – bo bardzo urażona będę.
Od strony ganku szła już ku nim służebna w świeżo bielonym fartuchu, niosąc w ręku czyste ręczniki.
– Starsza pani na pokoje prosi. – Ukłoniła się zgrabnie przed przybyłymi. – Jeśli zechcecie się wasze mości przy studni umyć, zaraz usłużę. Pani kazała też rzec, że dla waszych ludzi znajdzie się kąt przy kuchni i miska ciepłej strawy. – Skinęła dłonią na przewodnika i Kostropatkę.
Kapłanowi zrzedła mina, kiedy pojął, że przydzielono mu miejsce między służbą, lecz nie oponował, gdy służebna poprowadziła Przemękę i Koźlarza do głównego wejścia. Przeszli przez ganek, spowity gęstą winoroślą i krzewami róż, a potem obszerną sień, gdzie na poczerniałych ścianach pyszniły się wiekowe portrety, zapewne czcigodnych antenatów gospodarzy. Stara szlachcianka czekała na nich w następnej izbie, przy stole. Na srebrnej tacy już naszykowano dzban i kubki. Obok leżał koszyczek z chlebem i misa krojonego mięsiwa, przybrana kwaszonymi ogórkami i cebulą.
Staruszka na ich widok z wysiłkiem podniosła się z krzesła i teraz Przemęka spostrzegł, że jest znacznie bardziej posunięta w latach, niż mu się wydawało na dziedzińcu, gdzie dodawała jej sił radość z odzyskania krewniaczek.
– Wybaczcież, waszmościowie, że was tak niepolitycznie witamy. Wyjawiła mi Perkotka, jak wiele wam zawdzięczamy, a ja, stara i głupia, ni słowa podziękowania nie rzekłam, jeno was na podwórcu zostawiłam. Ale to ze wzruszenia, że mi się szczęśliwie te najdroższe istoty do domu wróciły, bom już je na marach widziała. Lasy tu niebezpieczne. – Zawahała się. – Teraz wszakże siadajcie i jedzcie, boście pewnie zdrożeni i głodni, a powiadał mąż mój nieboszczyk, że wilkowi i głodnemu chłopu niemiłe są gadki.
Nalała im w kubki trunku i po izbie rozeszła się bogata woń piwa grzanego z korzeniami. Przemęka jadł, ukradkiem rozglądając się po wnętrzu. Pomieszczenie było stare i skromnie wyposażone w meble, ciężkie i w dawnym stylu, ale gdzieniegdzie odnajdował wzrokiem jakiś kosztowny przedmiot, czy to skrzyneczkę inkrustowaną macicą perłową, czy serwetę haftowaną srebrną nicią. Na zastawie z litego srebra pysznił się herb i siwowłosy wojownik wprawdzie nie umiał go rozpoznać, ale podobny znak dojrzał na portretach w sieni. Jednakże ślady świeżego bogactwa i dworskie obyczaje świadczyły, że gospodarze wiele czasu spędzają daleko stąd, w miejscach, gdzie łatwiej pomnożyć majątek i zdobyć wpływy wśród wielkich tego świata.