Литмир - Электронная Библиотека

Tymczasem zza drzew pomału wyłonił się Kostropatka. Jednym rzutem oka ogarnął całą polankę, a następnie przybliżył się ku nim ostrożnie. Koźlarz spojrzał na niego pytająco i nieznacznym ruchem brody pokazał za siebie, ale kapłan nie zrozumiał gestu. Z nieskrywanym zdumieniem gapił się na pobojowisko oraz obie białogłowy, i tylko grdyka mu chodziła wte i wewte, kiedy na porąbanych ciałach odkrywał ślady ciosów Sorgo.

– Sprawdzę – rzucił z cicha książę.

Siwowłosy odprowadził go wzrokiem. Rad byłby sam się upewnił, co się stało z przewodnikiem, ale rozumiał, że nie może teraz odejść, bo z racji wieku jemu najłatwiej przyjdzie rozmówić się z ocalonymi.

– Okryjże się, dziewczyno, i nie czyń z siebie pośmiewiska! – Niewiasta poderwała pannę na nogi i zebrała jej na piersi poły poszarpanego płaszcza. – Do nóg waszmościom padnij, za zratowanie podziękuj, zamiast tutaj ryczeć jak byle wiejski wycieruch.

Ale delikatność, z jaką wierzchem dłoni otarła oblicze panienki, a potem poprowadziła ją ku wojownikowi, przeczyła szorstkości słów. Przemęka znajdował w jej gestach i twarzy troskę, z którą nie chciała się wydać przy obcych, odgadł więc od razu, że kobiety są ze sobą zżyte i zapewne spokrewnione. Kiedy się przybliżyły, wyraźniej spostrzegł ich podobieństwo, choć rysy młodszej były bardziej miękkie i pozbawione nieuchwytnego wrażenia autorytetu, który spowijał starszą. Panienka upadła mu do kolan, a w jej oczach – wciąż wylęknionych od świeżo przeżytej grozy i błękitnych jak niezabudki – zagrały świeże łezki, więc najemnik podniósł ją pospiesznie z murawy.

– Dajże pokój, waćpanna – rzekł, wciąż przepatrując brzegi polany. – Żaden poczciwy człowiek nie porzuciłby was w opresji, ale teraz nie czas i nie miejsce na ceremonie. Nie wiedzieć, kto się tu jeszcze w gęstwinie przyczaił.

Starsza jejmość skinęła głową, przy czym pysznie się uwidoczniły różowe fałdy wokół jej policzków i brody.

– Prawda, choć zda mi się, że to chamstwo już nie wróci, zanadto się waszych mieczów wylękło. A my, ot, los niewieści, dary wiozłyśmy do klasztorku, co tu pobudowany tak bliziuchno, że z jednym ledwie pachołkiem w drogę się wyprawiłyśmy. Ten pewnikiem ze zbójami w zmowie, bo ledwie z krzaków wychynęli, w las łajdak czmychnął. No – przymrużyła oczy i w jednej chwili wyraz jej twarzy zmienił się całkowicie – niechże się jeszcze we dworze pokaże, a dobrze go wyuczę, komu wierność winien. A waszmościowie skądeście się na tym pustkowiu wzięli i to bez czeladzi? – dodała z wystudiowaną uprzejmością, lecz czujnie. – Traktów tu ludnych nie ma.

Przemęka wyczuwał, że wiele od jego słów zależy, dlatego pogładził się lekko po brodzie i odparł, lekko przeciągając wyrazy:

– Bydło na targach w Zarzyniu sprzedałem, a teraz do Spichrzy zmierzam. Żary chcę bratankowi pokazać, żeby się trochę w wielkim świecie otarł i opatrzył. Przy tym mus nam po bracie moim świętej pamięci wdowę, a jego macochę, odwiedzić, bo ma dla chłopaka sumy zapisane, które czas mu odebrać, skoro do dorosłości przyszedł. Sama waćpani pojmujesz, rodzinne sprawy.

Usta kobiety ściągnęły się w półuśmiechu i Przemęka zrozumiał, że w lot pochwyciła jego kłamstewko, dopowiadając sobie w myślach historię domowych waśni o spuściznę po zmarłym krewniaku. Wyglądała przy tym na kogoś, kto zdołałby wycisnąć nie tylko zaległą należność, ale i serwatkę z kamienia.

– Ano, jak to w rodzinie. – Odęła wargi. – Ja też mam w pieczy sierotę po siostrze mojej. Niebogę gorączka zmogła, kiedy ta tutaj Perkotka – trąciła dziewczynę w łokieć – jeszcze przy piersi była. Ale, wybaczcie waszmościowie nieszczęsnej białogłowie tę ociężałość umysłu, nadal pojąć nie mogę, z jakiego trafunku zapuściliście się tak daleko na północ i w dzikie góry. Wszak jest szlak wygodny, co nieopodal opactwa Cion Cerena do Spichrzy prowadzi.

Przemęka zagryzł zęby, aż mięśnie na żuchwie zagrały pod skórą.

– Mam też w Książęcych Wiergach sprawę – wyjaśnił oschle. – Jak rzekłem, bydło kupcom sprzedaję. Ale nie niewieścia to rzecz.

Pani przytaknęła skwapliwie, przyganę bowiem wygłoszono aż nadto wyraźnie. Musiała zrozumieć, że jakiekolwiek interesy knuje Przemęka z wiergowskimi kupczykami, nie wyda się z nimi przed przygodnie spotkaną jejmością. Nie wypadało jej dłużej nalegać, w każdym zaś razie nie teraz, pośrodku drogi, obok trupów, do których z wolna zlatywały się muchy. Na szczęście zza kępy olszyny przybliżał się ku nim Koźlarz, wlokąc za baranicę nieszczęsnego kmiota. Więc jednak hultaj nie uciekł, pomyślał Przemęka.

Panienka na widok nadchodzących zasłoniła twarz ramieniem i przywarła do boku ciotki. Drżała przy tym jak osika; być może za przyczyną chłopskiego przyodziewku uznała przewodnika za jednego z grasantów. Jej opiekunka, choć nie miała sposobności dobrze przyjrzeć się młodszemu wybawcy, od razu odgadła, kto zacz, i na jej krągłym obliczu rozlał się zachęcający uśmiech. Widać bardzo pragnęła zatrzeć niezręczność wcześniejszych wypytywań.

– Sercem wam jestem wdzięczna, kawalerze – przemówiła dwornie – żeście siostrzenicę moją i drogą wychowankę ocalili przed hańbą. Zechciejcie to przyjąć. – Zsunęła z palca jeden z pierścieni i na otwartej dłoni wyciągnęła do księcia. – Nie jako odpłatę, bo życie i cnota ukochanej mojej wychowanicy są bez ceny, lecz abyście o nas nie zapomnieli, tak jak i my nigdy nie zapomnimy waszej dobroci.

Książę ujął dar, mamrocząc pod nosem słowa podziękowania i popatrując niepewnie ku Przemęce – dokładnie tak, jak uczyniłby niedoświadczony młodzik. Błękitne oczko klejnotu błysnęło, ułowiwszy promień słońca, i wojownik z zaskoczeniem rozpoznał pyszny szafir. Podarunek okazał się nader hojny, wart dobrego wierzchowca albo kilku niewolnych chłopów, i nie dało się go zlekceważyć.

– Wielce waćpani szczodra – odparł. – Wspaniały dar i kiedyś przypomni nam błękitne oczy waszej siostrzenicy, które takoż są dwóm klejnotom podobne.

Zostało to zgrabnie powiedziane, więc pani uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nawet panienka wyjrzała zza rękawa i zerknęła ciekawie ku młodszemu z wybawców. Chyba spodobało się jej, co zobaczyła, bo pokraśniała i spuściła wzrok, ale lekki półuśmiech nie zniknął z jej twarzy. Przemęka uniósł brew. Oj, zda mi się, pomyślał, dziewczyno, żeś już nie tylko oczy na chłopców, ale i spódnicę przed nimi podnosiła. I lepiej, byśmy za twoją przyczyną nie napytali sobie biedy.

Ciotce chyba przeszły przez głowę podobne obawy, bo szturchnęła łokciem krewniaczkę, w mig obudziwszy ją z rozmarzenia.

– Was pewnie, waszmościowie, sprawy naglą – rzekła. – Darujcie tedy, że zatrzymujemy w drodze, ale konie w las poszły. Ja niewiasta odporna, w trudach zaprawiona, i pieszkiem do domu dojdę, lecz ta chudzina – pogłaskała wychowankę po włosach – zawsze była pieszczona, męża mojego ulubienica. Wyświaczcież nam jeszcze tę łaskę i odprowadźcie do dworu. Wiele drogi nie nadłożycie.

Przemęka skinął głową.

– Zrozumiała rzecz, że nie ostawimy białogłów w kniei. Jeno waszmość drogę pokazać musisz, bo my tu traktów nieznakomi, a temu szelmie – kiwnął na przewodnika – nieprzesadnie ufam.

Podprowadził konia i splótł dłonie, aby kobieta mogła wygodnie wspiąć się na grzbiet, ale ta schwyciła wodze, wsadziła nogę w strzemię i sama wskoczyła na wierzchowca. Siedziała pewnie i znać po niej było, że wiele czasu spędza w siodle. I nic dziwnego. Nawet damy wysokiego rodu, zwłaszcza na pograniczu, zwykły służyć małżonkom pomocą w gospodarskich zajęciach i często objeżdżały posiadłości.

Nieznajoma ani chybi była szlachcianką, może nie wielką panią, ale białogłową zasobną, dworskich obyczajów i dobrze urodzoną. Przemękę ciekawiło po trochu, co robi na uboczu, daleko w górach, bo nie widziało mu się, aby wyrosła w tych stronach. Nie pytał jednak o nic, a Koźlarz bez słowa posadził panienkę na grzbiecie swego konika. Kiedy podał jej wodze, znów uśmiechnęła się wdzięcznie, lecz jakoś długo trzymała swoją dłoń na palcach mężczyzny, a na koniec rzemienie i tak wysunęły się jej z ręki. Siwowłosy najemnik zmarszczył brew i odtrącił księcia.

66
{"b":"100643","o":1}