Niegdysiejszy kupiec bławatny milczał uparcie, nie odrywając wzroku od skalnych robaków, które przyczaiły się tuż pod skórą kapłana.
– Harda z ciebie bestyja – rzekł sługa Zird Zekruna. – No, ale pan mój lepszym stępiał już zęby – w jego głosie zadźwięczał jakiś dziwny ton, lecz prędko zniknął bez śladu. – Moi mali przyjaciele – uniósł brew i skalne robaki poruszyły się niespokojnie – łakną rozrywek, przeto powiadaj zaraz, kim jest ta niewiasta, którą miał przy sobie.
– Tego nie wiem – odparł bez zwłoki Mroczek, który po latach doświadczeń w bławatnym kramie potrafił oszacować człeka, wiedział więc, że kapłan nie odgraża się li tylko dla zabicia czasu. – Pierwszy raz ją nad Modrą widziałem i jeno z daleka. Może się z nią gdzieś w wielkim świecie Twardokęsek skamracił, bom na Przełęczy Zdechłej Krowy jej nie oglądał.
Kapłan przymrużył oczy i przechylił głowę. Mroczek miał nieodparte wrażenie, że tamten nasłuchuje jakichś głosów, choć w izbie panowała niezmącona cisza. Zrobiło mu się nieswojo.
– Prawdę gadasz – uznał w końcu sługa Zird Zekruna. – Aleś w obyczajach zbójcy obeznany, tedy łatwiej ci go przyjdzie spośród miasta wyłuskać.
Mroczek wyszczerzył zęby.
– A bo to trudność jaka? Jeśli się szczęśliwie do Spichrzy dotłukł, pewnie teraz w gospodzie leży, pijany jak żłób. Roześlijcie ludzi, niechże się dopytają, czy go gdzie nie widzieli, bo przecież chłop postawny i trudny do przeoczenia. No, tyle że karczem w mieście pod dostatkiem, a wszystkie narodem zapchane – zatroskał się fałszywie. – Sami rozumiecie, że tak to bywa w święto.
Łypnął bezczelnie na mężczyznę w brunatnej szacie. Może jeszcze się to wszystko opłaci. Ostatecznie w czasach, kiedy kupczył suknami na straganie, potrafił tak gracko obedrzeć ze skóry kupców z południa, że nawet tego nie zauważyli.
– Ale jeśli zapłata będzie godziwa… – znacząco zawiesił głos. – Spróbuję sobie przypomnieć, gdzieżeśmy w dawnych czasach popasali z moim starym druhem Twardokęskiem.
Nie zamierzał zdradzać Pomorcowi, że herszt, świadom nagrody nałożonej na jego głowę przez księcia Evorintha, nader niechętnie zapuszczał się w okolice Spichrzy i chyba nigdy nie dał się zaciągnąć w obręb murów miejskich, Mroczek nie miał więc pojęcia, gdzie go szukać, ale wiedział, że choćby się Twardokęsek zaszył pod ziemią, za odpowiednie odstępne żebracze bractwo zdoła go wytropić jeszcze przed zmierzchem. Nie zamyślał wszelako uświadamiać tutejszych subtelności cudzoziemskiemu kapłanowi. Zanadto pochłaniało go szacowanie, ile szczerego srebra uda się z niego wydusić. Uśmiechał się z lubością, nieomal słysząc w powietrzu rozkoszny brzęk monet.
Paskudnie się omylił.
– Wiemy już, gdzie jest Twardokęsek – osadził go kapłan – tedy w tej sprawie nam twoje służby na nic niezdatne. Co się zaś tyczy zapłaty… – jego ręka wyprysnęła nagłe do przodu. Schwycił rabusia za szyję z taką siłą, że Mroczek ani pisnął, gdy tamten poderwał go z ławy, po czym przyciągnął do siebie tak blisko, iż ich czoła się zetknęły. – Mój pan ocalił ci zeszłej nocy życie i na tym się jego łaskawość kończy. Bacz, byś go nie rozgniewał przedwcześnie, bo poznasz dotyk jego lewej, karzącej
dłoni.
Zwolnił uchwyt i kamrat Twardokęska opadł bezwładnie na siedzisko, z charkotem łapiąc powietrze. Bolało go ściśnięte gardło, bolała zraniona duma, nade wszystko jednak przeraziły skalne robaki, które przez moment znalazły się tuż przy jego skórze.
Widać kapłan wyczytał ten strach w jego twarzy, bo odezwał się kpiąco:
– Widzę, że zaczynasz pojmować. A żeby cię w zrozumieniu wspomóc, jeszcze przed nocą pokażę, czego potrafią dokazać moje drogie maleństwa. Teraz wszelako czasu na sztuczki nie dosyć, zbieraj się więc szparko, bo już nas tam pewnie wyglądają.
Zszokowany Mroczek jak dziecko pozwolił się wyprowadzić z celi, a potem w asyście pachołków Nur Nemruta zawieść aż do Wiedźmiej Wieży. Zdumiewała go po trochu przychylność okazywana przez miejscowych kapłanów słudze Zird Zekruna – nosił on pospolite w Górach Żmijowych imię Ciecierki. Jednakże wiele lat przeszło, odkąd Mroczek przestał śledzić meandry spichrzańskiej polityki. Uznał więc po prostu, że wobec nadchodzącej wojny kapłani Nur Nemruta postanowili poprzeć Wężymorda, niezawodnie licząc, że w zamian za swe względy wytargują kawał pogranicza albo przynajmniej kilka wozów srebra. Na razie starał się jedynie słuchać i zapamiętywać, nie pominąwszy nawet nieistotnych z pozoru szczegółów. Kapłan Zird Zekruna mógł mu odebrać miecz i spętać ręce, wszakże Mroczek nadal ufał swej błyskotliwej inteligencji, dzięki której nieraz się wydobył z paskudnych opresji. I nie przestawał wierzyć, że trafi mu się jeszcze okazja do ucieczki – a jeśli bogowie spojrzą nań łaskawie, także do zemsty.
Nie rozpoznał od pierwszego rzutu oka babiny, do której przywiedli ich powroźnicy. Dopiero kiedy Ciecierka szarpnął ją do góry za włosy, zorientował się, że właśnie ona powoziła napadniętym nad Modrą furgonem. No, tyle że wtedy była to dorodna, zalotnie przyodziana niewiasta, teraz zaś zobaczył steraną, postarzałą kobiecinę, przy tym tak przerażoną, że ledwie śmiała oddychać. Ani pisnęła, gdy dwóch powroźników ujęło ją pod łokcie i poprowadziło do gospody, gdzie ponoć popasał Twardokęsek ze swymi towarzyszkami. Właściwie wyglądała tak, jakby żywcem wyprawiano ją do Issilgorol. I może, pomyślał nagle Mroczek, istotnie tak jest, skoro słudzy Zird Zekruna i Nur Nemruta połączyli siły, aby przydybać mego nieocenionego herszta. W cóż też on mógł się wplątać?
A kiedy stanęli pod bramą Twardokęskowej karczmy, przeszło mu przez myśl, że już kapłan Zird Zekruna dopilnuje, aby i on utkwił w tym samym bagnie. I że z każdą chwilą błoto będzie mu podchodziło coraz wyżej, aż wreszcie na dobre zaleje usta.
* * *
Zeźlony Krotosz kazał przywołać Łyczka. Na szczęście chłopak pojawił się niezwłocznie, co pozwoliło kapłanowi zachować złudzenie, że nadal jest panem w swoim własnym domu. Ale nie umiał ukryć wzburzenia.
– Polecisz duchem do gospody Pod Wesołym Turem – przykazał surowo. – Znajdziesz tam człeka o imieniu Derkacz i tu go przywiedziesz. Będzie przy nim niewiasta, trochę na umyśle słaba. Ją też należy przyprowadzić. A jakby się zapierali, powiedz, że przysyła cię pani Szarka. A pierwej – dodał w przebłysku podejrzliwości – dokładnie się rozpytaj u karczmarza, kto oni i skąd przychodzą. Zamierzają własnym majątkiem świadczyć owej pani Szarce spory dług, tedy trzeba się wnikliwie wywiedzieć, czy to ludzie stateczne, a nie, uchowaj bogini, jakieś powsinogi.
– Gospoda Pod Wesołym Turem, Derkacz, pani Szarka – powtórzył raźno chłopak i wybiegł, pochwyciwszy w locie miedziaka.
Ze służebną nie poszło Krotoszowi tak łatwo. Słysząc, że trzeba przygotować dwie kadzie w łaźni, kobiecina podparła się pod boki i zarechotała:
– A, więc taką pannicę Jaszczyk wam sprowadził! Tak mi się coś zawżdy widziało, żeście nie tylko pergaminy pisać do miasta chadzali. Niech co chcą o was po kramach gadają, ja swoje wiem. Chłop jest chłop, choćby i nietutejszy, i swego przyrodzenia musi użyć. Więc po co było kręcić, dziewkę w żałobne szatki odziewać? Czy ja głupia jestem? – Zaśmiała się rubasznie i klepnęła Krotosza po plecach.
Kapłan zmełł w zębach przekleństwo. Trzeba będzie babę odprawić, w domu jej nie ścierpię, zdecydował ze złością, po czym poczłapał do alkierza w głębi domostwa, gdzie miał schowane najcenniejsze kwity zastawne. Obawiał się, czy zielonooka dziewczyna nie zabełtała Jaszczykowi we łbie tak dalece, że zdołał się jakimś sposobem do nich dobrać. Pieniądza, myślał, nie mógł dużo w kapocie wynieść, lecz z listami inna sprawa. Wystarczy rulonik za połę wsunąć i nikt ani śladu nie dojrzy, a szkoda straszna. Toż niechby się w mieści pokazały, książę by mnie wtrącił na samo dno wieży. Jednakże kwity leżały spokojnie w żelaznej skrzyni. Kiedy ją na powrót zamykał, dobiegły go nawoływania posługaczki. Baba czaiła się u podnóża schodów, ciężko oparta się o ścianę pomiędzy dwoma drewnianymi cebrzykami.