– Przez ciebie musiał na obcych tyrać! – darł się Pawlak, klęcząc okrakiem nad Kargulem i ściskając oburącz jego gardło.
– Źle nie miał – wycharczał Kargul.
– Jak artysta filmowy żył! – Żeby jego wilcy, no! – Kaźmierz starał się pięścią wcisnąć mu z powrotem w gardło te obraźliwe słowa.
– To ty na Jaśka zaproszenie tu przyjechał, żeby jemu opinię szargać?! Zaparł się o poręcz łoża i zepchnął cielsko przeciwnika na podłogę. Podłoga jęknęła, Kargul stęknął głucho dusząc się w uścisku Kaźmierza. Poderwał kolana, wyrzucając napastnika w powietrze. Pawlak zatrzepotał rękoma, próbując złapać równowagę, po czym zwalił się na plecy i przebierał rozpaczliwie nogami niczym przewrócony żuk. Shirley poderwała się z kanapy, chcąc biec na ratunek. Ania chwyciłają za rękę, nieomal siłą posadziła obok siebie i podsunęła przed oczy fotografię rodzinną, na której pysznił się żółtością traktor Ursus C-330, blikował w słońcu ekran radzieckiego telewizora „Rubin”, który dziadek Pawlak kazał wystawić jako świadectwo ich zamożności na parapecie otwartego okna; z boku stał fiat 125p, pożyczony do zdjęcia przez wójta Fogla; właśnie czerwony maluch najbardziej zainteresował Shirley. Nie Zenek, mąż Ani, nie Marynia i Anielcia, lecz właśnie produkt polskiego przemysłu motoryzacyjnego.
– Samochód? – Shirley była wyraźnie tym rozbawiona.
– To jak wy się w takim czymś kochacie? Ania wytrzeszczyła na nią oczy: do tej pory nawet nie przyszło jej do głowy takie zastosowanie pojazdu mechanicznego.
– Kogo ty bronisz?! Tej czarnej?! – Kargul wdrapał się już na łóżko i zasłaniając się poduszką przed pięściami Kaźmierza usiłował przemówić mu do rozumu.
– Taż to zawołoka jakaś, a ty ją za swoją masz! Zdążył już zapomnieć o chrześcijańskim stosunku do bliźniego, który jeszcze pół godziny temu pozwolił mu twierdzić, że „ostatecznie dziki też człowiek”.
– Drań sobaczy! Zabieraj ty się z mojej Ameryki! – wrzasnął Kaźmierz, wskazując Kargulowi drzwi.
– Odkąd to ona twoja, a? – Odkąd tu groby mam i rodzinę! – Awo, jaki to familijny – szydził Kargul, niebacznie wyglądając spoza poduszki.
– Ale co chcieć od takiego konusa! Jemu starczy żeby baba miała dłuższą nogę jak on cały, to on dla niej honoru zaprze sia! – Jak powiedział?! Konusie?! – Kaźmierz aż zapiał i z furią ponownie natarł na odsłoniętego przeciwnika.
– Ty koniosraju jeden! Przywalony poduszką i ciałem Kaźmierza Kargul wierzgał w powietrzu długimi nogami.
– Czep się swojej Murzynki, konusie jeden! – zza knebla poduszki doszło jego charczenie. W tym momencie w drzwiach sypialni stanęła Ania. Dopadła do Kaźmierza i jęła nim potrząsaćjak pniem dzikiej gruszy, z której chce się otrząsnąć dojrzałe ulęgałki.
– Dziadku! Ona patrzy! Pawlak obejrzał się przez ramię. Oparta o framugę stała Shirley. Kaźmierz, uśmiechając się krzywo, opadł na łóżko obok Kargula, szczypiąc go w udo, by ten też skierował ku Shirley pogodny uśmiech.
– Ja jej powiedziałam, że wy żyjecie w idealnej zgodzie, że w Polsce nie ma konfliktów…
– Że też masz sumienie tak łgać – ofuknął Kargul wnuczkę, równocześnie starając się olśnić Shirley garniturem swoich żółtych zębów.
– Myślałam o konfliktach rasowych! – Awo! Ty nie dziwacz, bo sama dobrze wiesz, że u nas podział rasowy jest na partyjnych i bezpartyjnych…
– To są szczegóły – Ania zbyła to niecierpliwym gestem.
– Ona jest nastawiona antyimperialistycznie! – Prosto jak nasz rząd! -wykrzyknął zaskoczony Pawlak.
– Powiedziałam jej, że socjalizm to równość! – I jak? – Kaźmierz rzucił podejrzliwe spojrzenie na Shirley.
– Uwierzyła?! – Ona nam nie ufa. Na razie się
wszystkiemu przygląda.
– Ty słyszał? – Pawlak półgębkiem zwrócił się do leżącego obok Kargula.
– Żadne hańdry-mańdry, bo to ma teraz polityczne znaczenie! Zsunął się z łóżka, wciąż okraszając swoją twarz sztucznym uśmiechem. Ania objęła Shirley i jakby pragnęła ją przekonać, że odtąd należy do rodziny, wepchnęła ją w ramiona Pawlaka. Kargul westchnął: – Obiektywnie patrząc, popadli my w kałabanię – złapał czujne spojrzenie Pawlaka i zgodnie z instrukcją nadal szczerzył zęby do Shirley.- Bajstruk może każdemu przytrafić sia, ale mógł Jaśko wybrać se matkę w innym kolorze. Słysząc to Pawlak objął Shirlej promiennym spojrzeniem i pokiwał kilka razy głową, jakby potwierdzał wypowiedziany pod jej adresem jakiś komplement, a do Kargula rzucił przez zaciśnięte zęby: – Żeby ja wiedział, że ty taki rasista, to ja by ciebie do Ameryki nie wziął! Taki bałwatuńcio aby na Heroda do szopki nadaje sia, a nie na eksport!
Rozdział 36
Tym razem Ania pozwoliła Franciszkowi Przyklękowi wziąć się za rękę. Zeszła na dół do basementu poprosić stroiciela, by zagrał coś polskiego na fortepianie. Może Szopen czy Paderewski przekonaliby ciocię Shirlej do polskości? Ona ma żal do swego ojca, a równocześnie czuje, że dla wszystkich w tym domu jest kimś obcym. Trzeba poszukać jakiejś drogi porozumienia…
– Od razu wiedziałem, że ten cały September-Junior tylko zamieszania narobi – stwierdził stroiciel, by przy okazji pognębić rywala. Owszem, może zagrać, ale nie dla tej czarnej, a tylko dla Ani. Może jej grać całą noc. Może jej grać całe życie, bo w chwili, kiedy ją ujrzał, zrozumiał, że dotąd nikogo tak nie kochał jak ją! Miętosił jej rękę w swoich spoconych dłoniach. Jego okulary zaszły mgłą wzruszenia. Zaczął gorączkowo przekonywać Anię, że byli sobie przeznaczeni przez los: odkrywając nieznany list mistrza Paderewskiego z adresem domu, który teraz należał do Johna, wyszedł jakby naprzeciw Ani. To było zapisane w gwiazdach, że spotkają się w tym czasie i miejscu i że ona, Ania, przywróci mu sens życia, odwróci pech, który prześladował go całe życie…
– Pecha ma ten, kto chce zwalić na coś swoje wady – stwierdziła rzeczowo Ania, chcąc ostudzić zapał Franciszka Przyklęka. Stroiciel wciąż ściskał jej rękę drżącymi dłońmi.
– Czy to moja wada, że mam absolutny słuch?! – wykrzyknął prawie z rozpaczą.
– Przez to, że stroiłem organy w kościołach, to partia zamknęła przede mną drogę kariery. Wyjechałem na życzenie żony, żeby tu się odkuć…
– I dlaczego się nie odkułeś? – Bo tu przez ten absolutny słuch mają mnie za agenta tamtego reżimu. I to jest właśnie ten mój pech! – teraz tak się rozżalił, że objął Anię i przytulił ją do piersi: od pierwszej chwili przypominała mu jego żonę, ma taki sam szelmowski uśmiech. Kiedy ujrzał Martę po raz pierwszy, wiedział, że przepadł…
– Cóż prostszego, jak do niej wrócić? Stroiciel opuścił głowę jak człowiek, który wie, że jego pech jest silniejszy niż wola czynu: w pościgu za sukcesem opuścił nielegalnie Polskę jeszcze za Gomułki, a miałby wracać za Gierka równie goły, jak wyjechał? Żona uznałaby go za kompletnego nieudacznika! Przestał do niej pisać. Nie podał nawet adresu Johna Pawlaka, u którego już mieszkał ponad pół roku. Rodzina nie liczy na niego, on przestał myśleć o powrocie.
– A dzieci? – Ania wysunęła się z jego objęć.
– One są już pełnoletnie – zabrzmiało to jak usprawiedliwienie pożądania, jakie budziła w nim Ania.
– Za to ty wciąż jesteś jak dziecko! Ja cię z tego wyciągnę! W oczach Frania zapaliła się nadzieja: za Anią pójdzie wszędzie! Zrobi wszystko, co ona zechce! -Wszystko? – Absolutnie wszystko! – Więc zagraj Paderewskiego dla Shirlej, a mnie podaj numer telefonu swojej żony w Polsce.
– Co chcesz zrobić? – Zadzwonię do niej i powiem, że wracasz.
– A jak ona powie, że nie chce? – Ona na pewno powie, że czeka…
– I to jest właśnie pech!
Rozdział 37
Na ekranie telewizora śmigają po obwodzie toru dziewczyny na rolkach: w hełmach na głowach suną w szalonym pędzie, co chwila zderzają się z innymi zawodniczkami, przypierając rywalki do poręczy drewnianej bandy; rozlega się huk, postacie w obcisłych kostiumach rzucają się na siebie jak hieny nad ścierwem, starając się paznokciami wydłubać z oczodołów gałki oczne rywalki, równocześnie kopiąc ją uzbrojoną w rolki stopą prosto w goleń… Shirlej wyszła właśnie z łazienki i teraz w płaszczu kąpielowym nieomal uczestniczy w wydarzeniach na ekranie: wychyla biodra, jakby sama w tej chwili „bodiczkiem” przypierała rywalkę do bandy, unosi kolano równocześnie z tą blondyną w żółtym hełmie, która chce trafić rywalkę w najbardziej czułe miejsce, wraz z nią wyciąga przed siebie rozcapierzone palce, gotowa przeorać nimi oblicze smukłej niczym wąż zawodniczki z numerem 27 na plecach… Zapatrzona w ekran nie słyszy dźwięków fortepianu, nad którym pastwi się na dole załamany swym pechem stroiciel. Kiedy kończy się sprawozdanie z roller-skatingu, Shirlej palcem u nogi włącza inny program. Kaźmierz Pawlak przycupnął cichcem na podeście schodów śledzi każdy ruch Shirlej: teraz czarnoskóra dziewczyna przegląda się w lustrze, na którym Ania narysowała szminką krwawą sylwetkę kostuchy z kosą; przygląda się fotografii Johna Pawlaka, która w skórzanej ramce stoi pod lustrem na gzymsie kominka; przenosi wzrok na reprodukcję przedstawiającą pastuszka, który z zadartą głową obserwuje lecące na niebie bociany… Shirlej tanecznym krokiem przesuwa się w stronę magnetofonu i uruchamia go. Może chce się zorientować, czego lubił słuchaćjej ojciec, o którym tak niewiele wie? I nagle – ku jej zaskoczeniu – rozlega się ryczenie krów, beczenie baranów, gdakanie kur i rżenie konia. Shirlej zastyga w bezruchu. Po chwili – rozpoznając te dźwięki – zaczyna się śmiać. Opada na kanapę, przekładając przez poręcz swoje długie, gołe nogi… Te znajome dźwięki poderwały z łóżka Kargula. Przez chwilę zdawało mu się, że jest w Rudnikach i że cały jego żywy inwentarz przypomina mu głośno, że już nadszedł czas obrządków. Zerwał się z pościeli i w nocnej koszuli wyjrzał na podest schodów. Kaźmierz nadal tkwił przy balustradce. Obejrzał się przez ramię i oczyma wskazał wsłuchaną w ten przedziwny koncert Shirley: – Awo, patrzaj. Ma ona coś z Jaśka… Przekrzywił głowę, żeby lepiej przyjrzeć się profilowi dziewczyny. Kargul wzruszył ramionami, litując się nad złudzeniami Pawlaka.