Rozdział 25
Ania, oparta o bagażnik lincolna, szeroko otwartymi oczyma przyglądała się przechodniom, którzy wyglądali na postacie z balu przebierańców: przejechał na wrotkach mały Meksykańczyk w lotniczych okularach i czapce z przekręconym do tyłu daszkiem, a spod niej wystawało może pięćdziesiąt misternie plecionych warkoczyków; rozhuśtanym krokiem, bujając się na wysokich obcasach białych butów niczym dziecięcy koń na biegunach, szedł Murzyn, ubrany w fioletowe skarpetki, zielone spodnie, żółty sweter, kaszmirowy szal i kapelusz stetson w kolorze piasku Sahary; kroczył jezdnią, a właściwie bujał się w rytm melodii, które słyszał w słuchawkach walkmana, nie zwracając najmniejszej uwagi na trąbiące samochody; chodnikiem przesuwał się boso zarośnięty wagabunda, ciągnąc za sobą wózek ze swym dobytkiem, a leżące na kwiecistej kołdrze radio tranzystorowe nadawało nabożeństwo czcicieli szatana; przeszedł koło niej młodzieniec w czarnych spodniach, w butach z ostrogami, za to nagi do pasa; jego włosy powiewały za nim jak koński ogon; cała portorykańska rodzina popychała stary samochód, bez przerwy kłócąc się o coś zajadle… Ania czuła się jak w kinie.
– Ale cyrk – odprowadziła wzrokiem całującą się parę dwóch wytatuowanych młodzieńców, którzy wkroczyli na jezdnię przed kościołem ani na chwilę nie rozłączając swych warg.
– Ameryka to melting pot. Wielki tygiel ras i narodów – September z przyjemnością skonstatował, że świeżość i naiwność Ani może obudzić w jego synu odruch patriotyzmu.
– Love it or leave it…
– Kochaj albo rzuć? To już wczoraj powiedział ten prezydent górali.
– Tak. Kochaj Amerykę, jaka jest, albo ją rzuć! Nie ma innego wyjścia.
– Ale pan kocha Polskę.
– Żyjąc tu, nie przestaję być Polakiem. Ale wiem, że możemy ocalić swoją tożsamość, tylko jeśli będziemy mieć swoje korzenie. Mam nadzieję, że dzięki tobie mój syn nie zostanie rootloss! Jego może nie obchodzić Jan z Kolna, może być mu obojętne, że Kościuszko był ojcem artylerii amerykańskiej, ale on nie może być obojętny na taką dziewczynę! Patrzył z rosnącą nadzieją na kogoś, kto dla utrwalenia polskości mógł teraz więcej znaczyć niż Jan z Kolna, który w służbie króla duńskiego, odkrył Amerykę w 1476 roku – a więc szesnaście lat przed Kolumbem.
– To dlaczego Kolumb uchodzi za odkrywcę? September wyjaśnił, że na razie Hiszpanie mają tu większe wpływy jako mniejszość etniczna niż Polacy, dlatego Jan z Kolna przegrywa z Kolumbem. Ale to się zmienia na lepsze. Polska zyskała na autorytecie i popularności od czasu mistrzostw świata w piłce nożnej w Monachium w 1974 roku i od zeszłego roku, kiedy na tron Piotrowy został powołany Polak! Wzrok prawnika wyraźnie mówił, że obecność Ani w Chicago, bardziej zaważy na stosunku Juniora do Polski niż sukcesy jedenastki, Kazimierza Górskiego i pielgrzymki Jana Pawła II. Kiedy się wybierał w czerwcu do starego kraju, by uczestniczyć w pielgrzymce Ojca świętego do Polski, miał nadzieję, że Bobby pojedzie razem z nim. Junior miał jednak w głowie kolejny rozwód. Ale on postanowił dopiąć tego, że jego syn będzie kiedyś nosił w klapie taki sam znaczek jak on. I'ts OK being Polish! Zwierzył się Ani, że kiedy jako eks-pilot RAF-u wylądował w Ameryce, musiał z konieczności zmienić nazwisko z Wrzesień na September, gdyż Amerykanie łamali sobie na tym Wrześniu język. Ale na zebraniach Towarzystwa Synów Piasta, którego jest prezydentem, każe mówić do siebie Wrzesień; tam wszak jest wśród swoich, którzy dobrze wiedzą, że Amerykę odkrył szesnaście lat przed Kolumbem niejaki Jan z Kolna! Zwierzenia Septembra zostały gwałtownie przerwane: Kaźmierz chwycił Anię za rękę i zaczął ciągnąć w stronę forda, przy którym stał Franio Przyklęk. September gestem zatrzymał Pawlaka. Wydobył książeczkę czekową, rozłożył na dachu lincolna, wypisał sumę i podsunął Kaźmierzowi czek do podpisu. Kaźmierz czujnie obejrzał blankiet ze wszystkich stron i spojrzał pytająco na prawnika.
– Dwa tysiące pięćset dolarów na pogrzeb wraz z kremacją – rzeczowo wyjaśnił September, wytrząsając fajkę o obcas.
– To na ile osób ma być ta „kremacja”? – Kargul zaniepokoił się wysokością sumy, bo przeliczył dolara na złotówki i uznał, że za jedną stypę kupiliby co najmniej kombajn Vistula.
– Na jedną. Kargul spojrzał wytrzeszczonymi oczyma na Pawlaka i na stroiciela, bo odpowiedź Septembra – nawet jak na amerykański rozmach – przekraczała wszelkie wyobrażenia o kosztach stypy. Ania pierwsza zrozumiała jego pomyłkę. -Dziadek myśli, że to konsolacja czyli stypa! September wyjaśnił, że to koszt spalenia razem z urną i pogrzebem.
– Żadnego pogrzebu nie będzie.
– Pawlak odsunął na środek dachu książeczkę czekową – W cudzej ziemi ja brata nie zostawię, żeby kości nasze szukały sia po świecie! – Ty jeszcze nic o tej ziemi nie wiesz, Pawlak – September połknął pastylkę.
– Siadajcie! Po drodze na miejsce wiecznego spoczynku dam wam lekcję historii.
– Taż na co ta fatyga – mruczał Pawlak, moszcząc się na poduszkach lincolna. -My już od historii taką lekcję dostali, że starczy nam na całe życie! Pod kościołem został Franciszek Przyklęk, wpatrzony w oddalający się samochód Septembra, który uwoził całą polską delegację rodzinną. Został sam. Nikomu niepotrzebny, prawdziwy pechowiec. Nagle zobaczył wychylającą się z okna rękę Ani, która machała w jego stronę, póki lincoln nie skręcił w stronę
Milwaukee Avenue. Może nie wszystko stracone – pomyślał.
– Ja nie mam pieniędzy, jak ten Junior-September, ale mam za to absolutny słuch. Ktoś w końcu musi to chyba docenić.
Rozdział 26
Widać lekcja historii była obowiązkowa dla wszystkich świeżo przybyłych do Chicago rodaków, bo September wiózł ich tą samą trasą, jaką wczoraj odbyli ze Steve'em Fayem i mówił nieomal te same zdania co prezydent Związku Podhalan. A więc usłyszeli informację, że Milkvaukee Avenue to najdłuższa ulica świata, gdyż łączy Rzeszów, Białystok i Nowy Targ z Chicago. Może i te „Milwaki” – jak je tu nazywano – były najdłuższą ulicą świata, ale chyba tylko dla Polaków. Przed ich oczyma-jak wczoraj -migały kolorowe szyldy: E.Zaremba – Futra, Restauracja Sżajewskiego, Delikatesy – Bacik, Dom pogrzebowy braci Smuklych, Parcel Service – poleca się Bogucki, Travel-office „White Eagle” czyli „Biały Orzeł”… „Na Milwakach” spotykała się cała chicagowska Polonia. Tu od dziesiątków lat najpierw osiedlili się pierwsi emigranci, tu dzielnice wzięły swą nazwę od wezwania poszczególnych kościołów: Trójcowo, od kościoła św. Trójcy, Stanisławowo, Kantowo, Wojciechowo i najstarsze Szczepanowo. September pokazał im miejsce, gdzie w tak zwanym „trójkącie polskim” miał stanąć pomnik Paderewskiego.
– No i czemu jego nie uczcili? – zaciekawił się Pawlak.
– Jak on w domu mego brata nocował, to znaczy, że on nie byle kto! – Dlaczego? – September smętnie pokiwał głową. -Przez nasz polski charakter. Bo gdzie pięciu Polaków, tam sześć zdań, a przecież wiadomo, że wjedności siła! – spojrzał wymownie na Anię.
– Może wy nam teraz pomożecie to przełamać.
– Gierek za tym samym nas agituje – przerwał niechętnie Pawlak.
– My tu nie przyjechali zakładać frontu jedności narodu, bo nam jeden front wystarczy! Sunęli wzdłuż szyldów głoszących chwałę polskich banków, polskiej kiełbasy oraz polskich płyt i polskiego masażu. Kargul odetchnął uspokojony: nawet jakby tu zabłądził, to nie znając języka jakoś do Polski znalazłby drogę. Jednak po chwili stracił to przekonanie: za szybami lincolna pojawiły się
obcojęzyczne napisy: Pasajes a Puerto Rico, La moda, Mueblas Hispanas.
– I ja bym miał tu Jaśka zostawić? – Pawlak patrzył ze zgrozą na ciemne twarze przechodniów.
– Taż tu sam „asfalt”. -Pawlak, zobaczysz po drodze inne polskie ślady i zmienisz zdanie! – Chyba żeby ja był bleszczaty na oba oczy – mruknął pod nosem Pawlak.