Литмир - Электронная Библиотека

– Żeby jego wilcy, no! To on najpierw brata mojego na obczyznę wygnał, żeby potem od niego zaproszenie wyłudzić?! – Sam przysłał! – A po jaką zarazę?!

– Bo chce rodaka zobaczyć!

– Taż on prosto bezlitosnej wariacji dostał! – zapiał Kaźmierz wspinając się na palce jak kogut na płocie, gdy obwieszcza stadu kur swoje królowanie.

– To my już lepszych rodaków na eksport nie mamy, tylko takiego cabana?! Ot, chwost złodziejski! Rozejrzał się pod nogami za jakimś drągiem, który by mu pomógł przepędzić intruza zza swojej stodoły.

– Czy ja twoje ruszył?!

– A Jaśko czyj?! Mój!

– A kto tobie broni jechać?!

– Ot, durny, że tylko w pysk plasnąć! Czego mnie tam szukać, jak ja tam nic nie zgubiwszy?! I tak się zaczęło: Pawlak doskakiwał do Kargula jak czupurny kogut, ten cofnął się za pień topoli; głos Pawlaka skrzypiał jak nóż po szkle, głos Kargula dudnił jak echo w studni; Kaźmierz kipiał wściekłością jak czajnik na ogniu. Kargul zaś każdym swoim słowem dolewał oliwy do ognia…

Nadbiegła Marynia z Anielką. Widząc, że ich mężowie krążą wokół siebie jak dwa byki – jelenie na rykowisku, każda stanęła za plecami swojego męża.

– Kto mi zabroni do Ameryki jechać?! -dudnił prowokacyjnie Kargul.

– Tylko ciekawe, po co? – Pawlak chował wyjęty z kamizelki zegarek na dewizce do kieszeni spodni, co niechybnie zapowiadało ostateczną rozprawę z przeciwnikiem.

– Bom świata ciekawy!

– Za Jaśkowe dolary?!

– On chce kogoś z rodziny zobaczyć. Kargul na swoje nieszczęście posłużył się argumentem, który spowodował natychmiastową reakcję Pawlaka: Kaźmierz doskoczył do niego i przekrzywiając głowę zapiał cienko, pryskając śliną w oblicze Kargula: – Ot, koniosraj jeden! Odkąd ty dla Jaśka rodzina?! – rzucił się na Kargula, starając się włożyć rękę do kieszeni jego marynarki i wyszarpnąć stamtąd list.

– Dawaj list, gadzino jedna! Rozległ się trzask rozdartej podszewki. Kargul zasłaniając się oburącz, cofał się tyłem, nie przestając prowadzić słownego pojedynku.

– Ot, gorączka człek! Mnie Jaśko przysłał, to i pojadę!

– Wstyd byłby takiego łapciucha światu pokazywać!

– Czep się swojej baby, konusie jeden! Kargul dobrze wiedział, jak najcelniej ugodzić swego adwersarza. Dla Pawlaka nie było gorszego epitetu, niż wypomnienie mu jego mikłego wzrostu. Działało to na niego jak podcięcie batem ogiera pod sam ogon. Nasadził na czoło maciejówkę i ruszył z kopyta, zaciskając pięści.

– Ty, Pawlak, od nowa nie zaczynaj, bo my już raz zaczęli.

– I czas nam kończyć, boś się do mojej rodziny przyssał jak ciele do cycka! Poszedł ty precz! – Pilnuj swoich gnid na głowie! – Ludzie – krzyknął błagalnie Kaźmierz jak ktoś, kto spadając z dachu prosi o modlitwę – trzymajcie mnie, bo jak go trachnę, to rzygnie on i dupą, i gębą! Ani Zenek, ani Ania nie zdążyli dopaść Kaźmierza. Sunął z pochyloną głową niczym tryk, celując daszkiem maciejówki prosto w brzuch Kargula. Ten, zasłoniwszy się rękoma, kroczył tyłem w stronę stodoły, czujnie śledząc wzrokiem każdy ruch Kaźmierza. Zamachnął się Pawlak, ale nie trafił w ramię Kargula i omal że nie stracił równowagi. Zaśmiał się Kargul szyderczo widząc, że Pawlaka okręciło jak w tańcu. Tego już było Kaźmierzowi za wiele.

– Ty mordo zakazana! Ty Herodzie! To Jaśko był przez ciebie bezlitośnie na emigrację zesłany, a ty teraz miód chcesz spijać z jego cierpień?!

Niedoczekanie twoje! Tak ci zaraz dam, że aż się przykociurbisz! Pawlak ruszył do natarcia z takim impetem, że przebił się przez zasłonę ramion Kargula i zmusił go do cofania się aż do chwili, kiedy plecy tamtego oparły się o pień topoli. Nogawka spodni Kargula zaczepiła o zęby piły, która tkwiła w pniu podciętej topoli. Zajęczała potrącona piła, a przepiłowane do połowy drzewo pod naporem dwóch ciał zakołysało się, rozległ się niepokojący trzask… Zenek zmartwiał. Jeśli topola „padnie, z Ursusa C-330 zostanie niewiele więcej niż z tego roweru, na którym wczoraj wrócili z urzędu Pawlak z Kargulem.

– Trzymajcie drzewo! – rzucił się biegiem w stronę traktora, zapuścił silnik i zaczął się szarpać z biegami, by wycofać go z zagrożonej strefy.

– Kaźmierz, my tu hańdry-mańdry robimy – wystękał z trudem Kargul – a ciągnik stracimy! – Ty mnie nie kołuj! – sapał Pawlak, orząc pazurami żebra sąsiada.

– Dziadku, trzymajcie, bo Zenek zginie! Dopiero pełen przerażenia głos Ani kazał Pawlakowi obejrzeć się w stronę traktora. Co tam Zenek! Gorzej, że jeszcze chwila a padająca topola zmiażdży ich nabytek. Puścił Kargula, by wraz z nim podeprzeć trzeszczące drzewo. Teraz dysząc ciężko stali obok siebie ramię w ramię. Żyły wystąpiły im na czoło. Pień miażdżył ich ramiona, a Zenek wciąż nie mógł wrzucić wstecznego biegu: Wreszcie skrzynia biegów zgrzytnęła jak nie naoliwiony kierat, traktor zaterkotał i ruszył do tyłu. W tej samej chwili Kargul i Pawlak uskoczyli na bok, a zielona korona drzewa zakryła widok ciągnika. Kobiety krzyknęły. Ania ruszyła biegiem w tę stronę, gdzie jeszcze przed chwilą żółcił się wesoło Ursus C-330, a teraz kipiała zieleń gałęzi. Wszyscy zamarli słysząc krzyk Ani: – Już po nim! – Na co ta denerwacja, taż on ubezpieczony – mruknął Kargul, wycierając rękawem pot z czoła.

– Zenek? – Pawlak nie odrywał wzroku od wnuczki, która być może była już w tej chwili wdową.

– Ciągnik! Ruszyli obaj wzdłuż pnia, potykając się o gałęzie. Spośród liśći wyłonił się Zenek. Ania przypadła do jego boku.

– Boże! Jakie szczęście, że nic mu się nie stało -

westchnęła Marynia, patrząc ze łzami na ściskającego Anię chłopaka.

– Nic? – Kaźmierz spojrzał koso na żonę i gestem wskazał jej pękniętą latarnię Ursusa.

– Taż ja o Zenku mówię. – I na co te teremedie – wzruszył ramionami Kaźmierz.

– Taż męża dla Ani łatwiej zdobyć jak traktora!

Rozdział 7

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, witam Was i o zdrowie pytam, bo pragnienie mam serdeczne ujrzeć Was. Chcę przed całą rodziną życie swe rozliczyć, pokazać najbliższym, co po sobie zostawiam… Marynia siedziała przy stole i uroczyście, jakby to była ewangelia, odczytywała linijki listu od Jaśka Pawlaka; Kaźmierz wisiał oczyma na jej ustach, sam pod nosem powtarzając bezgłośnie usłyszane słowa, jakby powtarzał po kimś przysięgę; Kargul z Anielką stali przy oknie w skupieniu; Ania wpatrywała się z zachwytem w zdjęcia domu w Chicago, które przysłał nieznany jej właściwie brat dziadka Kazimierza. – Śliczny -dom – szepnęła Ania, ale Zenek bardziej był zachwycony amerykańskimi samochodami, które parkowały przed domem Johna Pawlaka. – Jak mnie puścisz, to zarobię na taki…

– Wolę mieć ciebie niż samochód! Pawlak uciszył ich niecierpliwym syknięciem: jemu dusza omalże z zawiasa nie wyskoczy, kiedy słucha słów brata swego, a ci nic tylko jakieś licytacje urządzają! Dał Maryni znak, by podjęła dalszą lekturę. Czekam Was w swoim domu w Chicago, a dom ten ma nie byle jaką polacką przeszłość… – Co ma? – Zenek nie mógł zrozumieć sensu tego przymiotnika, ale następne zdania wyjaśniły wszystkim, co też Jan Pawlak miał na myśli, pisząc o „polackiej” przeszłości: Bo tu wielki Polak raz spał, co on potem był za naszego prezydenta… – Kto to mógł być? – zastanawiał się głośno Zenek, ale na myśl przyszedł mu tylko Bolesław Bierut. – Oczadział czy jak? -zgromił go Kaźmierz.

– Taż Jaśko nigdy by takiego hamana pod swój dach nie wpuścił! – To o, Paderewskiego chodzi! – wtrąciła się Ania, która dobrze zapamiętała informację mister Septembra na temat projektu utworzenia w domu Johna Pawlaka klubu dla Polonii. Dalszy ciąg listu potwierdził prawdziwość tych danych: U mnie się szykuje wielka uroczystość pamiątkowa, nawet pokażą na filmie, że w moim domu spał raz prezydent Paderewski. Na otwarcie klubu, co będzie we wrześniu, to ja na tę okazję wszystkich razem i każdego z osobna zapraszam do Chicago. Przyślę Wam dolary na drogę, a od Was proszę dużo razowego chleba, takiego jak nasza mama piekła na chrzanowych liściach… Westchnął Pawlak głęboko i powiedział przez ściśnięte wzruszeniem gardło: – Aj, Bożeńciu, cały Jaśko – potoczył wzrokiem po twarzach zebranych w izbie osób.

6
{"b":"100634","o":1}