Литмир - Электронная Библиотека

– Jak czarne dali radę wypchnąć naszych z dzielnicy, to i cmentarze zdobędą! – Nie dadzą rady – uspokajał go September.

– Zaraz ci pokażę, że mocno tu stoimy! Kiedy przejeżdżał przez down-town, nie omieszkał ich poinformować, że zwodzony most budował Polak, a ten drapacz chmur, w którym mieści się First National Bank, projektował inżynier Gładych – ten sam, co budował lotnisko O'Hare. Potem specjalnie skręcił nad jezioro Michigan, żeby pokazać im ten sam pomnik, który już wczoraj kazał im po drodze z lotniska podziwiać Steve Fay.

– Kopernik! – ze znudzeniem stwierdził Kargul, a Pawlak dodał od siebie sarkastyczną uwagę: – Awo! On raz wstrzymał słońce, a wy go dziesięć razy pokazujecie! – Cóż ja na to poradzę, Pawlak, że Polska to moje hobby. Będę musiał jakiegoś egzorcysty poszukać, żeby wygnał ze mnie tego polskiego diabła – uśmiechnął się smutnie September i wrzucił w usta kolejną pastylkę. Złapał w lusterku spojrzenie Pawlaka, który nie mógł pojąć, dlaczego ten September wciąż coś przełyka jak przeznaczona na tuczenie gęś.

– To na uspokojenie.

– Ot pomorek! A nie lepiej to spokojniej żyć? Przejechali pod jakimś wiaduktem. Wśród płaczących wierzb i strzelistych jałowców Ania dostrzegła jakieś nagrobki i figury.

– Dziadku! Patrz, jaki zielony cmentarz! Pawlak rozpłaszczył nos na szybie i chłonął widok zielonego, rajskiego ogrodu, który w porównaniu z kamiennym światem wokoło wyglądał jak oaza spokoju.

– Może tó dobre miejsce dla Johna? – głośno rozważał Pawlak, któryjuż widać pogodził się z myślą, że miejsce koło babci Leonii niejest przeznaczone jego bratu.

– Nie, Pawlak – gwałtownie zaprotestował September.

– To na pewno nie dla niego! To dla bogatych ludzi! – Że drogi?! Człowiecze, u mnie rodzina droższa pieniędzy! Ano niech on stanie! – Zaraz się sam przekonasz, Pawlak, że mnie trzeba słuchać! Ale Kaźmierz wcale nie chciał go słuchać. Zmierzał szybkim krokiem ku bramie cmentarza. Ale ledwie ją przekroczył, zatrzymał się jak wryty. Rozglądał się naokoło, jakby nie wierząc własnym oczom.

– Aj, Bożeńciu! Taż gdzie ja trafił? – szepnął w bezgranicznym zdumieniu. Z kamiennych nagrobków patrzyły na niego wierne psie oczy: na nagrobnych fotografiach widniały owczarki, pudle, bull-teriery i collie. Podpisy uwieczniały ich imiona oraz wierną pamięć ich właścicieli: Brandy darling, I Iove you, Our Gretchen -1971-1978, Bingo (1969-1979). Nagrobek psa o imieniu Tommy zawierał nazwisko właściciela – Mr Gregor Sterling – i w ten sposób połączeni zostali na zawsze pan i jego pies… Pawlak wybałuszył oczy na widok porcelanowego wilczura naturalnej wielkości, który tkwił pośrodku trawnika nad poświęconą jego pamięci płytą; wcale nie szczerząc zębów do gipsowego buldoga, który stał obok. Pod zwisającymi gałęziami płaczącej wierzby, która mogłaby szumieć nad grobem Johna, ujrzał Kaźmierz sylwetkę spiżowego psa: spanielek służył na tylnych łapkach, patrząc mu w oczy jakby w oczekiwaniu na kostkę cukru. Pawlak wzdrygnął się i gwałtownie wcisnął kapelusz na głowę. Spojrzał na Kargula z rozpaczą, jakby oczekiwał od niego potwierdzenia, że taki ustrój, w którym pies ma równe człowiekowi prawa, musi przegrać z socjalizmem, który nawet nie zawraca sobie głowy prawami człowieka.

– A coż ty, Kaźmierz, tak oczy wypuczył jak ta czerepacha? – Kargul z podziwem przyglądał się rzeźbie przedstawiającej suczkę rasy pinczer.

– To jest Ameryka! U nas trzeba komunistą być, żeby na pomnik zasłużyć, a u nich wystarczy być sobaką! Czego to ludzie z głodu nie wymyślą! – Awo, mnie dusza omalże z zawiasa nie wyskoczy, a on mnie za imperializmem agituje! Odwrócił się na pięcie i ruszył przez trawnik ku bramie, nie bacząc wcale, że depcze po grobach najbliższych przyjaciół człowieka.

– Co chcesz, Pawlak – September objął go ramieniem, chcąc go pocieszyć -Ameryka to big country! Ją na wszystko stać, bo ona jeszcze nigdy nie przegrała żadnej wojny.

– Awo – niechętnie wzruszył ramionami Kaźmierz – wszystko jeszcze przed nimi. Co innego my: cośmy mieli przegrać, tośmy przegrali. To jedno przynajmniej mamy już z głowy…

Rozdział 27

Potężna motorowa kosiarka sunęła przez trawiaste pole, przycinając trawę równiutko na wysokość zapałki. Na siodełku maszyny tkwił rozparty do pasa nagi chłopak ze słuchawkami na uszach, w żółtej siatkowej czapce z tak długim daszkiem, że przypominała dziób marabuta. Lincoln stał na skrzyżowaniu dwóch alei. Kaźmierz rozglądał się naokoło: jeśli to cmentarz, to gdzie pomniki? Gdzie krzyże? – Jakie pomniki?! Kosiarka by nie mogła przejechać – September ustnikiem fajki wskazał czerwoną maszynę – cena rozwoju, Pawlak…

– Maszynami po nieboszczykach?! – W oczach Kaźmierza malowała się zgroza.

– To ja tu w osobistej swej postaci stojący dziękuję za taki rozwojowy cmentarz! Spojrzał pod nogi. Stał na płytce z czyimś nazwiskiem. Więc tak by miał wyglądać grób Jaśka? Aj, Bożeńciu! Taż pies u nich więcej ma poszanowania jak człowiek – nacisnął kapelusz na głowę, dając tym znak, że to miejsce nie budzi jego szacunku i że nie ma zamiaru się zgodzić, by nad głową jego brata jeździła kosiarka.

Wstrząsnął nim suchy szloch, kiedy sobie pomyślał o tych brzozach, jakie szumią nad tatowym grobem w Krużewnikach, o tych klonach, które jesienią grubym dywanem pożółkłych liści zasypują na cmentarzu w Rudnikach grób matki jego, Leonii. A tu ani brzózka nie zaszumi nad grobem Johna, ani ptak nie zaśpiewa. Może żyć w tej Ameryce lżej, ale na Sąd Ostateczny czekać, to nie daj Boże gorszego miejsca! Dobiegło go wołanie Ani. Stała po drugiej stronie szerokiej jak rzeka asfaltowej alei i przyzywała go skinieniem ręki. Kaźmierz spojrzał pod nogi: w nie ściętej jeszcze trawie tkwiły mało widoczne płytki z polskimi nazwiskami: Zawahał się: ma iść po nieboszczykach na przełaj, jak przez Kargulowe pastwisko w Rudnikach? Ściągnął z nóg buty, zdjął skarpetki. Niosąc pantofle w ręku kroczył w czarnym garniturze przez trawnik, starając się nie nadepnąć małych, kwadratowych tabliczek. Kiedy przypadkiem trafił bosą nogą na płytkę, robił na piersi mały znak krzyża. Boso wkroczył na rozgrzany asfalt. Zapiekło go od spodu, więc zadzierając do góry paluchy kaczym chodem przebrnął wstęgę alei i przeszedł na drugą część cmentarza. Tam szumiały stare jawory, a w ich cieniu widniały krzyże i nagrobne pomniki. Z butami w ręku Pawlak podszedł do miejsca, które wskazywała palcem Ania. Na kamiennym nagrobku mógł przeczytać: Włodzimierz Borysewicz, ur. w Trembowli 1893 + zm. Chicago-Jackowo 1968. Więc mógł spotkać rodaka z Trembowli, do której Leonia woziła na jarmark kogutki, gdy trzeba było choć jedną parę trzewików na dwóch synów kupić, żeby w zimie każdy mógł choć co drugi dzień do szkoły pójść…

– Może być Jaśko jego tu nawet znał? Patrzył wzruszony na grób nieznanego sobie Włodzimierza Borysewicza, jakby spotkał krewnego. Zgodnie z wyrytą na pomniczku inskrypcją: Westchnij za duszę tego, kto był tam, gdzie ty jesteś, a jest tam, gdzie ty będziesz – Pawlak westchnął głośno, odłożył buty i złożył ręce do modlitwy za spokój duszy ziemlaka. Obok leżał Kaminsky z Porodyhla, Piekuta Steve and Amelia, Kocik Bogusław and Kocik Zofija, a Dobiesław Kuryło prosił o zdrowaśkę… A kiedy usłyszał głos Kargula: -Patrzaj, Kaźmierz, to sami swoi – usiadł bosy na ławeczce i zapłakał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że przyjdzie mu zostawić brata w tej ziemi, która dla Jaśka nie była obca…

Rozdział 28

September triumfował: obiecał pawlakowi, że znajdzie dla jego brata odpowiednie miejsce – i spełnił obietnicę. Teraz można się zająć pogrzebem.

– Najpierw należy sia te Sirlej znaleźć -oświadczył Pawlak, zajmując miejsce w lincolnie i wkładając buty.

– Musi odprowadzić ojca swego na wieczny spoczynek! Rodzina to rodzina! Prosił Jaśko w ostatniej swej woli, żeby jego córkę odszukać, niech będzie podług jego woli…

29
{"b":"100634","o":1}