– Aj, Bożeńciu, taż gdzie my popadli? – Kaźmierz patrzył na płynący jezdnią potok przebierańców. -Columbus-day – wyjaśnił stroiciel.
– To będzie się ciągnęło kilka godzin. Jak nie przejdziemy zaraz na drugą stronę, to spóźnimy się na roller-skating! Co się Pawlak szykował do startu, -wybuchał radosny jazgot następnej orkiestry, która poprzedzała kolejną kolumnę. Teraz na czele murzyńskiej orkiestry kroczył tanecznym krokiem dyrygent w czaku kirasjera, wysokim jak nocny stolik. Wyrzucał w powietrze swoją buławę i okręciwszy się wokół swej osi; chwytałją zręcznie w powietrzu; zbierając gromkie oklaski tłumów. Ogłuszony miedzianymi trąbami saksofonami i puzonami Kargul zakrył obiema dłońmi uszy. Nie dosłyszał głosu Franciszka Przyklęka, który wypatrzywszy lukę między maszerującymi weteranami ostatniej wojny ajadącymi konnojeźdźcami w strojach konkwistadorów, krzyknął do Pawlaka; – Teraz! – i ruszył na drugą stronę. Przebiegli tuż przed kopytami białych koni Kargul stał w miejscu, a tamci byli już po drugiej stronie tej wartkiej rzeki. Jezdnią zbliżała się teraz okryta dywanami platforma, na której jak na wzburzonym morzu kołysał się model statku Kolumba z samotnym majtkiem na bocianim gnieździe.
– Ty bambaryło! Skacz! – dopingował go Pawlak z tamtej strony, starając się przekrzyczeć rwetes i ryk trąb. Ale Kargul zapatrzył się na przejeżdżającą właśnie platformę i poczuł wzruszenie: pod utkanym z kwiatów białym orłem widniała grupa dzieći w polskich strojach ludowych. Otaczały postać Tadeusza Kościuszki, który szablą wskazywał jakiegoś wroga. Ten żywy obraz tak przejął wzruszeniem Kargula, że przegapił lukę między Tadeuszem
Kościuszką a Waszyngtonem, który kolebał się właśnie na następnej platformie, poprawiając sobie perukę… Kaźmierz patrzył na Kargula z rozpaczą: ten murmyło zaparł się jak kaban w chlewiku przed zarżnięciem! – Władek! Wal! -zachęcał go krzykiem i gestami. Stroiciel patrzył niespokojnie na zegarek: lada chwila skończą się zawody w hali! – Teraz! -wrzasnął przez szerokośćjezdni Kaźmierz, widząc lukę między oddalającym się Waszyngtonem a nadchodzącym czołem kolumny Armii Zbawienia, którą poprzedzała kobieta o tak wydatnym biuście, że jego posiadaczka szła cała przegięta do tyłu. Kargul oczekiwał, że ciężar, w który wyposażyła ją natura, rzuci ją zaraz na kolana. Przez to zagapienie wystartował z opóźnieniem i zderzył się z puzonistką orkiestry Armii Zbawienia. Pawlak zamknął powieki, a kiedy je otworzył, ujrzał Kargula na kolanach pośrodku głównej ulicy Chicago, jak w niemym osłupieniu wpatrywał się w wysoko uniesione gołe kolana murzyńskiego college'u…
– Uciekaj, Władek, bo zadepczą! – wrzasnął Pawlak. Kargul posuwał się po jezdni na czworakach, chcąc dosięgnąć kapelusza, po którym teraz w rytm dziarskiego marsza deptały białe, sznurowane trzewiki czarnych uczennic w spódniczkach tak krótkich, że z jego pozycji wystarczyło raz spojrzeć w górę, a już krew do głowy uderzała…
Rozdział 49
Kiedy zdyszana Shirley w koszulce z numerem 22 krocząc na wrotkach weszła do szatni, zastała już tam Septembra-Juniora. -Czego chcesz? Oddałam ci wóz! Usiadła, by rozsznurować buty. Junior położył jej rękę na ramieniu.
– To nie wszystko.
– Co jeszcze? – Gdzie Ania? – Nie twój interes. I wtedy w drzwiach szatni stanęli zdyszani Pawlak i Kargul. Zza pleców zaglądał do środka Franciszek Przyklęk. Shirley powoli podniosła się z ławki. Czujnie wpatrywała się w Pawlaka, a ten zmierzał ku niej z miną policjanta, który hce wymierzyć mandat za niewłaściwe parkowanie. Zrobiła krok do tyłu. Pawlak porwał Shirley w ramiona i powiedział z dumą: – Ale ty im kota popędziła! Nasza krew! Ty do cała Pawlaczka jesteś!
Rozdział 50
W tej luksusowej restauracji więcej było kelnerów niż gości. Tu i ówdzie jaśniały bielą nagie ramiona ubranych w wieczorowe suknie kobiet; ich palce aż ciężkie były od pierścionków; na poręczy foteli przewieszone były luksusowe futra; najpiękniejsze jednak było to futro, jakie miała na sobie żywa pantera; wkroczyła na dywany restauracji w czerwonej obroży; cętkowaną panterę prowadziła na złotej smyczy kobieta o twarzy, którą od rozsypania się ze starości ratował tusz do rzęs, szminka i puder; kelner w smokingu z szacunkiem odsunął przed nią fotel, ale nim dama zdążyła zająć miejsce, na fotel wskoczyła pantera… To wszystko Ania widziała przez szybę. W pomarańczowej kamizelce tkwiła na platformie zawieszonej na wysokości dziesiątego piętra i przez okno lizała wzrokiem ten skrajny luksus. Z gąbką w ręku zastygła w bezruchu, wpatrzona w ziewającą z nudów panterę. Widząc za pokrytą mydlinami szybą twarz dziewczyny, kelner zasunął story, by widok czyścicielki szyb nie zepsuł apetytu panterze i jej właścicielce. Nie wiedziała, czy śni się jej to, czy rzeczywiście słyszy chóralne wołanie: „Aniaaaa!”. Nie mogło ono dochodzić zza wielkichjak główny ołtarz szyb. Wychyliła się za poręcz wiszącej na linach platformy i spojrzała w dół. Na widok maleńkich jak mrówki samochodów zakręciło się jej w głowie jak po butelce wina. Chwyciła się kurczowo poręczy… Stąd, z dołu, widać było czerwoną chustkę na czyjejś głowie. Ale skoro Shirley twierdziła, że ta chustka należy do Ani, nie pozostawało ńic innego, jak ją ściągnąć na dół. Kaźmierz przyłożył dłoń do ust i zadarł głowę ku niebu, krzycząc na całe gardło: – Ania! Zlazaj stamtąd, bo jak nie, to tak ci dam, że ty ruski miesiąc zapamiętasz! Kapelusz spadł mu z głowy, ale on na nic nie zważał, gdyż był przejęty bezlitosnym strachem, że jego wnuczka tak wysoko zawędrowała, że bliżej jest nieba niż ziemi.
– Taż co nam czynić, żeby ją do posłuszeństwa zmusić? – popatrzył bezradnie na Shirley.
– Ania na overtime robi – uspakajała wszystkich Shirley.
– Przyjdzie pora, to będzie koniec i cash! – Żeby na nią nie przyszedł prędzej koniec jak cash! – zaniepokoił się Kargul, widząc przechylającą się niebezpiecznie przez barierę platformy wnuczkę. Tak, nie było wątpliwości: została zdemaskowana! Na dole obok czerwonego mustanga i obok forda rozpoznała znajome sylwetki. Chcąc się cofnąć, ukryć swoją twarz, potrąciła plastykowe wiaderko z wodą, które zatańczyło na brzegu platformy, po czym zaczęło lecieć w dół jak bomba…
– Uciekaj! – wrzasnął Kargul i popchnął Pawlaka pod markizę, osłaniającą wejście do budynku. Ledwie zdążyli wpaść pod markizę, wiaderko z głuchym łomotem rozdarło ją i wylądowało na kapeluszu Kargula. Nawet nie zdążył jeszcze zdjąć go z głowy, kiedy już stał obok nich portier w szamerowanym mundurze i domagał się odpowiedzi, kto zapłaci za szkody.
– Ja! – September-Junior wydobył książeczkę czekową. -Ja! – powiedziała Shirley, wydobywając z kieszeni wygrane w dzisiejszym wyścigu pieniądze. Portier bez wahania wybrał gotówkę. Shirley z odcieniem triumfu spojrzała na Juniora.