– Pawlak, to trudna sprawa, duże koszty – usiłował go zniechęcić September. Kargul ze swej strony też chciał odwieść Kaźmierza od tej decyzji: -Warto szukać, jak nie wiadomo, jakie nasienie znajdzie sia? Taż to bajstruk! – Ty nie dziwacz! – zgromił go Pawlak.
– Czego on kija w szprychy wsadza, a?! – Twojego majątku pilnuję! Po co w koszta liźć?! – Tak ty lepiej pilnuj swoich gnid na głowie -załatwiwszy w ten sposób jednego przeciwnika, zwrócił się do drugiego, przybierając jedynie bardziej przymilny wyraz twarzy: – A mister niech mnie dobrze posłucha i zapamięta, że u mnie słowo droższe od pieniędzy i ja z języka świdra nie robię. Do pogrzebu Sirlej trzeba odszukać. Lincoln sunął gładko freewayem. September jedną ręką prowadził, drugą trzymał przy uchu słuchawkę radiotelefonu. Kargul patrzył na to z zachwytem.
– Ot, technika! Jedziesz i gadasz…
– A my to nie gadamy, jak furmanką oba jedziemy? – Ale tu z całym światem możesz dogadać sia.
– Mało nam w gminie kłopotów, żeby jeszcze sobie cały świat na głowę brać?! – Aj, Kaźmierz! Ryby tobą karmić! Ty prosto zacofany jesteś! Na biedołacha żeś urodził sia i taki umrzesz…
– Rozbojarzył sia w cudzej taksówce jak kaban w chlewie i Amerykańca zgrywa! Żeby darmo gęby nie studzić, to powiem ja ci, że najbiedniejszy jest ten, co się swoim życiem nie kontentuje! Zamilkli, bo w tej chwili September podjął staranie o odnalezienie córki Johna Pawlaka: – Hellou, tu September, Mike? Haw are you? – nie czekając na odpowiedź na to rutynowe pytanie, sam uspokoił swego rozmówcę, że u niego wszystko jest OK.
– Mike! Mam propozycję, żebyś coś ogłosił w swoim radio… Nie, nie commercial… Trzeba kogoś prędko odszukać, a „Chicagowski Kogutek” to potęga… Okey, Mike, będziemy za pół godziny… W ten sposób mieli załatwiony swój występ w radio. Wizja publicznego występu znowu spowodowała u Kargula wyraźny wzrost zachwytu nad możliwościami ustroju kapitalistycznego.
– Widzisz, co to Ameryka? – A u nas to radia nie ma? – Ale u nas musisz słuchać, a tu możesz mówić! September połączył się telefonicznie z synem i zapowiedział mu, że jeśli chce poznać tę piękną Polkę, o której mu Teddy opowiadał, to niech przyjdzie do studia „Chicagowskiego Kogutka” Mike'a Kupera. W słuchawce Ania dosłyszała całą serię pytań. Wzrok Septembra objął jej piersi, potem biodra. W pewnej chwili podał Ani słuchawkę: – Sama mu powiedz, ile masz stóp wzrostu, ile w biuście, ile w biodrach… Ania na chwilę zaniemówiła, po czym chwyciła słuchawkę i oświadczyła po angielsku, że nie jest ani manekinem krawieckim, ani krową na sprzedanie.
– To mi się podoba – z uznaniem rzucił September, kiedy Ania, nie czekając na reakcję Septembra-Juniora, odłożyła słuchawkę.
– Jemu się zdaje, że Polki są takie same jak Amerykanki. On był już z Holenderką, Włoszką, Kolumbijką, Niemką i Szwedką. Polka jest ostatnią szansą, by uwierzył, że kobieta ma też duszę…
– Człowiecze! Jak ja słyszę, ile on babów naobracał, to mnie aż w głowie kołędzi sia! – ze zgrozą jęknął Kaźmierz, zdruzgotany jawnie grzeszną naturą Septembra-Juniora.
– Ja całe życie z moją Marynią przeżył, a i to czasami wątroba ze złości na ten babski upór omal że do góry kopytami obracała sia! – Może przez to właśnie, że ty aby zjedną żył – zauważył Kargul, otwarty na wszystkie oferty wolnego kraju.
– A tu trzeba mieć format, żeby być kimś!
Rozdział 29
September prowadził ich plątaniną brudnych korytarzy, których ściany pokryte były wykonanymi sprayem napisami. Jedne głosiły, że blaGk is beautyfull, inne głosiły wolność seksu, ilustrując to hasło odpowiednimi rysunkami. Co pewien czas mijali żelazne drzwi towarowych wind, chylili głowy pod nisko zawieszoną plątaniną potężnych rur, w których coś świszczało i stękało… Kiedy zajechali pod wieżowiec, Kaźmierz zadarł głowę i pomyślał, że jeśli to radio mieści się na samej górze, to jego głos chyba dociera do nieba. Potem z eleganckiego holu porwała ich w górę szybkobieżna winda, ale kiedy z niej wysiedli, Pawlak miał wrażenie, że zamiast bliżej nieba, to znaleźli się w korytarzach wiodących do jakiegoś schronu: brudne ściany, niski sufit, te rury nad głową, napisy No trepassing sprawiały wrażenie, że znajduje się nie na ostatnim piętrze drapacza chmur, lecz wiele metrów pod ziemią. September prowadził ich korytarzami, zostawiając za sobą smugę fajkowego dymu. Co chwila odwracał się i przynaglał całą delegację, pokazując zegarek na złotej bransoletce: Mike czeka! Tu każda minuta kosztuje! – Taż u nas w piwnicy, jak my się przed kolejnym wyzwoleniem kryli, to więcej miejsca było, jak u nich w radio – stęknął Kargul, uderzając czołem o blaszaną obudowę złącza rur z taką siłą, że aż przykucnął.
– A dopierutko co gadał, że tu trzeba mieć format -wykrzywił się szyderczo Pawlak.
– A może być, że tu mniejszy ma lepsze życie! Nie zdejmując kapelusza przemknął się pod zwojem rur. Na końcu korytarza paliło się nad drzwiami studia czerwone światło. Mówił, śpiewał, czytał, uderzał młoteczkiem w piramidę dzwoneczków, puszczał płyty i dmuchał w blaszanego kogutka, a wszystko to robił nieomal równocześnie. Ten rozgdakany mężczyzna z wąsikami, w rozchełstanej na piersiach koszuli z zaciekami potu pod pachą, z obłędem w oczach, który jedną ręką nastawiał płytę, drugą uderzał w dzwonki, nie przestając równocześnie terkotać do mikrofonu z szybkością kulomiotu – to był właśnie Mike Kuper; kręcił się, wił i podskakiwał na fotelu, jakby przez jego poręcze jak przez krzesło elektryczne przepływał prąd; wyszczekiwał kolejne reklamy, równocześnie dając przez szybę znaki
Septemberowi, żeby wpuścił swoich gości do studia. Studio przypominało skład rupieci; zawalone było stosami próbek reklamowanych towarów, pudełkami, płytami, obwieszone plakatami, zachęcającymi w różnych językach do odbycia niezapomnianych podróży… Czarnoskóry mikser w podkoszulku wepchnął ich do wnętrza dusznej kabiny. September z reżyserki przyglądał się, jak dwaj czarno ubrani mężczyźni z kapeluszami w ręku i dziewczyna w kwiecistej jak łąka sukience skradają się na palcach w stronę stołu, za którym królował Mike. W pewnej chwili rozległ się straszliwy łomot: to noga Kargula zaczepiła o kabel, zwalając na niemiłosiernie brudny dywan wentylator. Mikser wzniósł oczy do nieba i zachichotał. Pawlak zgromił spojrzeniem Kargula, który usiłował jakoś wyplątać się z kabla.
– Ot, bambaryła- syknął przez zaciśnięte zęby. Mike zatkał sobie usta, by nakazać milczenie gościom i zaraz uniósł ku ustom blaszanego kogutka, dmuchnął w niego i wykrzyknął radośnie, jakby w tej chwili miał do ogłoszenia światu niebywałej wagi odkrycie: – Mój kogutek pieje dla was! Jest godzina trzecia dziesięć! A pamiętajcie, że każda godzina przybliża nas do decyzji, przy pomocy jakiego biura macie sobie zapewnić rozkoszny urlop na Hawajach czy w Polsce! Radio „Chicagowski Kogutek” ma wam do zaoferowania wiele propozycji… Dmąc co chwila w kogutka, który piał skrzekliwie, jakby miał anginę, równocześnie nie przestawał klepać reklamowych sloganów. W jednej ręce trzymał kartkę z tekstami, drugą wskazywał gościom jedyne krzesło. Kiedy Pawlak i Kargul zaczęli je sobie wyrywać, Mike – nie przestając pluć w mikrofon reklamami – z przerażeniem obserwował zzmagania swych gości, którzy równocześnie opadli na siedzenie krzesła. Przeciążone krzesło przechyliło się niebezpiecznie do tyłu, tak że kolana Kargula i Pawlaka uderzyły od spodu w blat stołu Mike'a. Mikrofon podskoczył i opadł, przewracając stojak z cymbałkami. Mike ze zręcznością żonglera uchwycił mikrofon, równocześnie rozpaczliwym spojrzeniem obejmując dwóch czarno ubranych klientów, którzy machali rękoma, walcząc o zachowanie równowagi. Kargul potrącił szklankę z wodą; którą Mike Kuper co chwila zwykł był zwilżać usta. Rozległ się plusk kapiących ze stołu kropel. Ku zdumieniu Ani Mike wsadził dwa palce do szklanki i zabełtał nimi w resztce wody, równocześnie wykrzykując do mikrofonu: – Ten plusk, który państwo słyszą, to plusk fal o burtę polskiego statku handlowego, „Sirius”, który właśnie przybił do Navy Pirs na Michigan Lake! Można go zwiedzać w najbliższy weekend, ale zaproszenie przystojnych chłopców z załogi do siebie do domu wymaga uzgodnienia z kapitanem… Sprawdził kątem oka, czy czarno ubrani emisariusze z kraju ustabilizowali się jakoś na jednym krześle. Skinął palcem na Anię, by przysiadła po drugiej stronie stołu na stosie pudeł po reklamowanych przez niego ziołach. Odłożył blaszanego kogutka i porwał oprawiony w skórę młoteczek, by uderzyć nim w małe cymbałki. Młoteczek zawisł w powietrzu, bo oto rozległ się głuchy huk. Ania poczuła, jak się zapada pod nią tekturowe pudło, z którego buchnął duszący zapach ziół. Mike zagłuszył go cymbałkami: bim-bom-bam… W studiu było duszno; okna w ogóle nie było, strącony przez Kargula wiatraczek spoczywał na podłodze. Kargul i Pawlak, dysząc ciężko w obręczach czarnych krawatów, wybałuszonymi oczyma obserwowali Mike'a, jakby widzieli w nim nie właściciela „Chicagowskiego Kogutka” tylko jarmarcznego prestidigitatora.