Литмир - Электронная Библиотека

– Nothing – odparła Shirley, jakby była to rzecz oczywista, że nie za wszystko trzeba w życiu płacić i są okoliczności, kiedy robi się coś dla wyższych celów. Tę okoliczność wyjaśniła Ani: ponieważ w Polsce nie ma kapitalizmu, panuje równość ekonomiczna i polityczna, dlatego ona i jej przyjaciele chcą wesprzeć tych, którzy już zwyciężyli ustrój wyzysku…

– Ot, kłopot serdeczny – zaniepokoił się wówczas Kaźmierz.

– A jak ona do Polski przyjedzie i zobaczy, że u nas też są równi i równiejsi? – A po jaką zarazę ją z tych marzeń wybijać? – zareagował Kargul.

– Lepiej niech sobie ta polityczna ciemnota dalej tu siedzi i w durnoty wierzy! Mało ci kłopotów z partyjnymi, to jeszcze chcesz te: black power” u nas jak zarazę rozplenić, a?! – Ano zacichnijmy – nakazał mu wówczas Kaźmierz.

– Bos jeszcze zrozumie i poważanie dla nas straci! Tak więc Shirley dwukrotnie zaznaczyła swą przewagę nad Septembrem-Juniorem: raz, gdy nie przyjęła wynagrodzenia za pracę swych znajomych, a dwa, gdy jednym telefonem załatwiła występ Bobby Vintona. Od tej chwili Junior patrzył na tę dziewczynę zupełnie inaczej niż wówczas, gdy po raz pierwszy ujrzał ją w hotelu „Columbus” ze sforą psów na smyczy. Wówczas szukał „cioci Shirley”, licząc na nagrodę ze strony Ani. Teraz zastanawiał się, czy samo odkrycie Shirley nie jest wystarczającą nagrodą… Zajechała następna limuzyna. Na widok kobiety w wydekoltowanej sukni Shirley szepnęła do ucha Ani, że to właścicielka domu mody „Top”: ma tyle pieniędzy, ile waży! – Szkoda, że jest taka chuda – zauważył z uśmiechem Junior.

– Ja jestem dwa razy chudsza -rzuciła nie bez zalotności Shirley, na co Junior odparł bez wahania, że za to dwa razy młodsza i trzy razy ładniejsza… Mister September zszedł o dwa schodki niżej, by powitać dom mody, a Mike Kuper, wskazując tłumy gości, zapewnił ją, że to dzięki reklamom w jego radiu większość przybyłych ubrana jest w stroje z domu mody „Top”! Wszyscy pytali o Bobby'ego Vintona. Nikt nie spytał o Pawlaka.

Rozdział 53

– Nadeszła wiekopomna chwila i ten dom, który gościł… Za raz? Taż ja z tej denerwacji do cała zapomniał, jak jego wołali na nazwisko? Kaźmierz wytrzeszczył oczy na tych, którzy asystowali w generalnej próbie przed jego występem. Już za chwilę powinien zejść na dół, stanąć przed mikrofonem i wygłosić uroczyste przemówienie, a on nie mógł przełknąć napisanych przez Franciszka Przyklęka zdań. Zacinał się, zapominał słów – a co najgorsze -tytułów i nazwisk.

– Kaźmierz, taż to nie był jakiś łapciuch, tylko prezydent! – Kargul ze zgrozą kiwał głową nad tą Pawlakową sklerozą, dając wszystkim do zrozumienia, że on, Władysław Kargul, ze swoją prezencją i pamięcią w pełni by zagwarantował właściwy poziom występu. Podsunął szklankę, którą katastrofistka napełniła po brzegi.

– Prezydent? – Pawlak potarł czoło, by przypomnieć sobie nazwisko, jakie powinien wymienić i nagle z ulgą rzucił – Taż wiemMościcki! Stroiciel zakrył twarz dłońmi: tyle trudu włożył w finał tej historycznej wagi odkrycia, tak się namęczył przy pisaniu przemówienia, a oto zamiast sukcesu wisi nad głową groźba kompromitacji.

– Ten dom, który gościł mistrza Paderewskiego – podpowiedział Pawlakowi, widząc jego zbaraniałe spojrzenie.

– Ministra Paderewskiego – powtórzył Kaźmierz szybko, by nie zapomnieć tytułu i nazwiska. Franciszek z kroplistym potem na czole podsunął mu przed oczy tekst: „Mistrza Paderewskiego”! – Mistrza Paderewskiego – powtórzył szybko Pawlak, wznosząc oczy do sufitu. Zaczął chodzić po sypialni od ściany do ściany i powtarzać w kółko te pierwsze zdania. Katastrofistka czyściła ostrze sierpa, który Kaźmierz chciał uroczyście przekazać w ręce przedstawiciela Polonii, a stroiciel dreptał krok w krok za Pawlakiem, wtłaczając mu do ucha tekst przemówienia.

– Niech pan powtórzy: „Nadeszła wiekopomna chwila, kiedy dom, który”… -Który… Który… co? Zanim Pawlak zdołał sobie przypomnieć dalszy ciąg, Kargul podniósł rękę i niczym prymus w klasie wyrecytował: „który gościł mistrza Paderewskiego, a teraz otwiera swe podwoje dla tak znamienitych gości”… Potoczył dumnym spojrzeniem po obecnych.

– Ja nawet bym się nie zająknął -zadudnił basem, zgłaszając gotowość zastąpienia porażonego sklerozą mówcy.

– Boś się tej ćmagi nachlał! – wrzasnął Pawlak i podbił mu rękę. Alkohol ze szklanki Kargula trysnął mu prosto w twarz, plamiąc też gors białej koszuli.

– Ot, bambaryła -zapienił się Kaźmierz.

– Patrzaj, co ty mnie narobił?! I jak ja teraz ludzi do Jaśka, brata mego, przekonam?! Ściągaj koszulę! Taż w mokrej nie pójdę! – Ot tobie na? A jak ja pójdę? – Ty nie musisz! – Żeby jego wilcy! A przez kogo Jaśko do tej Ameryki popadłszy, jak nie przeze mnie? – Tak tobie pora za to do spowiedzi iść, a nie do ludzi! Dawaj koszulę! – Kaźmierz! Taż taki konus jak ty utonie w niej jak mysz w balii! – Jak powiedział?! Konus?! – Pawlak aż zapiał i wyrwał z rąk katastrofistki sierp. Już się nim zamierzył na Kargula, kiedy w drzwiach stanęła Shirley, dając do zrozumienia gestami, że pora już zejść na dół… Mister September wszedł na estradę, gestem dłoni uspokoił szum rozmów.

– I am Teddy September – ukłonił się i przystąpił do rzeczy dla siebie najważniejszej – naczelny prawnik kancelarii „September Association”, która to firma doprowadziła sprawę klubu do tak szczęśliwego końca… Obejrzał się za siebie, gdzie pod ścianą kłębiła się młodzież w ludowych strojach, a przy fortepianie zajmował właśnie miejsce stroiciel. September, jakby chcąc oddalić podejrzenia, jakie dotknęły człowieka o absolutnym słuchu, wskazał na niego ręką: – W Ameryce każdy ma szansę udowodnić, co jest wart! Ameryka szuka odpowiedzi na pytania: kim jestem? Skąd pochodzę? Nie chcemy być „rootlose American”! Fakt, że się tu dziś spotykamy dowodzi, że czuć się Polakiem nie przeszkadza być Amerykaninem! Ten polski dom znów nas łączy! Zerwały się oklaski… Słysząc brawa, półnagi Pawlak wyrwał z rąk półnagiego Kargula koszulg i jął ją wciągać przez głowę, wciąż powtarzając tekst oficjalnego powitania: „Nadeszła wiekopomna chwila…” Zwykle w tym miejscu tracił wątek. Teraz też wybałuszył bezradnie oczy. Pozbawiony koszuli Kargul patrzył na niego tak, jak kiedyś przez płot w Rudnikach, kiedy to pokłócili się, czyje było to jajko, które Kaźmierz wspaniałomyślnie podarował Wieczorkowi: jego czy sąsiada! Z dołu dobiegł ich znajomy dźwięk: blaszany kogutek Mike'a zapowiadał, że teraz przyszła kolej, by on zebrał swoje żniwo.

– Drodzy państwo! – muskając wąsik Mike przystąpił do załatwiania swoich interesów.

– To u mnie w „Chicagowskim Kogutku” pierwszy raz usłyszeliście o tej rodzinie z Polski! To ja ich poparłem, by odszukali swoje ślady! A teraz moi sponsorzy popierają tę uroczystość i dlatego wszyscy obecni otrzymują pięcioprocentową zniżkę na wszystkie towary, jakieja reklamuję! – rozległy się okrzyki aprobaty i oklaski, które Mike Kuper wygasił władczym gestem człowieka, który wie, jak panować nad ludzkimi namiętnościami.

– Uwaga, uwaga! Tu bomba!Zioła na niemoc plciową nawet 15 procent! Po zakończeniu uroczystości załatwiam sprawy przy wyjściu! Mister September wpadł na górę. Łyknął pastylkę na uspokojenie.

– Pawlak, pospiesz się – ponaglał.

– Tam są ludzie wielkiego formatu! – Taż ja jemu to samo mówię, że bez prezencji to ani rusz – półnagi Kargul wysunął się do przodu.

– Żebyjego wilcy! Goły na publiczny widok?! – Pawlak patrzył na tors Kargula, który czekał, aż Ania znajdzie mu drugą koszulę.

– Taż to by był dla Polski bezlitosny wstyd! – Schodzimy – September wziął pod łokieć Pawlaka, ale ten zaparł się o framugę i nie dał się wypchnąć za próg.

– Taż mnie prosto jakiś tuman na oczy wlazł i do cała zapomniawszy, co ja mam im rzec?! – Nie martw się, Pawlak! W Ameryce możesz mówić byle co, możesz kłamać jak najęty, byleś wierzył w to, co mówisz – złapał zdumione spojrzenie Pawlaka, który nie mógł pojąć sensu tej pokrętnej wypowiedzi. -Taka jest Ameryka! Love it or leave it! Kochaj ją, jaka jest, albo rzuć! Chodź, już czas…

52
{"b":"100634","o":1}