Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 32

Ciężka to była noc dla Pawlaka: widząc, że Franio Przyklęk nie spuszcza oczu z jego wnuczki, na wszelki wypadek postanowił czuwać nad jej spokojnym snem. Usiadł w nocnej koszuli na fotelu, by mieć oko na drzwi pokoju stroiciela. Siedział na warcie tak samo jak niespełna dwa lata temu, kiedy pilnował Zenka Adamca, by ten nie opuścił przypadkiem swego pokoiku na górce i nie poszukał drogi do swej wybranki… Przyjdzie ciebie na zawsze pożegnać, Jaśku, ale ty prosto do nieba pokołdybasz sia, a nam tu przyjdzie zostać i ostatnią twoją wolę spełnić. Czy mnie mogło nawet przyśnić sia, że ty tu w Ameryce naszą krew zaplenisz? Nu, przykro powiedzieć, ale mógł tyjakoś mnie uprzedzić, że ty przeciwko szóstemu przykazaniu zgrzeszywszy, Pawlaczkę na ziemię Kolumba sprowadził. Aj, Jaśku, nie miał ty do bab szczęścia. Jakeś się w Marcysi od Szałajów zachwycił – boś tak przecie naszej mamie, świeć panie nadjej duszą, w oczy powiedział-toś musiał na poniewierkęjako przymusowy emigrant iść, zostawiwszy Marcysię na bezlitosny żer historii. Coż zrobić, kobieta letka do grzechu, a przy tym w piękne słówka chętna wierzyć. Jak usłyszała od bolszewików, że teraz władza przechodzi w ręce ludu pracującego miast i wsi, tak do tego stopnia ona pogłupiała, że kochanką majora NKWD, Miszy Bobywańca ostawszy sia, w nocnej koszuli przy gramofonie na balkonie domu hurtownika Langnera tańczyła. Ty, Jaśku, nawet żeś o tym nie wiedział, tylkoś czekał na koniec wojny, żeby daną Marcysi przysięgę spełnić; bo my, Pawlaki, z języka świdra nie robim. Nu, kłopot serdeczny, bo jak już ty o jej politycznym i moralnym upadku dowiedział sia, to pewnie z tej żałości poszukał tu poratowania u jakiejś polskiej kobity, bo na obczyźnie ciężko w samotności żyć. Ciekawość tylko, czemu ty jej do ołtarza nie doprowadził, jak się należy wedle praw boskich i ludzkich? Tylko jedno mi do głowy przychodzi: może przez to ty nie mógł zdecydować sia, że ona mogła nie być samo-swoja! Nu, kłopot serdeczny ty nam tym grzechem sprawił, ale my spełnimy ostatnią wolę twoją i tę dziewczynę, coś ją na świat powołał, odnajdziemy, bo czego to nie robi się dla rodziny… Taką rozmowę przeprowadził tej nocy Kaźmierz Pawlak ze swym bratem Johnem, cały czas w koszuli nocnej czuwając nad bezpieczeństwem wnuczki. Tylko oczyma kontrolował sytuację, bowiem głowę miał obwiązaną ręcznikiem, by odciąć się od przerażających odgłosów chicagowskiej nocy, wypełnionej strzałami, jękiem karetek policyjnych i rykiem pozbawionych tłumików motocykli…… I na co myśmy sobie brali na głowę ten kłopot w postaci wnusi naszej? Ile to już nocy w życiu przez nią człowiek nie przespał, od grzechują strzegąc? Zenek do niej podchody robił, ale ten przynajmniej w prawie był, bo jej życie uratował, z wody w kamieniołomach ją wydobywszy. A ten Franio oczy na nią stawia jak dziad na cudowny obraz! Zawsze mówiłem, że każdy łysy to bezlitośnie podejrzany pod kątem grzeszności: żonkę on w Polsce zostawił, a naszą Anię ślipiami liże jak krowa jęzorem swój pomiot po wycieleniu! Spać się chce, ale coż ty zrobisz, człowiecze, kiedy my oba Zenkowi przysięgli, że z Ani oka nie zdejmiemy? My tu za rodziną murem stoimy, a ten John taki wstyd nam zrobiwszy, że tylko siadłszy płacz! Tak jak się do tego w Rudnikach przyznać? E, zresztą czy to moje zmartwienie, że brat Kaźmierza bajstruka wystrugał? Najwyżej Kaźmierz, jak się wstydu naje, to trochę przykucnie, bo z charakteru to on na Heroda do szopki pasuje. On; gotów wszystkim wpierać, że to przeze mnie Jaśko w grzech popadł, bomja go do emigracji zmusił! Awo, patrzaj! A czy ja jemu kazał kosą się na mnie zamierzać? A czy ja jemu kazał z jakąś cudzą babą kłaść sia, żeby potem na mnie owoce jego grzechu spadły? Taż ile to teremedii Kaźmierz wyczyniał, jak Zenek nie chciał kościelnego ślubu brać, a teraz on musi ogon pod siebie podwinąć i do łepety swojej dopuścić, że brat jego, Jaśko, prosto jak jaki bolszewik o dobrych obyczajach zapomniawszy w tej Ameryce, wystrugał bajstruka i nam na sumienie spuścił! Dałby Bóg, żeby te ichnie amerykańskie UB gorszejak nasze okazało sia i tej pannicy nie naszło… Takie myśli kłębiły się pod czaszką Kargula, kiedy wsparty o poduszki trwał z otwartymi oczami, bacząc na wszystko, co działo się na korytarzu domu Johna Pawlaka… Czy oni wszyscy razem oszaleli? Co im odbiło? Junior chce się całować, Franiowi przypominamjego żonę! Czy oni tu w Ameryce żyją tylko seksem?! Junior może pomóc znaleźć pracę, ale będzie chciał za to dostać „znaleźne”. Od dziadków żadnego grosza nie zobaczę, a przecież nie mogę wrócić bez kapitału na fiacika. Wyjdę na głupią, gdy z Ameryki wrócę goła. O Boże, niech się do jutra znajdzie ciocia Shirley. Ona mi na pewno pomoże! Całe szczęście, że dziadek Jan nie był taki święty, za jakiego go dziadkowie uważali. Cudownie, że machnął bachora! Shirley będzie moim oparciem. Ciekawe, czy Bob spełni obietnicę i ją znajdzie? Dobrze, ale co wtedy? Czy będę musiała przyjąć jego warunki? No cóż, czego to nie robi się dla rodziny… Ania miotała się w gorącej pościeli, szukając w myślach najlepszego wyjścia. Przypomniała jej się zapowiedź końcowa radia „Chicagowski Kogutek”: „Jutro będzie lepszy dzień! Zaświeci dla nas słońce, uśmiechnij się z nadzieją i ufnością!” Zasypiając uśmiechnęła się w oczekiwaniu na dzień pogrzebu Johna Pawlaka, który zapewne wyjaśni wiele spraw…

Rozdział 33

Kaźmierz Pawlak w czarnym ubraniu stał na podjeździe domu ' pogrzebowego, a lekki wietrzyk rozwiewał mu resztę siwych włosów. Stał na tle rozpiętego na szybie białego orła ze złotą koroną i wypatrując czerwonego mustanga Septembra-Juniora wcale nie zwracał uwagi na zajeżdżające limuzyny. Wielkie jak wozy cyrkowe samochody, zgrzytając oponami po wyżwirowanym podjeździe, zatrzymywały się przed wejściem do Funeral Home. Trzaskały drzwi, a pasażerowie wysiadali, pozdrawiając się radosnymi okrzykami i machaniem ręki, jakby wszyscy wybrali się na „ piknik, a nie na pogrzeb. Nikt nie zwracał uwagi na Pawlaka, nikt go bowiem tu nie znał, a on patrzył na wyszczerzone w uśmiechu zęby, słuchał krzyżujących się rutynowych pytań – „Haw are you? – z równie rutynowymi odpowiedziami – „Okey, fine!” Sam biały budynek Funeral Home braci Malec starał sięjak najdalej odsunąć skojarzenia z odejściem na wieczny spoczynek: podpierające okap nad wejściem kolumny miały sprawiać wrażenie, że przybyło się do letniej rezydencji, w której można mile spędzić czas; wymalowany na szybie orzeł miał skrzydła, których kształt każdemu, kto znał historię Polski, musiał się kojarzyć z husarią; przed domem pogrzebowymwyłożony był zielony chodnik udający trawę, by od pierwszej chwili uczestnictwo w pogrzebie kojarzyło się wszystkim z wycieczką na łono natury lub polem golfowym. Więc przybywający na pogrzeb goście zachowywali się tak, jakby klient domu pogrzebowego braci Malec zaprosił ich na party, którego atrakcją ma być pieczenie barana na rożnie. Witając się radośnie ze sobą sprawiali wrażenie osób, które przybyły złożyć nieboszczykowi życzenia urodzinowe długich lat szczęśliwego życia. Trzymali się zasady, że umierać trzeba tak, jak trzeba tu żyć: robiąc wrażenie człowieka zadowolonego z siebie, kogoś, kto osiągnął wszystko, co mógł osiągnąć. Jeśli obcowanie z kimś takim za jego życia było przyjemnością, napawało optymizmem, dlaczego miałoby być inaczej po jego śmierci; wszak tu do końca obowiązuje zasada keep smiling z której nawet nieboszczyk nie jest zwolniony. Funeral Home „White Eagle” braci Malców zapewniał same wygody: tabliczka na szybie zapewniała, że Tu mówi się po polsku zaś duża tablica, zwrócona ku highwayowi, gwarantowała klientom wykwintne pogrzeby oraz Cmentarz z pięknym widokiem. Nad głową Pawlaka wiatr poruszał niczym skrzydłami wiatraka wielką białą gwiazdą, na której bracia Malec wypisali zachętę dla wszystkich przejeżdżających highwayem: Wstąp, a nie pożałujesz! I o wiarygodność tej zachęty zabiegał cały czas właściciel Funeral Home. Witał gości uśmiechem, który miał zapewnić wszystkich przekraczających próg jego firmy o tym, że czekają ich tu wspólnie spędzone przyjemne chwile. To – ich przekona, że w razie przejściowych kłopotów z istnieniem warto swoją przyszłość złożyć w jego ręce… Pan Robert Malec, zwany Malec One, był jednym z dwóch Malców, którzy prowadzili Funeral Home „Biały Orzeł”. Bracia podzielili się zadaniami: Malec One chudy, z głową kondora, z zawodowo ponurym – lecz zarazem zachęcającym uśmiechem na twarzy, był przeznaczony do kontaktów z klientami polskimi. Grubszy – Malec Two – który w tej chwili zajęty był w podziemiu prowadzeniem baru dla przybyłych gości, nauczył się hiszpańskiego, by obsłużyć prężną mniejszość etniczną, jaka powoli wypierała z tych przedmieść ludzi z polskim rodowodem. Dla obu braci Malców najważniejszą osobą dzisiejszej uroczystości był nie nieboszczyk, John Pawlak, nie jego brat ani przybyła z kraju rodzina, lecz Teddy September. To on zatwierdzał kosztorys całej ceremonii, on podpisywał czek za trumnę pierwszej kategorii, pogrzeb pierwszej klasy, za księdza i przygotowaną w restauracji Teresy Gardnerowej stypę. Dlatego też Gardnerowa, stojąc teraz w przedsionku Funeral Home braci Malec, czujnym wzrokiem przeliczała zjeżdżających się uczestników tego żałobnego party: przyjęcie opłacone z góry, im mniej gości, tym większy zysk… Tego wszystkiego Kaźmierz Pawlak wcale nie był świadom. W głębi domu pogrzebowego, przypominającego swym zapachem drogerię, leżał jego zmarły brat, a Kaźmierz wciąż czekał na kogoś żywego, bez kogo rozpoczęcie ceremonii uważał za zdradę wobec Jaśka. Wspinał się na palce, by nad bukszpanowym żywopłotem dojrzeć wreszcie czerwony samochód „Mustang” z Septembrem-Juniorem i siedzącą obok córką Johna. W nim cała nadzieja. Wszak obiecał Ani odnaleźć pannę Shirley-Glynesse Wright. Dostrzegł przynaglające spojrzenie Malca One, który podciągnął mankiet koszuli, by odsłonić zegarek: człowiek może sobie umrzeć, ale czas idzie naprzód.

35
{"b":"100634","o":1}