Литмир - Электронная Библиотека

– Zaczekajmy jeszcze czut-czut – popatrzył błagalnie na ponuro-pogodną twarz chudego Malca, który idealnie umiał połączyć zasadę keep smiling z głębokim przejęciem, jakim winien się cechować. ten, kto bierze pieniądze za pośrednictwo z wiecznością. Malec One kiwnął z powagą swoją ptasią głową, i pobiegł z ponurym uśmiechem: powitać wysiadającą z kolejnego samochodu parę: w masywnym grubasie Pawlak rozpoznał prezydenta Stowarzyszenia Rzeźników Polskich. Pan Szafranek był w towarzystwie małżonki, której piętrowy, przystrojony sztucznymi owocami kapelusz, przypominał warszawski Pałac Kultury i Nauki przyozdobiony na dzień obchodów Pierwszego Maja w portrety przywódców narodu, flagi i balony. Szafranek uściskał dłoń Kaźmierza i wylewnie zaprosił go wraz z rodziną na bankiet, jaki Stowarzyszenie Rzeźników wespół z Towarzystwem Synów Piasta wydaje z okazji 25 rocznicy instalacji proboszcza parafi. Czy Pawlak zapamięta, że to pojutrze w kafeterii Wyższej Szkoły św. Trójcy na Division street? Wystarczy wpłacić na ręce jego małżonki 15 dolarów za osobę, by czuć się zaproszonym. Pawlak obojętnie wzruszył ramionamii, za to Malec One wyraził zachwyt dla tej propozycji, bo zależało mu na dobrych stosunkach z rzeźnikami, którzy byli mile widziani w przyszłości jako klienci jego firmy. Z Funeral Home dobiegał gwar ożywionych rozmów. Malec One życzliwym gestem zapraszał Pawlaka do wnętrza, ale Kaźmierz wciąż tkwił na swym posterunku na zewnątrz: jak ma spojrzeć Jaśkowi w oczy, jeśli nie spełni jego ostatniej prośby? W basemencie Funeral Home braci Malec życie towarzyskie kwitło jak na przyjęciu urodzinowym. Zebrani tam rodacy klepali się z rozmachem po plecach, wymieniali uwagi na temat polityki Cartera, odwiedzin papieża w Chicago i kłopotów podatkowych. Syczał ekspres do kawy, grzechotały kostki lodu w wysokich szklankach z whisky, które Malec Two skwapliwie napełniał, krążąc z butelką wśród gości. Dla dzieci miał pod ręką coca-colę, bo o dzieciach bracia Malec nie zapominali, pragnąc od małego oswoić ich z tym miejscem, w którym kiedyś mogą znaleźć spokojną przystań. Podziemny salonik był urządzony na wpółjak bar, na wpółjak pokój dziecinny. Pod oknem ciągnęła się lada barowa, zaś ściany były wytapetowane w kolorowe modele samochodów, a na półkach stały miniatury aut do zabawy. Dzieci, klęcząc na dywanie, między nogami dorosłych żałobników urządzały wyścigi zdalnie sterowanych modeli. Wśród tego rozgadanego tłumu, grzechoczącego lodem w szklankach, stojący z woreczkiem ziemi Franio Przyklęk wyglądał jak ktoś, kto trafił tu przez pomyłkę. Stał w kącie z uszami odstającymi jak liście kapusty i przytulał do piersi parciany worek, jakby tam był jakiś skarb. Nie spuszczał wzroku z Ani i może dlatego nie zauważył, że obecni starają się nawet o niego nie otrzeć. Ktokolwiek spojrzał w jego stronę, ściszał głos, jakby informacje o turnieju kręglarskim czy o zebraniu zarządu Klubu Weteranów lub zabawie towarzyskiej, jaką urządza w następny weekend Towarzystwo Niewiast Różańcowych były ściśle tajne i w żadnym razie nie powinny wpaść w te odstające uszy stroiciela. Franio Przyklęk nie był nawet tego świadom, że dzięki swemu słuchowi absolutnemu od lat był uważany za agenta wywiadu PRL. Dziś, nie docierała do niego kojąca muzyka, sącząca się z ukrytych w suficie głośników. Nie dostrzegał niechętnych spojrzeń. Tym razem dla człowieka o absolutnym słuchu najważniejsze były nie uszy lecz oczy, którymi śledził każdy ruch Ani. Dziewczyna otoczona była kręgiem życzliwie uśmiechniętych twarzy. Ze wszystkich stron ją i Kargula zasypywano pytaniami, jak im się podoba Ameryka. Zanim którekolwiek z nich zdołało otworzyć usta, pytający już sami sobie odpowiadali z niepodważalnym przekonaniem, że Ameryka to big deall, tu jest wolność, tu jest przyszłość… Niech po pogrzebie przyjdą na „polka-party” do telewiżji „Czerwone Maki” albo na karciankę do Towarzystwa Niewiast Różańcowych, to przekonają się, z jakim rozmachem żyje się w wolnym kraju! Weteran z miniaturką krzyża Virtuti Militari w klapie, do którego wszyscy mówili „panie rotmistrzu”, bezceremonialnie odsunął starą sowę w kapeluszu, która jako komisarka gorliwie zapraszała Anię na instalację nowego zarządu Towarzystwa Pań Pomocy Serdecznej. Patrząc surowo na Anię, niczym na rekruta, spytał, ile naprawdę w Polsce mają żubrów.

– Czytałam, że koło dwustu – odparła Ania.

– To znaczy, że sto! – zawyrokował bez wahania Rotmistrz.

– Dlaczego akurat sto? – zdziwił się Kargul, a wówczas napotkał zaskoczone jego naiwnością spojrzenie Rotmistrza.

– Bo wiadomo, że komuna zawyża statystykę o 50 procent! Na miejsce Rotmistrza wcisnął się prezydent Towarzystwa Synów Piasta, domagając się wiarygodnej odpowiedzi na pytanie: ile jest u nich kanałów na ti-vi? -Telewizja jedna, za to kanałów dużo! – wyjaśnił Kargul, czując się coraz bardziej ważny w tym gronie.

– Mnie to nie eksajtuje! – skrzywił się lekceważąco Steve Fay. Gdy tylko się pojawił w towarzystwie katastrofistki, traktował Anię i Kargula jak swoich starych znajomych. Joanna Osowiecka miała usztywnione lakierem białe włosy, które sterczały spiralnie ku górze niczym krem na torcie. Choć była dopiero kilkadziesiąt godzin w Ameryce, to każde jej zdanie zawierało co najmniej jedno angielskie słow Robiła wszystko, by nikt nie mógł ją posądzić, że jeszcze miesiąc temu prowadziła w Koninie kiosk z gazetami.

– Proszę wpaść do nas do klubu Wiernych Polek na zabawę stoliczkową! – zapraszała Anię prezeska Wiernych Polek, falując obfitym biustem.

– John Pawlak nas odwiedzał! Poproszę tylko przynieść swoje fanty! – No, no, no – zaprotestował żywiołowo Steve Fay, ciągnąc Kargula za łokieć ku sobie.

– Oni w sobotę zaproszone na wesele! – A gdzie to wesele? – zainteresowała się żona prezydenta rzeźników. Steve wskazał wielką jak szafa Gardnerową.

– Ten sam plejs. U niej, jak ta dzisiejsza stypa! – I będzie tak samo wesoło – zapewniła Gardnerowa.

– Tyż piknie – ucieszył się Steve, domagając się od Kargula obietnicy, że go nie zawiedzie. W tym momencie kto inny już zadał Kargulowi pytanie, czy by nie włożył kilku dolarów do kopertki na bankiet z okazji instalacji nowego proboszcza w starej parafii. Od tego natręta uwolnił Kargula przygarbiony mężczyzna z siwym wąsikiem, który miał w klapie harcerską lilijkę a w ręku szklankę z mlekiem. Przedstawił się jako sekretarz koła Skautów II Rzeczypospolitej, który słyszał wczorajsze wystąpienie rodziny Pawlaków w „Chicagowskim Kogutku” i dlatego zwraca się teraz do Kargula jako do kolegi z pytaniem; jak wejść w posiadanie ziemi w Polsce.

– Taż jakie my kolegi? – zdziwił się Kargul.

– Ja też uprawiałem ziemię – zapewnił go zreumatyzowany Skaut.

– Jeszcze za sanacji.

– Ile pan miał tej ziemi? -

Osiemnaście tysięcy mórg. Moje nazwisko Kozieł-Potocki…

– Ot, kolega się trafił! Taż u nas tyle nawet PGR nie ma! – A ile by kosztował cały FGR? – dopytywał się dociekliwie Skaut, który najwyraźniej śnił o powrocie do rodzinnych tradycji.

– Z tym to kłopot serdeczny. PGR-y rządowe są.

– Ja tam do waszego rządu nic nie mam – stwierdził pojednawczo sekretarz Skautów II Rzeczypospolitej.

– Tylko żeby tych komunistów rząd nie dopuszczał do władzy.

– Aj, mądrego przyjemnie posłuchać – Kargul pokiwał głową, ale w głębi duszy pomyślał, że tak bezlitośnie ciemnych politycznie ludzi jak w tej Ameryce to u nich w całym powiecie ze świecą by szukać.

– My tu ze sobą mamy woreczek naszej ziemi – głową wskazał stroiciela, który snuł się pod ścianami z workiem przy piersi. Skaut założył okulary i przyjrzał się uważnie workowi.

– To wyście przyjechali chyba na deka sprzedawać tę ziemię. A po ile cenicie? Kargul zmierzył rozmówcę pełnym oburzenia spojrzeniem: ktoś taki śmiał zwracać się do niego jako do swego kolegi-rolnika! – Aj, Bożeńciu, czego to ludzie z głodu nie wymyślą – westchnął.

– Taż niech wam wreszcie zaświta w tej łepecie, że nie wszystko jest do sprzedania… Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, a Kaźmierz wciąż kręcił się po podjeździe Funeral Home braci Malec, nie tracąc nadziei, że FBI pomoże im jakoś spełnić ostatnią wolę Johna. -Kaźmierz – usłyszał za plecami bas Kargula.

36
{"b":"100634","o":1}