Rozdział 43
Słuchawka telefonu w hotelowym holu dyndała na sznurze, łowiąc piekielne dźwięki, jakie wypełniły cały „Columbus-Hotel”. Między obrotowymi drzwiami a recepcją, wśród palm i foteli, kłębiły się na dywanie sczepione w śmiertelnej walce psy wszelkiej rasy. Każde piekło zaczyna się od dobrych intencji… Ania po powrocie ze spaceru chciała skorzystać, że nikogo nie ma w recepcji i wykręciła prędko numer domu Johna Pawlaka. W tej samej chwili, kiedy po tamtej stronie drutu usłyszała przejęty głos dziadka Kaźmierza, zauważyła schodzącego ze schodów angorskiego kota; wszystkie psy, których smycze dzierżyła w swoim ręku równocześnie wystartowały w stronę kota, ciągnąc ją za sobą; daremnie Ania, rzuciwszy w popłochu słuchawkę, starała się opanować sytuację; kot uciekł na góre, a psy goniły go, póki na podeście schodów nie dopadły i ku rozpaczy właściciela nie rozdarły go na strzępy; najgorsze, że właścicielem kota był dyrektor „Columbus-Hotel”; teraz stał nad tym, co zostało po angorskim kocie; stał i płakał. Ania widziała go tak płaczącego już drugi raz: pierwszy raz było to w dniu, w którym została przyjęta do pracy na miejsce miss Shirley-Glynesse Wright w charakterze opieki dla psów. Wtedy- jak się dowiedziała od Shirley – płakał, bo rzucił go kochanek, którego ściągnął na własny koszt z Wenezueli, gdzie hotelarz bawił na urlopie. Smagły kochanek po tygodniu zostawił go dla czeskiego marynarza, który wybrał wolność i żył z pogadanek w radio. Teraz dyrektor stracił drugi obiekt swej miłości. Ktoś musiał ponieść za to konsekwencje. To, co zostało z kota, kazał recepcjoniście zanieść do wypchania, Ani zaś wskazał obrotowe drzwi: niech się więcej nie pokazuje w jego hotelu! Musiał chyba stracić rozum, by raz zaufać kobiecie! Nie upłynęło nawet dziesięć minut od próby skomunikowania się z rodziną, kiedy Ania znalazła się na ulicy. Na szczęście wiedziała, gdzie może znaleźć ciocię Shirley…
Rozdział 44
Lincoln mister Septembra z jego synem za kierownicą przemknął przez chicagowski loop jak wicher i z piskiem opon zahamował przed wejściem do „Columbus-Hotel”. September-Junior odsunął portiera i wpadł do środka. Pawlak i Kargul zaklinowali się w obrotowych drzwiach i dopiero portier w generalskiej czapce uratował ich z pułapki. Znaleźli się w holu, na miękkim jak puch dywanie. Gdzie jest Ania? Ani w holu, ani na korytarzach tego hotelu nie widzieli żadnej kobiety. Napotkali dziwne postacie, witające ich życzliwym spojrzeniem: policzki blond chłopców były uróżowane, rzęsy uczernione, kręcili ciasno opiętymi biodrami i czule obejmowali innych mężczyzn, którzy z oddaniem zaglądali im w oczy. Kiedy minęła ich para z kolczykami w uszach, Pawlak, widząc jak blondyn w peruce wysuwa ku niemu koniuszekjęzyka i prowokacyjnie nim rusza ńiczym wąż w raju, chwycił Kargula za rękę.
– Aj, Władek, taż mnie chyba że jakiś tuman na oczy wlazł, bo widzę ja chłopa, a on umalowany w podobie kobity! Zza rogu korytarza ukazał się zdyszany September-Junior.
– Jest? – z nadzieją spytał Kargul.
– Była tu pół godziny temu! Wyrzucili ją! Wskazywał na zegarek, gestami odtwarzając scenę wyrzucenia Ani za drzwi hotelu.
– Aj, Bożeńciu! Może to i lepiej – stwierdził Pawlak.
– Taż tu sami mężczyźni! – I dlatego była bezpieczna -September-Junior starał się im wytłumaczyć, że w „Columbus-Hotel” mieszkają sami homoseksualiści. Pawlak zdębiał, a Kargul westchnął: – Czego to ludzie z głodu nie wymyślą…
Rozdział 45
Lincoln stał pod kamienicą, która wyglądała jak świeżo po pożarze: wybite okna, na miejsce szyb wklejone tekturyi gazety: pod domem piętrzyły się wyrzucone wprost przez okna stare lodówki, wypalone materace, rozbite telewizory i stosy tekturowych pudeł; na wydeptanej ziemi tkwiły wypalone wraki samochodów… Pawlak i Kargul z nie skrywanym przerażeniem przyglądali się twarzom małych Murzynków, którzy rozpłaszczali swoje nosy i wargi na szybach samochodu. Przyglądali się jego pasażerom i głośno wymieniali uwagi, jakby rozważając, czy lepiej będzie ich zlinczować, czy wystarczy podpalić samochód. Niektórzy nawet już pstrykali zapalniczkami, gromadząc jakieś papiery pod silnikiem samochodu. Disater area – rejon klęski. Tak nazwał to miejsce September-Junior, wioząc ich pod adres Shirley, który uzyskał od dyrektora Columbus-Hotel”. Jadąc w stronę Near West znaleźli się wśród ruder, pustych placów po wyburzonych domach, gdzie chodniki zawalały stosy gnijących odpadów.
– Aj, Władyś, jakby my już we Wrocławiu byli – delektował się Pawlak znajomym widokiem, ale w miarę jak posuwali się West Madison street, opuszczało go poczucie swojskości. Kiedy w rejonie Skid Row September zatrzymał się pod ponurą kamienicą, Kaźmierz poczuł się jak w zasadzce: mieli tu czekać na powrót Juniora, a tymczasem stado czarnych podrostków chciało ich upiec w środku lincolna. Na razie starali się urwać wszystko, co tylko się dało. Kiedy limuzyna została pozbawiona anteny, kołpaków na kołach i jednego lusterka, z bramy wyskoczył Junior. Tuż za nim wylądowało wielkie pudło pełne puszek po coca-coli zrzucone z dziesiątego piętra. Zasłaniając sobie głowę chłopak dopadł samochodu i nie czekając, aż z maski zeskoczy czarna dziewczynka z kijem od baseballa w ręku, ruszył ostro przed siebie. Dziewczynka leżała rozpłaszczona na masce i wymachując kijem szczerzyła zęby do Pawlaka.
– Co z Anią? Junior, mieszając słowa polskie i angielskie, wyjaśnił, że wczoraj wyprowadziła się stąd razem z Shirley! Kiedy zatrzymał się na światłach, czarna dziewczynka zeskoczyła z maski i grzmotnęła kijem w dach Lincolna. Rozległ się huk, jakby wybuchł granat i Pawlak skurczył się,: zasłaniając głowę.
– Ot, wpadli my w kałabanię – mruknął Kargul.
– Mówiłem, że z czarnymi nie wyjdziemy na swoje.
– Żeby on tej Sirlej-Oll-rajt nie znalazł, nie byłoby kłopotu. Nauczyła ta czekolada Anię amerykańskiej wolności, że teraz tylko siadłszy – płacz… Pawlak tym razem nie wystąpił w obronie nowego członka rodziny Pawlaków. Jechał zgnębiony i smętny. Nic go nie obchodziło, że w powrotnej drodze September-Junior pokazuje im pomnik Kościuszki i Humboldtpark, który kiedyś był polski, a teraz przeszedł pod władanie
Portorykańców. Nawet nie dotarło do niego, że z powodu Ani ten chłopak, który jeszcze tydzień temu odcinał się od swego pochodzenia teraz chce im pokazać polskie pomniki. Ocknął się dopiero z tego stanu gdy za szybą ujrzał niespodziewanie łeb konia. Pomyślał, że to przywidzenie: skąd w tym korku na moście mógłby wśród setek aut pojawić się koń? A jednak patrzyły na niego aksamitne oczy, widział kształtny łeb, grzywę, rozdęte chrapy, wszystko, co mu przypominało jego ogierka…
– Ki czort?! – powiedział do siebie.
– Konie tu taksówkami jeżdżą?! Łeb konia, wieńczący smukłą szyję, obrócił się w stronę Pawlaka. Wystawał z przyczepy, którą ciągnął samochód. Kaźmierz gwałtownie odkręcił szybę. Jakieś ciepło rozlało się wokółjego serca. Trącił Kargula łokciem pod żebro, by zwrócić jego uwagę na ten cud: wśród tych warczących blaszanych pojazdów pojawia się prawdziwy żywy koń! I to jako pasażer samochodu! Kargul ze wzruszenia przełknął ślinę, jakby nagle w obcym milionowym tłumie spotkał kogoś zza miedzy. Kiedy lincoln zrównał się z samochodem, który po sąsiednim pasie ciągnął przyczepę z koniem, zaskoczony Kargul przeczytał napis na samochodzie: Police Department.
– A jego za co aresztowali?! Pawlak pokiwał głową, wyraźnie litując się nad dolą ogiera w tym nieludzkim świecie.
– U nas przynajmniej do koni nie czepiają sia.
– Pora nam wracać, Kaźmierz. Jak u nich konie taksówkami jeżdżą, a lochy w muzeum parsiuki rodzą, tak tu uczciwy człowiek nie ma życia!