Литмир - Электронная Библиотека

Teraz strażnicy, tkwiący niewzruszenie pod drzwiami jej komnaty i spoglądający z zazdrością na spitych kolegów, muszą otrzymać swoje wino, po którym natychmiast zmorzy ich mocny sen. Wino musi podać Ajok, przybierając iście książęcą i swobodną postawę. Ale właśnie tego chłopiec nie umiał i Luelle, ściskając jego dłoń, użyła trochę magicznej mocy, by dodać mu odwagi.

– Strażnicy nie mają prawa dostrzec, że się czegoś boisz pouczała go, nie odrywając magnetycznego wzroku od jego oczu. – Zachowasz się jak prawdziwy, wesoły książę, na dzień przed swym ślubem. Będziesz mówić do nich z pańska, ale życzliwie.

Ajok przemógł się. Przyszedł z zamkowej kuchni ze swym dzbanem i stojąc pod drzwiami narzeczonej powiedział swobodnie:

– Pora i wam napić się na zdrowie jutrzejszej młodej pary. Oto mój dar, dar księcia dla wiernych sług. Nie jest go wiele, więc nie upijecie się, ale przynajmniej poczujecie smak wina…

Strażnicy spojrzeli po sobie niepewnie, ale rozejrzawszy się wokół stwierdzili, że nie ma nikogo, kto mógłby zganić ich za picie na służbie. Już po chwili wyrywali sobie wzajem znakomity trunek. Gorzkawy smak ziół dodał winu aromatu. Żaden ze strażników nie dostrzegł skrytego za odległym filarem Woodou, który śledził tę scenę z posępną satysfakcją. Oto jego podejrzenia się spełniały. Teraz wszyscy na Zamku są pijani, ale on, Woodou, ma jeszcze do dyspozycji czwórkę przytomnych i czujnych strażników przy bramie głównej… Patrzył, jak strażnicy pod drzwiami Luelle jeden po drugim zapadali w mocny sen, tak jak stali. I czekał.

– Już pora. Uciekamy! – dobiegł Czarownicę Głos jej wychowanki, tym razem tak nie zamierzenie mocny, że słuchająca skuliła się z bólu. Otrząsnęła się jednak szybko i znowu skupiła całą swoją moc. Po chwili w miejscu, w którym siedziała na pniu, zaczęła gromadzić się gęsta, mleczna mgła i długim, białym językiem pełzła w stronę bramy Zamku…

Luelle i Ajok w strojach urghowych pachołków uchylili drzwi komnaty – więzienia. Aby wyjść, musieli z całych swych sił popchnąć je, gdyż drogę zagradzali leżący bezwładnie strażnicy. Po chwili już zbiegali z wieży, w której znajdował się pokój Dziewczyny, a wreszcie – zdenerwowani – zaczęli przekradać się rzęsiście oświetlonym dziedzińcem. Ale żaden z pijących i podochoconych żołdaków nie zwracał uwagi na nic, poza beczkami z winem i piwem. Większość już spała, głośno pochrapując, w tym samym miejscu, w którym ich zmorzył sen. Inni, bełkocąc coś, obciągali kolejne kufle. W oknach komnaty Urgha było jasno, widać i tam trwała radosna uczta.

… z dziedzińca chłopiec z dziewczyną weszli teraz w mroczną sień warownej wieży, która prowadziła do bramy głównej. Za nią dopiero był zwodzony most. Brama była jak zawsze zamknięta, a czwórka strażników, choć zazdrośnie patrzyła na swych popijających kamratów, trwała niestrudzenie na swych stanowiskach.

– Na rozkaz Urgha otwieraj! – zawołał Ajok, daremnie usiłując ukryć drżenie głosu.

– Gdzież to się wybieracie? – spytał dobrodusznie jeden ze strażników. – Nie żal wam tego piwa, co zostanie w beczkach?

– Właśnie, gdzież to się wybieracie? – usłyszeli nagle jadowity, cichy szept i z mroku wyłonił się Woodou. – Wszak jutro wasz ślub? Czyżbyście chcieli się nań spóźnić? – syczał zdrajca, nie kryjąc zarazem swej radości. Oto znowu jako jeden, jedyny z Urghowej świty wy kazał czujność. Doprawdy zasłużył na miano Pierwszego Ministra! Strażnicy nadal tkwili przy bramie, nie nasłuchując zbytnio, co mówi Woodou, gdyż obawiali się jego małpiej złośliwości, woleli stać w bezpiecznej odległości. A nuż by poczuł zapach wina, którego jedynie spróbowali, nim nadeszła ich pora stróżowania?

– Jedno moje słowo i wrócicie do Zamku – syczał tymczasem Woodou z nietajoną satysfakcją widząc lęk malujący się na twarzy Ajoka. Spokojny wyraz twarzy Luelle zaniepokoił go i już, już miał otworzyć usta, by krzyknąć na strażników, gdy Istota z Pieśni, wpatrzona cały czas w jego oczy, jakby chciała przeniknąć kryjące się w nich myśli, nagle uśmiechnęła się z jakąś dziwną zuchwałością jak na jej sytuację.

… i wówczas Woodou w samym środku swego mózgu usłyszał potężny Głos. Głos bez dźwięku, choć dziwnie mu znany. Głos, który jak sztylet rozdzierał mu wnętrze głowy:

– Milcz, Woodou, bo cię zabiję – mówił ten Głos w jego głowie. – Jeśli zechcę to spalę na proch wszystkie twoje mózgowe komórki, a wówczas na nic nie przydasz się Urghowi…

Ostatnią myślą Woodou – nim przed oczami rozlała mu się bolesna purpura – była myśl, że przecież jest to Głos tej stojącej tuż koło niego Dziewczyny, choć owa istota ani na chwilę nie otwarła ust. A potem niezwykle ostry, świdrujący ból powiększył się – i Woodou stracił przytomność, padając na ziemię. Cała ta scena nie trwała dłużej niż kilka sekund. Jedyne co strażnicy zdołali ujrzeć, to że Woodou, stojący obok pary pachołków, nagle przewraca się na ziemię, nie tknięty przez nich nawet palcem. Dwójka strażników przypadła do niego, wołając bezradnie na przemian:

– Co ci się stało, panie?… To Pierwszy Minister Urgha, niech to licho, wszystko spadnie na nas… I co z nim zrobić? Leży jak kłoda… całkiem bez zmysłów…

– Lepiej zanieście go do jego komnaty i przywołajcie lekarza – powiedział Ajok grubym głosem to, co podszepnęła mu Luelle. – A ty otwieraj bramę, póki co, bo nasz pan nie daruje opóźnienia ani tobie, ani nam – zwrócił się Ajok do trzeciego ze strażników. Tamta dwójka już oddalała się pośpiesznie, niosąc ze sobą chuderlawe ciało Woodou, cięższe niż zwykle, gdyż pozbawione przytomności.

– Powiedz hasło! – żachnął się tamten zdenerwowany poprzednią sceną i w tym momencie Ajok zmartwiał, a jego nogi aż ugięły się ze strachu. Zapomniał o tak ważnej, a w dodatku łatwej do przeprowadzenia sprawie! Byle żołdak ojca powiedziałby mu to hasło, gdyby wcześniej o nie zapytał… Luelle od razu pojęła, co się dzieje, i wpiła rozpaczliwie swój wzrok w oczy strażnika, by odczytać jego myśli. W blasku pochodni spoglądały teraz na nią – nieduże, ciemne, nieco bezmyślne. W ostatniej chwili wyczytała w nich odpowiedź:

– Zaślubiny – powiedziała spokojnie, pogrubiając nieco swój głos. – Hasło “zaślubiny”, a teraz szybko otwieraj bramę i spuszczaj most, inaczej Urgh cię wychłosta. Idziemy szukać ziela jałowca do wianka panny młodej, gdyż taki był zwyczaj w jej rodzie i nie chce bez niego stanąć do ślubu.

Dwaj strażnicy, wlokący bezwładne ciało Woodou, już wchodzili do Zamku. I znowu uciekinierzy mieli szczęście, gdyż jakoś nikt na dziedzińcu nie zwrócił uwagi na ten niezwykły wszak widok. A może pomyśleli sobie, iż Woodou także jest pijany…?

Brama, skrzypiąc, powoli uchylała się. Równocześnie usłyszeli stukot zwodzonego mostu, który właśnie opadł na drugi brzeg głębokiej fosy.

– A to co znowu? O Bogowie, ratujcie… – odezwał się nagle zaniepokojony, niemal wylękły głos strażnika. – Nad dziedzińcem zamkowym widno, widać gwiazdy na niebie, a tu, za bramą mgła niby mleko!

– Co ty gadasz? – spytał lękliwie czwarty strażnik, wyglądając przez bramę, która skrzypiąc uchyliła się jeszcze szerzej. – Bogowie, to chyba nie mgła, lecz jakieś czary! Czy nie lepiej by zawiadomić kogo…?

Strażnicy z zabobonnym lękiem wpatrywali nią w gęstą, mleczną mgłę, która spowijała całą okolicę Zamku, niby śmiertelnym całunem zamazując i pochłaniając wszelkie cienie, ciała i kształty. W swym zdziwieniu i przestrachu nawet nie zauważyli, że dwóch pachołków wtopiło się w tę mgłę i zniknęło im od razu sprzed oczu. Mgła wchłonęła ich w siebie – i widocznym było, że już ich nie wyda z powrotem.

– Ten lisiec Woodou nagle się przewraca, tu ta mgła… i czemu tamci tak od razu w nią wleźli, zamiast się cofnąć… Ja bym za diabła tam nie wlazł… magia jakaś, czy co? mamrotał z lękiem jeden ze strażników.

– Idź lepiej i szybko zawołaj kogo – odpowiedział jego kolega. – Nie podoba mi się to wszystko. A bramę zamknijmy natychmiast, zanim ta magiczna mgła wpełznie do naszego Zamku. Czort wie, czy ona nie robi ludziom co złego?

58
{"b":"100385","o":1}