Литмир - Электронная Библиотека

– On jest karą za grzech Urgha przeciw rodowym nakazom – usłyszał raz ponury głos swego stryja, rozmawiającego ze stryjenką.

– Jest karą za waszą słabość do tych niewolnic – syknęła mściwie jego żona.

Ajok czuł się winny. Żal mu było ojca i jego zawiedzionych nadziei. Wiedział, że nie jest godny, by dziedziczyć po Urghu XIII podbite przez jego dziadów Imperium. Ani nie jest godnym, ani nawet nie byłby w stanie utrzymać tak ogromnego kraju w ładzie, dyscyplinie i posłuszeństwie. A zresztą jak mógłby ciemiężyć rodaków swojej matki…?! Więc Ajok wcale nie dziwił się, że jego ojciec coraz cieplejszym wzrokiem patrzy na swego siostrzeńca, Warghra.

– Oby mu oddał kiedyś swój tron, może by mnie wówczas zostawił w spokoju – marzył Ajok w czasie uciążliwych i przynoszących mu wstyd lekcji fechtunku czy konnej jazdy, gdy tuż obok jego rówieśnik i zarazem kuzyn, Warghr, kręcił w powietrzu młynki potężnym mieczem.

Tak, Urgh XIII, jego ojciec, cierpiał przez niego, Ajoka więc choć chłopiec odczuł ogromną ulgę, gdy nauczyciele orzekli, iż nie ma co dalej trudzić się jego nauczaniem, czuł równocześnie żal i wstyd. Żal – że aż do tego stopnia zawiódł nadzieje i ambicje ojca, wstyd – że jest inny od wszystkich w swoim rodzie. Aż tak inny – że nie ma tu dla niego miejsca. Owszem, umie pisać wiersze – ale któż w rodzie Urghów lub wśród rycerzy ojca chciałby je czytać? Mógłby – czuł to wyraźnie – pisać całkiem dorzeczne księgi o Matce Naturze, o której tyle nauczył się od swojej matki – ale królewscy Urghowie chlubili się panowaniem nad Naturą, a nie współżyciem z nią czy też – o Bogowie! – miłością do Niej! A zresztą rodowi Urghów księgi nigdy nie były potrzebne. Dlatego teraz Ajok tak ogromnie się nudzi, bowiem w całym Zamku nie ma ani jednej, choćby i najgłupszej księgi do czytania. Owszem, w komnacie jego ojca jest trochę zapisanych papierów, ale zawierają wyłącznie wojskowe rozkazy i sprawozdania, w dodatku pisane są prymitywnym, plemiennym językiem, tak prostacko, że nie ma sensu ich czytać. Ajok nawet próbował, lecz utknął na sprawozdaniu o workach pszenicy zebranych ubiegłego lata od wieśniaków tej krainy i na kwartalnym wyliczeniu urobku z kopalni złota. Zapamiętał tylko jedno zdanie: “Złota – 24 kilogramy, straty w niewolnikach – 112”. Po tym zdaniu Ajok uciekł. Pomyślał bowiem, że przecież jego matka, gdyby nie została poślubiona Urghowi, mogła pracować w takiej kopalni i jedynym śladem po niej byłaby jakaś jedność z tej liczby: 112…

… więc Ajok nie bardzo wiedział, co ze sobą robić. Nie chciał przebywać wśród rówieśników i patrzeć, jak biją się na miecze lub pięści, wydając radosne, gardłowe okrzyki. Tym bardziej nie mógł przyglądać się, jak strzelają ze swych łuków do przelatujących ptaków. Na szczęście większość tych ostatnich już nauczyła się omijać z daleka Zamek, jakby wiedząc,^ że czeka je tu niczym nie zasłużona, okrutna śmierć. Śmierć dla wprawy ich morderców.

Więc Ajok nudził się, pozostawiony sam sobie, bo jak długo można pisać wiersze tak, aby nie stawały się coraz gorsze i gorsze, lub też ile można ułożyć baśni, aby nie zaczęły się powtarzać. I właśnie w ten sposób, mając nadmiar wolnego czasu, gdy już ojciec rozstał się z wszelkimi nadziejami co do jego osoby – Ajok odkrył, że w całym zamku najciekawszym miejscem jest kuchnia… Owszem, bał się. Cóż by to było, gdyby ojciec odkrył, że jego już osiemnastoletni syn – idealny wiek dla rycerza! – szwęda się po zamkowej kuchni wśród niewolnic i niewolników, a nawet usiłuje im pomagać?! Ajok nie chciał o tym myśleć. I nie myślał, bowiem zamkowa kuchnia stała się dla niego najmilszym miejscem. Po pierwsze – w ogóle nie wchodzą tu z tupotem nóg i zgrzytem broni Urghowi rycerze, nie wrzeszczą, nie plują co chwila na podłogę, nie popychają się nawzajem w rubasznej zabawie i nie zioną winem lub piwskiem, którym dopiero co się nażłopali. Po drugie – wszystkie pracujące tu dziewczyny i kobiety, w jakiś odległy co prawda sposób, przypominają mu matkę. Są o wiele wyższe i smuklejsze niż kobiety z rodu Urgha, a ich głosy cieńsze i delikatniejsze, bardziej śpiewne. Po trzecie – jakoś go. polubiły.

Na początku było to niełatwe. Widok królewskiego syna budził w nich popłoch i strach. Niewolnice milkły z chwilą jego wejścia i garbiły plecy, jakby w obawie, że zaraz spadnie na nie bat. Musiało minąć wiele czasu, musiały oswoić się z jego codziennym widokiem w kuchni, nim ponownie zaczęły rozmawiać. A jeszcze więcej czasu, nim zaczęły w tej rozmowie być całkiem swobodne. I dwa razy tyle czasu, nim go polubiły. A dziesięć razy tyle, nim Ajok zdołał z ich ust usłyszeć to – co usłyszał…

Tak, dziesięć razy tyle, gdyż Ajok już niemal od roku chowa się w zamkowej kuchni przed nienawistnymi spojrzeniami ludzi z rodu jego ojca – a tam wita go serdeczność i sympatia. Nawet współczucie. Ajok czuje, że te kobiety naprawdę go lubią; niektóre przytulają go jak matka lub głaszczą po głowie, inne próbują rozpędzić jego wieczny smutek wesołymi piosenkami. Jakby całkiem zapomniały, że on, Ajok, może za parę lat otrzymać z rąk swego ojca imię i liczbę: URGH XIV. Może, ale nie musi. Bowiem sprzysiężenie rycerskich rodów jest tak silne, że szansę syna jego stryja, kuzyna Warghra, rosną z miesiąca na miesiąc. Mówi się nawet o tym, że Urgh go usynowi. Wprawdzie władca jeszcze broni się przed tą myślą, jeszcze śni mu się po nocach syn waleczny rycerz, jeszcze liczy na jakiś cudowny przypadek ale rycerze i rodzina szepczą mu do ucha, że jest to jedyne i honorowe wyjście, aby nie ośmieszyć tak znamienitego rodu. W zamkowej kuchni chyba nikt się nad tym nie zastanawia. Te dziewczyny i kobiety widzą w Ajoku półsierotę, którego matka pochodziła z ich krwi; widzą nieporadnego, drobnego chłopca, którego smutek i samotność należy rozproszyć serdecznością i śpiewem.

… ś p i e w e m. I stało się. Pewnego dnia Ajok usłyszał cichutko wymruczane słowa Pieśni Jedynej i aż osłabł ze wzruszenia. Bo to była poezja. Poezja co prawda bardzo prosta, ale za to najprawdziwsza i samorodna, jak mu powiedziały kobiety. Tę Pieśń stworzyły wiatry i deszcze, śniegi i chmury, rzeki i jeziora, drzewa i ptaki – człowiek jedynie ją podsłuchał. I nie była to zwykła poezja – ale poezja wieszcza. Miała Moc sprawdzania się.

I Ajok przestał się nudzić. Całe ranki i popołudnia spędzał w zamkowej kuchni i spisywał jej słowa. A spisywanie to nie miało omalże końca. Tak wiele było wersji owej niezwykłej Pieśni. Były wersje prościutkie, o prostych i krótkich ludowych rymach, śpiewane po wsiach i były długie, z rytmem choć bez rymu, rozlewne jak rzeka, przypominające dawne święte Pieśni.

Wieczorami Ajok przepisywał wszystko, zwrotka za zwrotką do grubej, zrobionej przez siebie księgi – nazwał ją Księgą Pieśni – a każda pierwsza litera nowej zwrotki była pięknie iluminowana. Słowa Pieśni wchodziły mu w serce, w duszę i w umysł – którym analizował każde ich możliwe znaczenie – i nieomal w całe ciało. Ajok powoli zaczął odczuwać, że to on sam jest tą Pieśnią, że jest jakąś jej częścią. I choć wątły, bez daru walki, poczuł, że jest Jej, Pieśni, rycerzem i że o Nią, i jej spełnienie, będzie walczył. Zawsze.

40
{"b":"100385","o":1}