Литмир - Электронная Библиотека

Odpoczywając co jakiś czas, drzemiąc nocami po kilka godzin wśród wysokich traw, to znowu wędrując dalej i dalej, niestrudzone podróżniczki zbliżały się do niegdysiejszej Perły Miast, królewskiej Ardżany. Jeśli jednak parę wieków temu podróżny zmierzający do stolicy już z oddali widział jej białe wieże, wysmukłe i wysokie pałace, kamienice i publiczne budynki, zieleń ogromnych parków – to dziś Ardżana z oddali wyglądała jak śpiący nędzarz okryty żebraczym płaszczem, skryty wśród bujnej i dzikiej zieleni.

* * *

Ajok, syn wielkiego Urgha XIII nudził się. Wprawdzie spełniło się jego największe marzenie, bowiem ojciec odesłał wszystkich groźnych i nienawistnych mu nauczycieli – ale w zamian chłopiec zyskał nadmiar wolnego czasu, z którym nie bardzo wiedział co robić.

Wątłej budowy, niewysoki, o jasnych, niemal dziewczęcych złotych kędziorach, Ajok w niczym nie przypominał swego walecznego ojca. Ba, nie przypominał w ogóle nikogo z jego rodu, czy choćby kogokolwiek z żołnierzy. Jeśli oni byli na ogół potężni, mocno zbudowani, o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i mocnych szczękach, czarnowłosi, ciemnoocy i śniadzi – to on stanowił ich zupełne przeciwieństwo. Nawet jego Matczyne Imię było dziwaczne, jak na obyczaje Urghów. W rodzie tym, zanim syn z ręki umierającego ojca zyskał imię Urgha i kolejną liczbę, oznaczającą ciągłość panowania – nosił miano, jakim obdarzyła go przy urodzeniu matka. Imiona te miały także swoją rodową tradycję – i brzmiały jak dźwięk oręża, groźnie, gardłowo, jak imię po ojcu. Matczyne imię jego ojca, nim objął władzę, brzmiało Krhak, a dziadka Agrht, pradziadka za lat chłopięcych wołano Werght. I tylko jego własne imię, Ajok, brzmiało śmiesznie łagodnie, niemal dziewczęco i zbyt śpiewnie jak na twardą mowę rodu jego ojców.

To imię, szczególnie w ustach jego ojca, zawsze brzmiało dziwacznie, ba, niemal pogardliwie. Chociaż nie… nie zawsze. Ajok doskonale pamięta, że jeszcze za życia matki, gdy on sam miał dziewięć, dziesięć lat – ojciec to imię wypowiadał z czułością i dumą. Wszystko zmieniło się potem, gdy matka umarła, a on, Ajok, został sam, pozbawiony jej uczucia, opieki i delikatności. A wkrótce potem opiekę tę przejęło czterech groźnych i brutalnych nauczycieli walki na miecze, walki na pięści, jazdy konnej i strzelania z łuku. Wtedy, nieomal z dnia na dzień, okazało się, że nie ma mowy, by Ajok nauczył się choćby jednej z tych straszliwych dla niego sztuk. Z konia spadał po parunastu metrach najpowolniejszego, końskiego truchtu. Ale też konie Urghów nie były koniami zwykłymi: kopały, gryzły, gnały jak wicher i słuchały tylko silniejszych od siebie. Każdy miecz, nawet najlżejszy, był dla niego zbyt ciężki. Wątłe ręce nie były zdolne napiąć cięciwy haku, a walka na pięści przyprawiała go o taki strach, że na sam widok barczystego nauczyciela, Ajok chował się w najciemniejszy kąt komnaty.

Kto wie, może Ajok powoli i z trudem nauczyłby się co nieco z tego, co usiłowali wpoić mu nowi nauczyciele – gdyby przeskok nie był tak gwałtowny i okrutny. Prosto z objęć kochającej i czułej matki – do brutalnych, gwałtownych poszturchiwań i rozkazów; wprost ze świata baśni i poezji w świat okrutnych męskich zabaw. Ajok miał wówczas raptem dwanaście lat. Wtedy też słyszał z jej ust ostatnie baśnie i deklamował jej, w tajemnicy przed ojcem, swoje najnowsze wiersze. A potem matka umarła. Dziwna to była choroba, która ją zabrała. Wyglądało na to, że matka powoli umiera, usycha, jakby więdnie w murach zamku, w którym osadził ją Urgh jako swą żonę. Splendory możnowładców nie dawały jej żadnej radości. Całymi dniami przesiadywała z Ajokiem w swojej komnacie i z jakąś ogromną tęsknotą wypatrywała czegoś przez okno. Gdy chłopczyk patrzył w ślad za jej wzrokiem, dostrzegał tylko jakieś skryte w dzikiej, bujnej zieloności ruiny. Dość późno, już po śmierci matki, dowiedział się, że te ruiny i ta zielona spowijająca je Dżungla to Ardżana, ongiś stolica tego kraju, jeszcze zanim przybyli tu wszechpotężni Urghowie. Ale tego dowiedział się po jej śmierci. Ajakowi wydawało się, iż umarła z jakiejś nieokreślonej tęsknoty, która była silniejsza od jej miłości do syna i wreszcie zabrała ją w sposób bezpowrotny.

Gdy matka umarła, niemal już w rok po jej śmierci próbował nieśmiało powiedzieć ojcu o swych wierszach; pokazać mu, że nie jest taką niezgułą, za jaką mają go tu wszyscy, gdyż umie pisać wiersze; prawdziwe, najprawdziwsze wiersze. Był to wiersz o matce, dzikiej róży, ostatnim z kwiatów kwitnących w ponurej warowni, której pozbawione zieleni kamienne mury musiały ją w końcu zabić. Ojciec wpadł wtedy w szał. Po raz pierwszy, choć nie ostatni zbił wówczas Ajoka swoim pejczem do konnej jazdy i raz na zawsze zakazał “bełkotać te niedorzeczności, niegodne syna prawdziwych Urghów”.

Ajok był niemal gotów spełnić wszystkie żądania ojca, bardzo pragnął go zadowolić – ale nie umiał i nie mógł. Nie umiał dorównać dzikością i siłą swym rówieśnikom – synom królewskich rycerzy – i nie mógł rozstać się na zawsze z tym, co łączyło go z matką: ze światem baśni i poezji. To matka dziecka nauczyła go patrzeć na świat swoimi oczami – nie ojciec, który pojawiał się rzadko, brzęcząc długim mieczem, tupiąc groźnie grubymi butami i krzycząc tubalnym głosem. Matka nauczyła go miłości do ptaków, zwierząt i roślin, a nawet owadów. Doskonale pamiętał, jak nie pozwalała mu zabić nawet pszczoły, czy rozdeptać mrówki, a każda jaskółka kojarzyła mu się z jej baśnią o Królowej Jaskółek, więc jak mógłby ćwiczyć się w łuku strzelając do nich…? To matka zaludniła jego dziecięcy świat wyobraźni dobrymi Czarownicami, mówiącym zwierzostanem w Wielkich Lasach i poezją, która frunie na skrzydłach ptaków, na chmurze niosącej deszcz, na warkoczach wiatru. Matka wreszcie nauczyła go pisać i czytać – co było rzeczą dość rzadką w królewskim rodzie Urghów, nie wspominając już o jego rycerzach. Tyle, że pismo matki było całkiem inne niż to, którym pisano rozkazy jego ojca…

… i była to pierwsza tajemnica, z jaką zetknął się mały Ajok. Długo nie umiał jej rozwiązać. Dopiero po śmierci matki, gdy został sam i zaczęły mu towarzyszyć nienawistne spojrzenia nauczycieli, narażonych na wieczne pogróżki Urgha za niemożność wykształcenia syna na prawdziwego rycerza – ze skąpo rzucanych tu i ówdzie słów jęła mu się rysować odpowiedź na tę zagadkę. Była ona wręcz nieprawdopodobna: wydawało się – gdy zaczął układać tę łamigłówkę z podchwyconych słów i zdań – że jego ojciec, waleczny Urgh XIII, nie wahający zda się nigdy, co należy czynić, popełnił niepojęty błąd, jaki – zdaniem jego rycerzy – mści się na nim do dziś. Otóż Urgh XIII zamiast pojąć za żonę jedną z plemiennych księżniczek swego rodu – co tradycyjnie czynili jego ojcowie i pradziadowie – ożenił się z… niewolnicą! Uczynił swą małżonką mieszkankę tej podbitej krainy, którą pewnego dnia ujrzał w pobliżu swego Zamku. Z podsłuchanych szeptów i słówek Ajok zrozumiał, że jego ojcu nie zarzucano, iż zakochał się w niewolnicy. To było na porządku dziennym i wielu rycerzy nie tylko kochało swoje niewolnice, ale płodziło z nimi dzieci – lecz dzieci te także pozostawały niewolnikami. Jednak jego ojciec, Urgh XIII, ożenił się z tą dziewczyną! Uwiedziony jej czarem, stracił głowę i wziął ślub! Niektórzy rycerze przebąkiwali nawet, że było w tym fakcie coś z czarnej magii, coś czarnoksięskiego, że dziewczyna ta, matka Ajoka, po prostu powinna zostać spalona na stosie, a nie stanąć pod ślubnym baldachimem z ich władcą. “Zauroczyła go…” – mówiono.

Tym samym spłodzony z tego małżeństwa syn, Ajok, został jedynym i głównym spadkobiercą rodu. Ajok – mieszaniec, Ajok – syn niewolnicy, Ajok – półniewolnik następcą tronu!

Ajok nie dziwił się miłości ojca. Doskonale pamiętał Matkę – i mimo woli zawsze porównywał ją z żonami rycerzy Urgha. Matka – wysmukła, piękna, delikatna – i one: z regufy mocno przysadziste, mocno zbudowane, niemal męskie w obejściu, pokrzykujące rubasznymi głosami i władające mieczem równie sprawnie jak ich mężowie. Ale płodziły dzieci na miarę swych wojowniczych, drapieżnych rodów. Zaś Ajok był jak matka: wątły, wrażliwy, delikatny.

39
{"b":"100385","o":1}