Bourne wciągnął drelichowe spodnie, włożył ciemną koszulę z krótkim rękawem i bawełnianą, sportową marynarkę, poupychał po kieszeniach pieniądze, broń i dokumenty – zarówno te prawdziwe, jak i fałszywe – po czym wyszedł z hotelu. Jeszcze wcześniej jednak wepchnął pod kołdrę odpowiednio ułożone poduszki i powiesił ubranie w widocznym miejscu na krześle. Minąwszy spokojnym krokiem recepcjonistę, wyszedł na ulicę, a tam popędził do najbliższej budki, wrzucił monetę i zadzwonił do Bernardine'a.
– Tu Simon – powiedział.
– Miałem nadzieję, że to pan – odparł Francuz. – Przed chwilą rozmawiałem z Aleksem, ale zakazałem mu mówić, gdzie pan jest. Nie można wygadać czegoś, o czym się nie wie. Mimo to, gdybym był na pana miejscu, zmieniłbym lokal, przynajmniej na jedną noc. Ktoś mógł pana zauważyć na lotnisku.
– A co z panem?
– Postanowiłem przyjąć rolę canarda.
– Kaczki?
– Tak, w dodatku siedzącej. Deuxieme cały czas obserwuje moje mieszkanie. Niewykluczone, że będę miał gości. Byłoby to nawet pożądane, n 'est ce pas?
– Chyba nie powiedział im pan o…
– O panu? – wpadł mu w słowo Bernardine. – Jakże mógłbym, monsieur, skoro nic o panu nie wiem? Moi pracodawcy są przekonani, że otrzymałem telefon z pogróżkami od dawnego przeciwnika, o którym wiadomo, że jest psychopatą. W rzeczywistości usunąłem go już wiele lat temu, ale nie uznałem za stosowne nikogo o tym poinformować.
– Jest pan pewien, że może mi pan opowiadać o tym przez telefon?
– Chyba już wspomniałem, że to jedyny w swoim rodzaju aparat?
– Owszem.
– Nie można założyć podsłuchu, a mimo to działa… Potrzebuje pan odpoczynku, monsieur. Bez tego nie będzie z pana żadnego pożytku. Proszę sobie poszukać jakiegoś łóżka. Niestety, jeśli o to chodzi, nie mogę panu pomóc.
– Odpoczynek również jest bronią – powiedział Jason. Prawda zawarta w tym stwierdzeniu wielokrotnie uratowała mu życie w świecie, którego nienawidził.
– Proszę?
– Nie, już nic. Prześpię się i zadzwonię do pana jutro rano.
– A więc do jutra. Bonne chance, mon ami. Dla nas obu.
Bourne wynajął pokój w tanim hoteliku przy rue Gay Lussac. Wpisawszy do książki jakieś zmyślone nazwisko, które natychmiast zapomniał, wspiął się po schodach do pokoju, rozebrał i padł jak długi na łóżko. Odpoczynek również jest bronią, pomyślał, wpatrując się w sufit, po którym przesuwały się migoczące światła paryskich ulic. Wszystko jedno, czy był to odpoczynek w położonej wysoko w górach jaskini, czy na ryżowym poletku w delcie Mekongu; zawsze był bronią znacznie bardziej groźną niż ogień pistoletów maszynowych. Tę lekcję wbił mu do głowy d'Anjou, który w podpekińskim lesie oddał życie za Jasona Bourne'a. To prawda, pomyślał Bourne, dotykając spowijającego szyję bandaża i zapadając w sen.
Budził się powoli, stopniowo przytomniejąc. W okno uderzał hałas pobliskiej ulicy. Dźwięki klaksonów rozlegały się niczym gniewne krakanie wron, zagłuszając nieregularny warkot niezliczonych silników. Kolejny, zwyczajny poranek na wąskich uliczkach Paryża. Starając się nie przechylać głowy, Jason usiadł na zbyt krótkim łóżku i spojrzał na zegarek. Zamarł na chwilę w bezruchu, zdumiony i niepewny, czy ustawił go według miejscowego czasu. Oczywiście, że tak. Było siedem po dziesiątej. Przespał jedenaście godzin, o czym świadczyło także głośne burczenie w żołądku. Fizyczne wyczerpanie ustąpiło miejsca ostremu uczuciu głodu.
Jedzenie musiało jednak zaczekać. Miał pilniejsze sprawy, przede wszystkim nawiązanie kontaktu z Bernardine'em, a następnie sprawdzenie bezpieczeństwa hotelu Pont Royal. Wstał niepewnie z łóżka, pokonując odrętwienie kończyn. Przydałby mu się gorący prysznic, a potem chwila ćwiczeń, żeby rozruszać oporne ciało; jeszcze kilka lat temu doskonale obszedłby się bez tego. Wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął z niego wizytówkę Bernardine'a i podniósł słuchawkę stojącego przy łóżku telefonu.
– Niestety, le canard nie miał żadnych gości – powiedział weteran Deuxieme Bureau. – Nie dostrzegł również żadnych myśliwych, co chyba należy uznać za pozytywną wiadomość.
– Dopiero wtedy, kiedy znajdziemy Panova. Kiedy ja go znajdę. Sukinsyny!
– Trzeba się liczyć z takimi rzeczami. Stanowią nieodłączną część naszej pracy.
– Do cholery, nie mogę powiedzieć, że trzeba się liczyć z takimi rzeczami i zapomnieć o Mo!
– Nie wymagam tego od pana, tylko przypominam o rzeczywistości. Pańskie uczucia są bardzo ważne, ale jej nie zmienią. Przepraszam, jeśli pana uraziłem.
– To ja przepraszam, że się uniosłem. Proszę mi wierzyć, to naprawdę nie jest zwyczajny człowiek.
– Rozumiem… Jakie ma pan teraz plany? Czego pan potrzebuje?
– Jeszcze nie wiem – odparł Bourne. – Wezmę samochód z garażu i za godzinę lub dwie powinienem wiedzieć coś więcej. Będzie pan w domu czy w biurze?
– Dopóki się pan nie odezwie, w domu, przy moim specjalnym telefonie. Ze względu na okoliczności wolałbym, żeby nie dzwonił pan do biura.
– Przyznam, że to dość dziwne życzenie.
– Nie znam teraz wszystkich, którzy tam pracują, a w moim wieku ostrożność jest często nie tyle nieodłącznym składnikiem męstwa, co jego substytutem. Poza tym, gdybym tak szybko zrezygnował z ochrony, o którą prosiłem, wywołałbym plotki na temat stanu mego umysłu… Do usłyszenia, mon ami.
Jason odłożył słuchawkę. Zwalczył pokusę, żeby podnieść ją ponownie i zadzwonić do hotelu Pont Royal; to był Paryż, miasto dyskrecji, gdzie recepcjoniści nigdy nie udzielali informacji przez telefon, zwłaszcza osobom, których nie znali. Ubrał się szybko, zszedł na dół, zapłacił za pokój i wyszedł na rue Gay Lussac. Na rogu znajdował się postój taksówek. Osiem minut później Bourne wkroczył do hotelu Pont Royal i podszedł do recepcjonisty.
– Je m 'apelle monsieur Simon – przedstawił się, podając dodatkowo numer swojego pokoju. – Wczoraj wieczorem spotkałem starą znajomą i zostałem u niej na noc – mówił dalej płynną francuszczyzną. – Nie wie pan, czy przez ten czas ktoś dzwonił do mnie albo chciał się ze mną widzieć? – Spoglądając znacząco na stojącego za ladą mężczyznę, Bourne wyjął z kieszeni kilka banknotów o wysokich nominałach. – A jeśli nie ze mną, to może z kimś bardzo do mnie podobnym?
– Merci bien, monsieur,… Rozumiem. Zapytam kolegę z nocnej zmiany, ale jestem pewien, że gdyby ktoś o pana pytał, zostawiłby mi wiadomość.
– Dlaczego jest pan tego pewien?
– Bo zostawił mi inną, także dotyczącą pana. Dzwoniłem do pańskiego pokoju od siódmej rano, jak tylko przyszedłem do pracy.
– Co to za wiadomość? – zapytał Jason, wstrzymując oddech.
– Zaraz panu przeczytam: "Niech zadzwoni do przyjaciela w Stanach. Telefonował całą noc". Zapewniam pana, że to prawda, monsieur. Ostatni telefon był nie dalej niż pół godziny temu.
– Pół godziny…? – Jason zerknął szybko na zegarek. – W Stanach jest teraz piąta rano… Powiada pan, że całą noc?
Recepcjonista skinął głową, ale Bourne już tego nie zauważył, bo ruszył szybkim krokiem w kierunku windy.
Na litość boską, Aleks, co się stało? Powiedzieli mi, że dzwoniłeś przez całą…
– Jesteś w hotelu? – przerwał mu Conklin.
– Tak.
– Więc idź do najbliższej budki i zadzwoń do mnie jeszcze raz. Pośpiesz się.
Znowu archaiczna, powolna winda; hol wypełniony gadającymi jeden przez drugiego paryżanami; rozpalona letnim słońcem ulica, kipiąca od nieprawdopodobnie intensywnego ruchu. Gdzie jest jakiś automat telefoniczny? Bourne szedł szybko w kierunku Sekwany, rozglądając się we wszystkie strony. Tam! Czerwona budka po przeciwnej stronie rue du Bac, o szybach zaklejonych kolorowymi plakatami.
Lawirując między trąbiącymi wściekle samochodami osobowymi i furgonetkami, przedarł się na drugą stronę ulicy, wpadł do budki, chwycił słuchawkę, włożył monetę i po kilkudziesięciu doprowadzających do szału sekundach straconych na wyjaśnienie panience z centrali międzynarodowej, że nie dzwoni do Austrii, został wreszcie połączony z miejscowością Vienna w stanie Wirginia.
– Dlaczego nie mogłem rozmawiać z hotelu? – zapytał gniewnie bez żadnych wstępów. – Przecież dzwoniłem stamtąd wczoraj wieczorem!
– Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj.
– Masz jakieś wiadomości o Mo?
– Jeszcze nie, ale niewykluczone, że tamci popełnili błąd. Chyba dostaniemy tego wojskowego lekarza.
– Wyciśnijcie z niego wszystko!
– Z przyjemnością. W razie potrzeby odepnę protezę i będę nią okładał go po twarzy tak długo, aż zacznie mówić.
– Ale chyba nie dlatego dzwoniłeś do mnie przez całą noc?
– Nie, nie dlatego. Wczoraj spędziłem pięć godzin u Petera Hollanda. Poszedłem do niego zaraz po naszej rozmowie. Zareagował dokładnie tak, jak się spodziewałem, ale użył jeszcze cięższej artylerii.
– Chodzi o "Meduzę"?
– Tak. Uparł się, żebyś natychmiast wracał. Jesteś jedynym człowiekiem, który wie wszystko na ten temat. To rozkaz.
– Niech mnie pocałuje w dupę! Nie muszę słuchać żadnych jego rozkazów!
– Ale on może odciąć cię od wszelkiej pomocy, a ja nie będę w stanie nic zrobić. Po prostu nie dostarczy ci tego, czego będziesz potrzebował.
– Bernardine obiecał, że mi pomoże. Powiedział, że zorganizuje mi wszystko, co będę chciał.
– Bernardine ma ograniczone możliwości. Może powoływać się na stare długi, tak jak ja, ale bez dostępu do maszynerii nie na wiele ci się przyda.
– Powiedziałeś Hollandowi, że spisuję wszystko, co wiem, każde wydarzenie, którego byłem świadkiem, i odpowiedź na każde pytanie, jakie zadałem?
– A robisz to?
– Zrobię.
– Nie kupi tego. Chce cię osobiście przesłuchać, a zawsze powtarza, że nie można przesłuchiwać kartek papieru.
– Jestem już zbyt blisko Szakala! Nie zrobię tego. Cholerny, zakuty łeb!
– Wydaje mi się, że usiłował cię zrozumieć – odparł Conklin. – Zdaje sobie sprawę z tego, co przeszedłeś i co teraz przechodzisz, ale wczoraj o siódmej wieczorem sprawy się pokomplikowały.
– Dlaczego?
– Armbruster został zastrzelony przed swoim domem. Oficjalnie podano, że chodziło o próbę włamania, co oczywiście nie ma nic wspólnego z prawdą.