Niczego nie dotykajcie – polecił Bourne, kiedy wszedł za Flannaganem i Rachelą Swayne do obwieszonego fotografiami gabinetu generała. Ujrzawszy pozbawione niemal połowy czaszki ciało męża odchylone do tyłu w stojącym za biurkiem fotelu, pani Swayne osunęła się na kolana i skuliła, jakby chwyciły ją torsje. Sierżant ujął ją pod ramię i pomógł wstać, wpatrując się z niedowierzaniem w zmasakrowane zwłoki swego dowódcy.
– Zwariowany sukinsyn… – wyszeptał ledwo słyszalnie. Przez chwilę stał bez ruchu, zaciskając rytmicznie potężne szczęki, po czym ryknął na cały głos: – Ty cholerny skurwysynu! Co ci odbiło? Co teraz mamy robić?
– Zawiadomić policję, sierżancie – podpowiedział mu Bourne.
– Co takiego? – wykrzyknął adiutant, odwracając się w jego stronę.
– Nie! – Żona generała wyprostowała się raptownie. – Nie wolno nam!
– Wydaje mi się, że nie macie wyboru. Przecież żadne z was go nie zabiło. Prawdopodobnie doprowadziliście go do tego, ale go nie zabiliście.
– O czym ty mówisz, do cholery? – zapytał podejrzliwie Flannagan.
– Chyba lepsza będzie paskudna, choć w gruncie rzeczy zwyczajna rodzinna tragedia niż zakrojone na szeroką skalę śledztwo, nie uważasz? Przypuszczam, że wasz, hmm… związek nie stanowił dla nikogo tajemnicy?
– Nasz związek nic go nie obchodził, i to również nie stanowiło tajemnicy.
– Zachęcał nas przy każdej okazji – uzupełniła Rachela Swayne, wygładzając sukienkę. Zdumiewająco szybko odzyskiwała panowanie nad sobą. Choć mówiła do Bourne'a, nie spuszczała wzroku ze swego kochanka. – Bez przerwy pchał nas ku sobie… Boże, czy musimy tu stać? Mimo wszystko byłam z tym człowiekiem przez dwadzieścia sześć lat! Mam nadzieję, że pan mnie rozumie… To dla mnie okropne!
– Musimy porozmawiać – odparł Bourne.
– Ale nie tutaj, bardzo proszę. Chodźmy do salonu, jest po drugiej stronie holu.
Pani Swayne, już zupełnie opanowana, wyszła z gabinetu męża. Jego adiutant ruszył za nią, rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie na zbryzgane krwią ciało.
– Stańcie w holu tak, żebym was cały czas widział! – zawołał Jason i podszedł do biurka. Przypatrywał się uważnie temu, co widział generał Swayne w ostatnich chwilach swego życia. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, jak być powinno. Po prawej stronie dużej zielonej suszki leżał notatnik z wytłoczonym u góry każdej strony symbolem Pentagonu i nazwiskiem właściciela, a obok niego złoty długopis z wystającą końcówką wkładu, jakby odłożony na chwilę przez kogoś zajętego pisaniem. Bourne nachylił się nad biurkiem, czując w nozdrzach ostry zapach prochu i osmalonego ciała, i przyjrzał się notatnikowi. Był pusty, ale Jason mimo to wydarł kilka wierzchnich kartek, zwinął je i schował do kieszeni spodni. Cofnął się o krok, lecz w dalszym ciągu coś nie dawało mu spokoju. Co to mogło być? Rozejrzał się po wnętrzu gabinetu, ale w tej samej chwili w drzwiach pojawił się sierżant Flannagan.
– Co robisz? – zapytał podejrzliwie. – Czekamy na ciebie.
– Twoja przyjaciółka miała opory przed pozostaniem tu, ale ja ich nie mam. Nie mogę sobie na to pozwolić. Zbyt wielu rzeczy muszę się dowiedzieć.
– Kazałeś nam niczego nie dotykać.
– Szukanie to nie dotykanie, sierżancie. Chyba że się coś zabierze, ale wtedy nikt nie wie, że się czegoś dotykało, bo tego już po prostu nie ma.
Bourne podszedł nagle do ozdobnego stolika do kawy o mosiężnym blacie, jednego z tych, jakie można zobaczyć niemal na każdym bazarze w Indiach i na Bliskim Wschodzie. Był ustawiony między dwoma fotelami, przed niewielkim kominkiem. Na blacie, blisko krawędzi, stała popielniczka częściowo wypełniona niedopałkami papierosów. Jason wziął ją do ręki i odwrócił się do Flannagana.
– Na przykład ta popielniczka, sierżancie. Dotknąłem jej i teraz są na niej moje odciski palców, ale nikt się o tym nie dowie, ponieważ ją zabiorę.
– Dlaczego?
– Dlatego, że coś wyczuwam… Naprawdę wyczuwam, nosem, nie żadnym szóstym zmysłem.
– O czym ty gadasz, do diabła?
– O papierosowym dymie. Czuć go w powietrzu znacznie dłużej, niż ci się wydaje. Powie ci to każdy, kto próbował rzucić palenie tyle razy co ja.
– I co z tego?
– Na fazie porozmawiajmy z żoną generała. Wszyscy musimy porozmawiać. Chodź, Flannagan, urządzimy sobie mały teleturniej.
– Jesteś taki odważny, bo masz spluwę w kieszeni, co?
– Ruszaj, sierżancie!
Rachela Swayne odrzuciła do tyłu długie czarne włosy i znieruchomiała w fotelu, wpatrując się w Bourne'a szeroko otwartymi, nieprzyjaznymi oczami.
– Pan mnie obraża – powiedziała z godnością.
– Możliwe – zgodził się Jason, kiwając głową – ale tak się składa, że mam rację. W popielniczce jest pięć niedopałków, a na każdym widać ślady szminki. – Bourne usiadł naprzeciwko kobiety i postawił popielniczkę na małym stoliku. – Była pani tam, kiedy wsadził sobie lufę do ust i pociągnął za cyngiel. Może nie przypuszczała pani, że się na to zdobędzie, uznała to pani być może za jego kolejne histeryczne przedstawienie… W każdym razie nie zrobiła pani nic, żeby go powstrzymać. Zresztą dlaczego miałaby pani cokolwiek robić? Dla pani i Eddiego stanowiło to rozsądne, logiczne rozwiązanie.
– Jak pan śmie!
– Szczerze mówiąc, pani Swayne, nie powinna pani używać takich wyrażeń. Nie pasują do pani, podobnie jak stwierdzenia w rodzaju: "Pan mnie obraża"… Naśladuje pani innych ludzi, być może zamożnych, próżnych klientów obsługiwanych wiele lat temu na Hawajach przez młodą fryzjerkę…
– To bezczelność!
– Rachelo, ośmiesza się pani. Proszę sobie darować tego rodzaju uwagi. Wygląda to tak, jakby pokojówka próbowała odegrać rolę królowej i posłać mnie na szafot.
– Odpieprz się od niej! – warknął Flannagan, stając przy kobiecie. – Masz broń, ale nie musisz tego robić! Zawsze była porządną kobietą, choć pluli na nią ci wszyscy pokraczni artyści z miasta.
– Jakże śmieli? Przecież była żoną generała, panią tej posiadłości, czyż nie tak?
– Wykorzystywali ją…
– Śmiali się ze mnie, zawsze się ze mnie śmiali, panie Delta! – wykrzyknęła Rachela Swayne, zaciskając dłonie na poręczach fotela. – Kiedy skończyły im się inne tematy, natychmiast brali mnie na języki! Jak pan by się czuł w roli specjalnego deseru podsuwanego gościom po przekąskach i drinkach?
– Nie wydaje mi się, żebym był zachwycony. Niewykluczone nawet, że bym odmówił.
– Nie mogłam! On mnie zmuszał!
– Nikt nie może kogoś zmusić do czegoś takiego.
– Oczywiście, że może, panie Delta – odparła żona generała, pochylając się w fotelu. Jej pełne piersi naparły na cienki materiał bluzki, a długie włosy przesunęły się do przodu, częściowo zasłaniając trochę już postarzałą, ale nadal delikatną i zmysłową twarz. – Proszę sobie wyobrazić dziewczynę z zagłębia węglowego w Wirginii Zachodniej, która skończyła podstawówkę, kiedy właśnie zaczęli zamykać wszystkie kopalnie i ludzie nie mieli co żreć… przepraszam, jeść. Trzeba wtedy zabierać, co się da, i uciekać, i właśnie to zrobiłam. Rżnęli mnie wszyscy, od Antiguy po Honolulu, ale w końcu dotarłam tam, gdzie chciałam, na
uczyłam się zawodu, a potem poznałam Wspaniałego Chłopca i wyszłam za niego za mąż, ale nigdy nie miałam żadnych złudzeń, szczególnie od chwili, kiedy on wrócił z Wietnamu. Wie pan, co mam na myśli?
– Nie jestem pewien, pani Swayne.
– Nie musisz mu niczego mówić! – ryknął Flannagan.
– Aleja chcę, Eddie! Mam już dosyć tego całego gówna!
– Tylko uważaj, co mówisz!
– Chodzi o to, panie Delta, że ja właściwie nic nie wiem, ale potrafię kojarzyć fakty.
– Natychmiast przestań, Rachelo! – wrzasnął adiutant martwego generała.
– Odpieprz się, Eddie! Ty też nie jesteś geniuszem. Ten człowiek może nam pomóc…
– Ma pani całkowitą rację, pani Swayne – powiedział Jason.
– Wie pan, czym jest w rzeczywistości to miejsce?
– Zamknij się! – ryknął Flannagan i ruszył w jej kierunku, ale natychmiast zatrzymał się jak wryty, powietrze rozdarł bowiem ogłuszający huk i w podłogę tuż przed jego stopami wrył się pocisk wystrzelony z pistoletu Bourne'a.
Kobieta krzyknęła przeraźliwie.
– A więc, czym jest to miejsce, pani Swayne? – zapytał Jason.
– Przestań! – sierżant ponownie nie dopuścił jej do głosu, lecz tym razem nie był to rozkaz, a raczej prośba silnego mężczyzny. Spojrzał na żonę generała, a potem przeniósł wzrok na Jasona. – Posłuchaj, Delta, Bourne, czy kim tam jesteś. Rachela ma rację. Możesz nam pomóc wydostać się stąd, bo nie mamy po co tu zostać, więc co masz nam do zaproponowania?
– Za co?
– Przypuśćmy, że powiemy ci wszystko, co wiemy o tym miejscu… A ja dorzucę informację, gdzie możesz znaleźć jeszcze więcej. W jaki sposób mógłbyś nam pomóc? Zależy nam na tym, żeby dostać się na Hawaje, nie dając się przyskrzynić i nie trafiając na pierwsze strony gazet.
– Masz spore wymagania, sierżancie.
– Do cholery, przecież sam powiedziałeś, że żadne z nas go nie zabiło!
– Zgadza się, choć w gruncie rzeczy nic mnie to nie obchodzi. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
– Na przykład ustalenie, co porabiają "starzy towarzysze broni"?
– Chociażby.
– Nie rozumiem, co…
– Nie musisz.
– Przecież ty nie żyjesz! – wybuchnął Flannagan. – Delta Jeden i Bourne to ten sam człowiek, a Bourne zginął. CIA udowodniła to ponad wszelką wątpliwość!
– Jednak żyję, sierżancie, i to wszystko, co powinieneś wiedzieć. Jeszcze może tylko tyle, że działam na własną rękę. Mogę w każdej chwili poprosić kilka osób o spłatę pewnych długów, ale poza tym jestem zupełnie sam. Potrzebuję informacji, i to szybko!
Flannagan pokiwał głową w zamyśleniu.
– Kto wie, może będę potrafił ci pomóc bardziej niż ktokolwiek inny… – mruknął. – Otrzymałem zadanie, dzięki czemu dowiedziałem się rzeczy, o których w normalnych warunkach ktoś taki jak ja nie miałby nawet pojęcia.
– To brzmi jak pierwsze słowa spowiedzi agenta tajnych służb, sierżancie. Na czym polegało to specjalne zadanie?