Nocne niebo nad Moskwą zaciągnęło się ciemnymi burzowymi chmurami, które niosły zapowiedź deszczu, grzmotów i błyskawic. Ciemnobrązowy samochód pędził boczną drogą wśród pól porośniętych wybujałym zbożem; kierowca zaciskał dłonie na kierownicy, spoglądając od czasu do czasu na swego więźnia. Był nim młody mężczyzna o rękach i nogach skrępowanych cienkim, wrzynającym się głęboko w ciało drutem. Usta miał zakneblowane grubym powrozem i wytrzeszczone, przerażone oczy.
Na tylnym, przesiąkniętym krwią siedzeniu leżały zwłoki generała Grigorija Rodczenki i agenta KGB, absolwenta Nowogrodu. Nagle Szakal dostrzegł w ciemności to, czego szukał, i nie zdejmując nogi z gazu szarpnął raptownie kierownicą. Samochód wpadł z szurgotem opon w boczny poślizg, by po chwili znieruchomieć na polu wśród wysokiej trawy. Carlos wyskoczył z pojazdu, otworzył tylne drzwi i wyciągnął oba trupy na pole, kładąc je jeden na drugim, tak że w ziemią wsiąkała ich wymieszana krew.
Wróciwszy do samochodu, chwycił brutalnie młodego agenta za ubranie na piersi i wytaszczył go na zewnątrz, w drugiej dłoni ściskając rękojeść myśliwskiego noża.
– Czeka nas długa rozmowa – powiedział po rosyjsku. – Byłbyś idiotą, gdybyś chciał coś przede mną ukryć… Ale nie będziesz próbował. Jesteś zbyt młody, za miękki.
Rzucił młodego mężczyznę na ziemię, w wysoką trawę, a następnie wydobył z kieszeni latarkę, oświetlił nią twarz agenta, przyklęknął przy nim i zaczął powoli przysuwać czubek noża do jego oczu…
Ostatnie słowa zakrwawionego, umierającego w męczarniach człowieka zabrzmiały w uszach Iljicza Ramireza Sancheza niczym łoskot bębnów. Jason Bourne był w Moskwie! To musiał być on, sądząc z informacji zawartych w urywanych, nie dokończonych zdaniach, które bezładnie wyrzucał z siebie młody agent w nadziei, że którymś z nich ocali życie. "Towarzysz Krupkin… Dwaj Amerykanie, jeden wysoki, drugi kulawy… Zawieźliśmy ich do hotelu, potem na Sadową, na spotkanie…"
Krupkin i znienawidzony Bourne dotarli do jego ludzi w Paryżu – w Paryżu, tym niemożliwym do zdobycia, ufortyfikowanym bastionie! – i wytropili go w Moskwie. W jaki sposób? Kto im… Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Teraz ważne było tylko to, że kameleon we własnej osobie zamieszkał w hotelu Metropol. Hotel Metropol! Jego śmiertelny wróg znajdował się zaledwie o godzinę drogi stąd, z pewnością pogrążony w spokojnym śnie, nieświadom tego, że Carlos już wie o jego przybyciu. Zabójca triumfował, bo oto udało mu się pokonać zarówno życie, co czynił już wielokrotnie, jak i śmierć. Lekarze mówili mu, że umiera, ale oni często się mylili i teraz właśnie nie mieli racji. Śmierć Jasona Bourne'a odnowi jego życie!
Ale pora nie była odpowiednia. Trzecia nad ranem to nie najlepsza godzina na uganianie się w morderczych zamiarach po ulicach i hotelach Moskwy, najbardziej czujnego miasta na świecie. Tutaj wraz z nastaniem zmroku następuje wzmożenie środków ostrożności. Dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, że część kelnerów i portierów w największych hotelach nosiła stale przy sobie broń, spełniając funkcje pracowników ochrony. Świt przynosił ze sobą osłabienie czujności, a poranny ruch dawał możliwość niepostrzegalnego działania. Właśnie wtedy uderzy.
Natomiast trzecia nad ranem była wymarzoną porą na wykonanie innego ruchu, a właściwie wstępu do niego; nadszedł czas, żeby wezwać poddanych i ogłosić im, że oto ich mesjasz, monseigneur z Paryża, przybył, żeby wreszcie ich uwolnić. Przed opuszczeniem Paryża przygotował sobie wszystkie potrzebne materiały; na pierwszy rzut oka wydawało się, że są to tylko czyste kartki papieru, ale wystarczyło skierować na nie promienie podczerwieni, by ujrzeć pojawiające się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki linijki maszynopisu. Na miejsce spotkania Szakal wybrał mały, opustoszały sklepik na ulicy Wawiłowa. Zadzwoni po kolei do wszystkich, zmieniając kilka razy automaty telefoniczne, i każe im stawić się tam o piątej trzydzieści, oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Najdalej o szóstej trzydzieści powinno już być po wszystkim; każdy z jego wiernych poddanych będzie dysponował informacjami zapewniającymi mu – lub jej – awans do najwyższych kręgów moskiewskiej elity. Stanowili jeszcze jedną niewidzialną armię, znacznie mniejszą od tej działającej w Paryżu, ale równie groźną i oddaną dobroczyńcy, który obsypał ich swymi łaskami. A o siódmej trzydzieści będzie już czuwał na stanowisku, w hotelu Metropol, obserwując poranny ruch: biegających z tacami kelnerów, krzątaninę pokojowych, przemykających od biura do biura urzędników. Tam właśnie rozprawi się ostatecznie z Jasonem Bourne'em.
Pojedynczo, niczym czujni, nocni spacerowicze, osiem osób, pięciu mężczyzn i trzy kobiety, docierało do obskurnego wejścia opustoszałego sklepu w bocznej uliczce Wawiłowa. Ich ostrożność była całkowicie zrozumiała; znajdowali się w dzielnicy, od której należało raczej trzymać się z daleka, i to wcale nie z powodu niezbyt przyjaźnie nastawionych mieszkańców, tymi bowiem zajmowała się sprawnie moskiewska milicja, ale dlatego, że ten stary, zaniedbany rejon stolicy był właśnie gruntownie odnawiany. Jednak, jak to się zwykle dzieje przy takich okazjach na całym świecie, praca odbywała się wyłącznie na dwa tempa: wolne i żadne. Jedynym udogodnieniem było to, że jeszcze nie odcięto elektryczności, a Carlos potrafił wykorzystać ten fakt na swoją korzyść.
Stał w głębi pustego, betonowego pomieszczenia, za plecami na podłodze miał zapaloną lampę. Wchodzący widzieli więc tylko jego sylwetkę, nie mogli w żaden sposób dostrzec twarzy, którą skrywał dodatkowo uniesiony kołnierz czarnej marynarki. Po jego prawej stronie stał zniszczony drewniany stół, na którym położył przywiezione z Paryża akta, a po lewej, przykryty stosem starych czasopism, pistolet maszynowy AK- 47 z przyciętą lufą i magazynkiem zawierającym czterdzieści pocisków. Drugi, identyczny magazynek, Carlos miał wetknięty za pasek. Wziął ze sobą broń wyłącznie z przyzwyczajenia, gdyż nie spodziewał się najmniejszych trudności, tylko wyrazów hołdu i uwielbienia.
Przyglądał się swojej publiczności; cała ósemka spoglądała na siebie z niepokojem. Nikt nic nie mówił, a w wilgotnym, dziwacznie oświetlonym pomieszczeniu wyraźnie czuć było narastające napięcie. Carlos wiedział, że musi rozproszyć ten lęk tak szybko, jak to tylko możliwe, i dlatego właśnie wcześniej przygotował osiem mniej lub bardziej zdewastowanych krzeseł, znalezionych w pokojach biurowych na zapleczu sklepu. Człowiek, który siedzi, staje się bardziej odprężony; był to truizm, lecz mimo to krzesła stały puste.
– Dziękuję, że przyszliście tutaj o tak wczesnej porze – odezwał się Szakal po rosyjsku. – Proszę, zajmijcie miejsca. Nasze spotkanie nie potrwa długo, ale będzie wymagało wielkiego skupienia… Zamknijcie drzwi, towarzyszu. Wszyscy już są.
Jeden z mężczyzn, sztywno poruszający się urzędnik, zamknął ciężkie, skrzypiące drzwi, a wszyscy usiedli na krzesłach, starając się odsunąć możliwie daleko od sąsiadów. Carlos zaczekał, aż ustaną odgłosy szurania i przestawiania zdezelowanych mebli, a następnie, niczym doświadczony orator, przedłużył nieco chwilę milczenia, wpatrując się po kolei swymi czarnymi oczami w każdą z ośmiu osób, jakby dając jej do zrozumienia, że to, co za chwilę powie, jest przeznaczone przede wszystkim dla niej, nie dla kogo innego. Niemal wszystkie kobiety zareagowały niepewnymi ruchami dłoni, wygładzając żakiety i spódnice stanowiące charakterystyczny element stroju urzędniczek na dość wysokich stanowiskach rządowych; materiał i krój były raczej kiepskie, ale same ubrania czyste i starannie wyprasowane.
– Jestem monseigneurem z Paryża – zwrócił się do zebranych zabójca w sutannie. – To ja poświęciłem wiele lat na to, żeby was wszystkich wyszukać, przy pomocy towarzyszy w Moskwie i poza nią, i przesyłałem wam duże sumy pieniędzy, żądając w zamian tylko tego, żebyście byli lojalni i czekali na moje przybycie… Widzę po waszych twarzach, jakie chcecie mi zadać pytania, więc pozwólcie, że je uprzedzę. Przed laty należałem do tych nielicznych, którzy zostali wybrani do przeszkolenia w Nowogrodzie. – Reakcja ośmiorga słuchaczy nie była głośna, ale wyraźna. Oto mit Nowogrodu zyskał potwierdzenie; z tego, co wiedzieli, był to ośrodek indoktrynacji prze znaczony dla najlepiej zapowiadających się towarzyszy, ale na tym kończyła się wiedza, a zaczynały plotki i domysły. Carlos skinął głową, jakby potwierdzając wagę informacji, po czym ciągnął dalej:
– Od tamtego czasu spędziłem wiele lat w różnych krajach, propagując idee radzieckiej rewolucji. Często bywałem w Moskwie i przyglądałem się uważnie działalności centralnych urzędów, w których każde z was pełni ważną funkcję. – Umilkł na chwilę, by odezwać się ostrzejszym, donośnym głosem: – Ważną, ale pozbawioną znaczenia, które wam się należy! Wasze umiejętności i zdolności pozostają nie docenione, bo nad wami, na górze, siedzą głupie, drewniane kołki!
Tym razem reakcję osób zgromadzonych w pomieszczeniu słychać było wyraźniej; nie ulegało żadnej wątpliwości, że napięcie znacznie się zmniejszyło.
– W porównaniu z naszymi przeciwnikami my tutaj, w Moskwie, jesteśmy znacznie opóźnieni – mówił dalej Carlos – a to dlatego, że wasze talenty były i są tłumione przez stetryczałych karierowiczów, którzy bardziej troszczą się o swoje przywileje niż o prawidłowe działanie urzędów, którymi kierują!
Odpowiedział mu niemal aplauz, w którym prym wiodły wszystkie trzy kobiety.
– Właśnie dlatego ja i współpracujący ze mną towarzysze postanowiliśmy was wyszukać i dlatego przekazywałem wam znaczne sumy pieniędzy, odpowiadające skali przywilejów, z jakich korzystają wasi zwierzchnicy. Dlaczego wy macie być ich pozbawieni?
Pomieszczenie wypełniła fala aprobujących pomruków. Do Szakala dolatywały drobne fragmenty: "Właśnie… Czemu nie… Ma rację…". Następnie Carlos zaczął wyliczać resorty, w których pracowali wezwani przez niego ludzie. Po każdej nazwie następowało coraz bardziej energiczne kiwanie głowami, a fala pomruków podnosiła się na nowo.
– Departament Transportu… Informacji… Finansów… Handlu Zagranicznego… Sprawiedliwości… Obrony… Nauki i Techniki… Wreszcie, wcale nie najmniej ważne, Zaopatrzenia. Tam właśnie działacie, ale jesteście po zbawieni prawa podejmowania jakichkolwiek ważnych decyzji. Nie można na to dłużej pozwalać! Konieczne są zmiany!