Литмир - Электронная Библиотека

Słuchacze jak na komendę poderwali się z krzeseł; nie byli już obcymi ludźmi, bo zjednoczyła ich wspólna sprawa. Jako pierwszy odezwał się roztropny urzędnik, ten sam, który zamknął drzwi.

– Wygląda na to, że dobrze orientuje się pan w naszej sytuacji, ale co może ją zmienić? – zapytał ostrożnie.

– To! – wykrzyknął Carlos, wskazując dramatycznym gestem teczki leżące na stole. Ośmioro podopiecznych Szakala usiadło ponownie, spoglądając niepewnie po sobie. – Na tym stole widzicie ściśle tajne materiały dotyczące waszych przełożonych ze wszystkich ośmiu departamentów. Sama groźba ujawnienia tego rodzaju informacji sprawi, że zostaniecie natychmiast awansowani, w wielu wypadkach bez wątpienia na stanowiska zajmowane

dotychczas przez waszych szefów. Nie będą mieli wyboru, bo te teczki będą jak ostrza przyłożone im do gardeł – gdybyście zechcieli zrobić użytek ze swojej wiedzy, w najlepszym wypadku wszyscy wylecieliby z hukiem ze stanowisk, kto wie czy nie prosto przed pluton egzekucyjny!

– Przepraszam, czy można? – zapytała, wstając z miejsca, kobieta w średnim wieku, ubrana w skromną, ale schludną niebieską sukienkę. Miała jasne, lekko siwiejące włosy, zebrane w ciasny kok. Poprawiła go odruchowo dłonią. – Zajmuję się prowadzeniem kartoteki akt personalnych… i często odkrywam w nich różne błędy. Skąd pan wie, czy te materiały zawierają prawdziwe informacje? Gdyby okazało się, że jest inaczej, znaleźlibyśmy się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, prawda?

– Sam fakt, że kwestionuje pani ich autentyczność, stanowi dla mnie obelgę, madame – odparł Szakal lodowatym tonem. – Jestem waszym monseigneurem z Paryża. Przedstawiłem wam dokładnie waszą obecną sytuację i równie dokładnie opisałem nieudolność przełożonych. Co więcej, przez ostatnie lata zarówno ja, jak i moi współpracownicy zadawaliśmy sobie wiele trudu, ponosiliśmy ryzyko, nie mówiąc już o nadzwyczajnych kosztach, żeby dostarczać wam znacznych środków…

– Jeżeli o mnie chodzi – przerwał mu chudy mężczyzna w okularach i w brązowym garniturze – to bardzo sobie cenię pieniądze… Wpłaciłem swoje na nasz wspólny fundusz i spodziewam się pewnego zysku… Ale co ma wspólnego jedno z drugim? Żeby uniknąć konieczności wdawania się w zawiłe tłumaczenia, wyjaśnię od razu, że pracuję w Departamencie Finansów.

– Jesteś równie dobry, jak ten cały twój sparaliżowany departament! – parsknął otyły człowiek o byczym karku ubrany w przyciasny garnitur. – Ośmielam się wątpić, czy wy w ogóle wiecie, na czym polega godziwy zysk. Jestem z zaopatrzenia armii; zawsze obcinaliście nam fundusze.

– To samo z dotacjami na badania naukowe! – wykrzyknął niski mężczyzna o wyglądzie profesora. Jego krzywo przystrzyżoną brodę można było złożyć na karb słabego wzroku, gdyż mężczyzna nosił grube okulary. – Spodziewa się pewnego zysku, dobre sobie! A na co chciałbyś go przeznaczyć, co?

– Na pewno nie na was, niedouczeni naukowcy! Lepiej kraść pomysły z Zachodu, niż inwestować w wasze niewydarzone badania.

– Przestańcie! – ryknął Szakal, rozkładając ramiona jak prorok. – Nie zebraliśmy się tu po to, żeby dyskutować o międzyresortowych konfliktach, bo te znikną, kiedy powstanie nowa elita władzy. Pamiętajcie, że jestem monseigneurem z Paryża i że mamy wspólnie zaprowadzić porządek w naszym porewolucyjnym świecie. Precz z błogim samozadowoleniem!

– To wspaniała wizja – odezwała się druga kobieta, najwyżej trzydziestokilkuletnia, w spódnicy z drogiego, zagranicznego materiału. Wszyscy pozostali znali jej twarz z ekranu telewizora, gdyż była popularną prezenterką programów informacyjnych. – Czy moglibyśmy jednak wrócić do problemu autentyczności tych dokumentów?

– Nie ma co do niej żadnych wątpliwości – odparł Szakal, spoglądając po kolei w każdą z ośmiu par oczu. – Gdyby było inaczej, skąd wiedziałbym wszystko o was?

– Z całą pewnością jest tak, jak pan mówi – powiedziała spikerka. – Ale jako dziennikarka mam zwyczaj szukać drugiego źródła, w którym mogłabym potwierdzić wiadomość, chyba że otrzymam inne wytyczne z Departamentu Informacji. Pan nie jest z departamentu, czy mógłby więc pan podać przynajmniej dwa źródła tych informacji? Oczywiście wszystko zostanie między nami.

– Czy mam być atakowany przez współpracujących z reżimem dziennikarzy, choć mówię prawdę? – zapytał gniewnie terrorysta. – Bo to wszystko jest prawda, i wy dobrze o tym wiecie!

– Zbrodnie popełnione przez Stalina, choć także prawdziwe, przez trzydzieści lat były głęboko zakopane wraz z dwudziestoma milionami ciał.

– Chcecie dowodu? Więc go wam dam, proszę bardzo! Otóż tym dowodem są oczy i uszy jednego z szefów KGB, samego wielkiego generała Grigorija Rodczenki. A jeżeli chcecie wiedzieć więcej, to powiem wam, że jest to człowiek bezgranicznie mi oddany, bo również dla niego jestem monseigneurem z Paryża!

– Może pan być, kim pan zechce, ale zdaje się, że nie słucha pan nocnego programu Radia Moskwa – zauważyła dziennikarka. – Godzinę temu poinformowano, że generał Rodczenko został zastrzelony przez zagranicznych przestępców… Zwołano specjalne posiedzenie wszystkich wyższych oficerów Komitetu w celu rozpatrzenia okoliczności związanych ze śmiercią generała. Krążą plotki, że tak doświadczony fachowiec jak Rodczenko musiał mieć jakiś specjalny powód, żeby dać się zwabić w pułapkę.

– Zaczną się przekopywać przez jego prywatne archiwum – odezwał się ponownie bystry urzędnik, sztywno podnosząc się z miejsca. – Wezmą wszystko pod mikroskop, szukając tych specjalnych powodów. – Spojrzał prosto w twarz zabójcy w sutannie. – Być może trafią na pana i na pańskie materiały.

– Nie! – parsknął wściekle Szakal. Na jego wysokim czole pojawiły się kropelki potu. – Nigdy! To niemożliwe. To są jedyne istniejące egzemplarze, nie ma żadnych kopii!

– Jeżeli pan w to wierzy, księże, to znaczy, że nie zna pan KGB – zauważył otyły mężczyzna z działu zaopatrzenia armii.

– Nie znam?! – ryknął Carlos, przyciskając z całej siły do ciała lewą rękę, w której pojawiło się niemożliwe do opanowania drżenie. – Znam je na wylot, wszystkie jego tajemnice! Mam tomy dokumentów dotyczących wszystkich ważnych osobistości na świecie, wszystkich przywódców i liczących się polityków! Mam informatorów wszędzie, w każdym kraju!

– Ale nie ma pan już Rodczenki. – Otyły mężczyzna także wstał z krzesła. – A w dodatku odniosłem wrażenie, że wcale pana nie zaskoczyła ta wiadomość.

– Co takiego?

– Pierwszą rzeczą, jaką robi codziennie większość z nas, a może nawet wszyscy, jest włączenie radia. Najczęściej słyszymy w kółko te same głupoty, ale jest w nich coś uspokajającego. Wszyscy wiedzieliśmy o śmierci Rodczenki… Wszyscy z wyjątkiem ciebie, księże, a kiedy powiedziała ci o tym nasza dama z telewizji, nie byłeś wcale zaskoczony, nawet się nie zdziwiłeś…

– Oczywiście, że byłem zaskoczony! – wykrzyknął Szakal. – Nie rozumiecie, że po prostu zawsze potrafię się opanować? Właśnie dlatego potrzebują mnie i ufają mi wszyscy przywódcy światowego marksizmu.

– To już przestało być modne – mruknęła kobieta z uczesanymi w kok włosami. Ona również wstała z miejsca.

– Co pani powiedziała? – Głos Carlosa zamienił się w ochrypły, donośny szept. – Jestem monseigneurem z Paryża. Niczego w zamian nie żądając, zapewniłem wam spokojne, dostatnie życie, czyli znacznie więcej, niż moglibyście oczekiwać, a wy teraz ośmielacie się wątpić w moje słowa? Skąd bym wiedział o tym, co wiem, skąd miałbym te informacje, które teraz chcę wam przekazać, gdybym nie należał do najważniejszych ludzi w Moskwie?!

Nie zapominajcie o tym, kim jestem!

– Właśnie o to chodzi, że nie wiemy, kim pan jest! – odparł jeden z tych mężczyzn, którzy do tej pory nie zabierali głosu. Również jego garnitur był czysty i starannie wyprasowany, ale uszyto go znacznie lepiej niż pozostałe. Także twarz mężczyzny różniła się od innych: była nieco bledsza, a oczy bardziej myślące. Mówiąc, zdawał się starannie dobierać każde słowo. – Wie my tylko tyle, że każe pan zwracać się do siebie jak do osoby duchownej, bo jak dotąd nie ujawnił nam pan swojej tożsamości i zdaje się, że nie ma pan najmniejszego zamiaru tego uczynić. Co do tych pana rzekomych rewelacji, to identyczne zarzuty przeciw zwierzchnikom mógłby pan usłyszeć dokładnie w każdym departamencie i centralnym urzędzie tego kraju. Nie usłyszeliśmy nic nowego, więc…

– Jak śmiesz?! ryknął Szakal. Na szyi wystąpiły mu nabrzmiałe, pulsujące żyły. – Kim jesteś, że ośmielasz się mówić do mnie w ten sposób? Do mnie, monseigneura z Paryża, prawdziwego syna rewolucji!

– Jestem sędzią, pracującym w Departamencie Sprawiedliwości, towarzyszu monseigneur, i zarazem znacznie młodszym produktem tejże rewolucji. Być może nie znam szefów KGB, którzy, jak pan twierdzi, są pańskimi po plecznikami, ale znam kary, na jakie się narazimy, biorąc sprawy we własne ręce, zamiast donieść o wszelkich nieprawidłowościach w pracy naszych zwierzchników powołanym do tego organom. Te kary są na tyle surowe, że zawahałbym się, czy podjąć jakiekolwiek kroki, dysponując zaledwie czyimiś nie potwierdzonymi nigdzie zarzutami. Wcale niewykluczone, że są to jedynie

wymysły sfrustrowanych urzędników zajmujących stanowiska znacznie niższe od naszych… Szczerze mówiąc, te materiały wcale mnie nie interesują. Wolę ich nawet nie widzieć, żeby potem nie być zmuszonym do składania zeznań, które mogłyby niekorzystnie wpłynąć na dalszy przebieg mojej kariery.

– Jesteś tylko nędznym, nic nie znaczącym prawnikiem! – wrzasnął morderca w sutannie, kurczowo zaciskając pięści. – Wy wiecie, jak przewracać wszystko na drugą stroną! Jesteście jak chorągiewki na wietrze!

– Ładnie powiedziane – zauważył z uśmiechem sędzia. – Tyle tylko, że nie pan to wymyślił.

– Nie zniosę dłużej tej niewybaczalnej bezczelności!

– Nie musicie, towarzyszu księże, bo już wychodzę i radzę zrobić to samo wszystkim pozostałym.

– Ty śmiesz…

– Oczywiście, że tak – przerwał mu pracownik Departamentu Sprawiedliwości i dodał żartobliwie: – Niewykluczone, że musiałbym sam siebie oskarżać, a jestem w tym zbyt dobry.

148
{"b":"97555","o":1}