Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 36

To był sąd, prawda, Aleks? – zapytał niepewnie Bourne. Mówił cicho, jakby dziwiąc się własnym słowom. – Sąd wojskowy, tak?

– Tak. – Conklin skinął głową. – Ale to nie ty byłeś oskarżony.

– Nie ja?

– Nie. Ty oskarżałeś. Jeśli weźmie się pod uwagę, kim byłeś i gdzie służyłeś, można się temu dziwić. Sporo ludzi usiłowało cię powstrzymać, ale nic nie wskórali… Porozmawiamy o tym później.

– Chcę porozmawiać o tym teraz – odparł stanowczo Jason. – Ten człowiek jest z Szakalem, tutaj, przed nami. Muszę wiedzieć, kim jest i dlaczego znalazł się w Moskwie, a przede wszystkim, co łączy go z Carlosem.

– Może później…

– Teraz. Twój przyjaciel Krupkin pomaga nam, jak może, a to znaczy, że jednocześnie pomaga Marie i mnie, za co jestem mu ogromnie wdzięczny. Pułkownik też jest po naszej stronie, bo gdyby nie był, nigdy nie zobaczylibyśmy tego, co widzimy. Muszę wiedzieć, co zaszło między mną a tym człowiekiem, a jeśli chodzi o zalecane przez Langley środki ostrożności, to mogą kazać się wypchać. Im więcej się o nim teraz dowiem, tym lepiej będę wiedział, czego mam się spodziewać. – Bourne odwrócił się od Aleksa i spojrzał na dwóch Rosjan. – Dla waszej informacji, panowie: w moim życiu jest pewien okres, którego nie mogę sobie dokładnie przypomnieć. To wszystko, co powinniście o tym wiedzieć. Mów, Aleks.

– Ja nieraz ledwo pamiętam wczorajszy wieczór – powiedział pułkownik.

– Zrób to, Aleksiej. Tamte sprawy nie mają już żadnego wpływu na nasze stosunki. Sajgon to zamknięty rozdział, podobnie jak Kabul.

– W porządku. – Conklin usiadł w jednym z foteli. Kiedy zaczął mówić, masując sobie prawą łydkę, widać było, że próbuje narzucić sobie chłodny spokój, ale nie bardzo mu się to udaje. – W grudniu 1970 jeden z waszych ludzi zginął podczas patrolu. Nazwano to wypadkiem spowodowanym przez przyjacielski ostrzał, ale ty nie dałeś się na to nabrać. Wiedziałeś, że został zabity z polecenia kogoś z kwatery głównej, kto postanowił w ten sposób zamknąć mu na zawsze usta. Ten, który zginął, był żółtkiem i daleko mu było

do świętości, ale wiedział wszystko o trasach i sposobach przemytu narkotyków. To ci dało wiele do myślenia.

– Przypominam sobie tylko oderwane obrazy… – przerwał mu Bourne. – Żadnej ciągłości. Widzę, ale nie pamiętam.

– Akurat te fakty nie mają teraz już żadnego znaczenia, tak samo jak parę tysięcy innych podejrzanych zdarzeń z tamtego okresu. Należy się domyślać, że gdzieś w Złotym Trójkącie zniknął bez śladu duży transport narkotyków, a podejrzenie padło akurat na twojego zwiadowcą. Jakaś gorąca głowa w Sajgonie doszła do wniosku, że dobrze będzie pokazać innym, co dzieje się z tymi, którzy zawodzą pokładane w nich zaufanie. Wysłał na wasz teren helikopter z paroma ludźmi, a oni upozorowali atak Wietkongu i sprzątnęli chłopaka – przy okazji także paru innych, ma się rozumieć. Mieli jednak pecha, bo ty wszystko widziałeś, a potem poszedłeś za nimi do helikoptera i tam dałeś im do wyboru: wsiąść, a wtedy ty zestrzelisz maszynę i wszyscy zginą, albo wrócić z tobą do obozu. Wybrali to drugie rozwiązanie, ty zaś wystąpiłeś do dowództwa z oskarżeniem o wielokrotne morderstwo. Wtedy na scenie pojawił się Stalowy Ogilvie, żeby ratować swoich kumpli.

– I coś się stało, prawda? Coś nieprawdopodobnego, szalonego…

– Zgadłeś. Bryce doprowadził do rozprawy, a tam zrobił z ciebie wariata, patologicznego kłamcę i mordercę, który w normalnych warunkach powinien być trzymany w najlepiej strzeżonym więzieniu. Zmieszał cię dokumentnie z błotem, a następnie zażądał, żebyś ujawnił swoje prawdziwe personalia, czego oczywiście nie mogłeś zrobić, bo wtedy naraziłbyś na niebezpieczeństwo mieszkającą w Kambodży rodzinę swojej pierwszej żony. Potem usiłował oplatać cię siecią oskarżeń, a kiedy mu się to nie udało, zagroził sądowi,

że ujawni istnienie "Meduzy", do czego ten, rzecz jasna, nie mógł dopuścić… Chłopcy Ogilviego zostali zwolnieni z powodu braku wiarygodnych dowodów, a ciebie trzeba było zatrzymać siłą w baraku, dopóki Bryce nie odleciał z powrotem do Sajgonu.

– Nazywał się Kwan Soo… – wyszeptał Bourne, kołysząc lekko głową, jakby usiłował odegnać od siebie powracający uparcie koszmar. – Miał szesnaście albo siedemnaście lat. Wszystkie pieniądze, jakie zarobił na szmuglowaniu narkotyków, wysyłał do trzech wiosek, żeby ludzie mieli co jeść. To był jedyny sposób, żeby… Niech to szlag trafi! Co wy byście zrobili, gdyby wasze rodziny umierały z głodu?

– Ale wtedy nie mogłeś tego powiedzieć przed sądem i dobrze o tym wiedziałeś. Musiałeś zacisnąć zęby i wytrzymać mściwe oskarżenia Ogilviego. Obserwowałem cię cały czas. Nigdy w życiu nie widziałem człowieka, który potrafiłby opanować tak wielką nienawiść.

– Tego też nie pamiętam… Cały czas widzę tylko oderwane obrazy.

– Podczas rozprawy dostosowałeś się w znakomity sposób do otoczenia… Jak kameleon.

Spojrzenia Conklina i Bourne'a spotkały się na chwilę, a potem Jason odwrócił się do ekranu.

– Teraz on jest tutaj, z Carlosem… Nie wydaje wam się, że ten świat jest jednak bardzo mały? Czy on wie, że to ja jestem Jasonem Bourne'em?

– A skąd miałby wiedzieć? – Conklin wstał z fotela. – Wtedy nie istniał ani Bourne, ani nawet David Webb, tylko żołnierz posługujący się pseudonimem Delta Jeden. W ogóle nie używaliście nazwisk, nie pamiętasz?

– Ciągle zapominam. Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć? – Jason wskazał na ekran. – Dlaczego przyleciał do Moskwy? Czemu powiedziałeś, że "Meduza" znalazła Carlosa?

– Dlatego że to on jest tą firmą adwokacką z Nowego Jorku.

– Co takiego? – Bourne spojrzał raptownie na Conklina. – Ogilvie…

– Jest prezesem zarządu – wpadł mu w słowo Aleks. – CIA odkryła, że to on, ale wymknął im się dwa dni temu.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś, do diabła? – zapytał gniewnie Jason.

– Bo ani przez chwilę nie myślałem, że będziemy tu siedzieć i oglądać go na ekranie. Ciągle tego nie rozumiem, ale widzę, że to prawda. Poza tym, nie chciałem zawracać ci głowy kimś, kogo mogłeś nie pamiętać, a jeżeli nawet, to w bardzo niemiły sposób. Po co niepotrzebnie mnożyć komplikacje? I tak nie możemy narzekać na ich niedostatek.

– Chwileczkę, Aleksiej! – przerwał mu podekscytowany Krupkin. – Słyszałem tu słowa i nazwy, które wywołują, przynajmniej u mnie, jak najgorsze skojarzenia, więc chyba mam prawo zadać jedno lub dwa pytania. Szczególnie jedno: kim właściwie jest ten Ogilvie, że tak bardzo się nim przejmujecie? Wiem już, że był w Sajgonie, ale kim jest teraz? Możesz mi to powiedzieć?

– Właściwie, czemu nie? – odparł cicho Conklin. – To prawnik z Nowego Jorku kierujący tajną organizacją, która sięga swymi mackami nawet do Europy i basenu Morza Śródziemnego – wyjaśnił. – Zaczęli od tego, że dzięki wpływom w Waszyngtonie wykupywali za bezcen znakomicie prosperujące, państwowe przedsiębiorstwa, co pozwoliło im w wielu dziedzinach przejąć kontrolę nad rynkiem i dyktować ceny. Potem zabrali się do

poważniejszej roboty, zatrudniając najlepszych specjalistów w tym fachu. Mamy niezbite dowody, że za ich pieniądze dokonano wielu morderstw różnych mniej lub bardziej ważnych osób, a najświeższym przykładem jest generał Teagarten, głównodowodzący sił NATO.

– Niewiarygodne! – wyszeptał Krupkin.

– A niech mnie! – wymamrotał pułkownik, wpatrując się w Conklina wybałuszonymi oczami.

– Są nadzwyczaj pomysłowi, a Ogilvie najbardziej ze wszystkich. To Superpająk, któremu udało się oplatać pajęczyną niemal wszystkie europejskie stolice. Na swoje nieszczęście, a dzięki mojemu obecnemu tu przyjacielowi, wpadł we własne sieci. Musiał uciekać z Waszyngtonu, bo zabrali się do niego ludzie, których raczej nie udałoby mu się przekupić, ale nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego zjawił się właśnie w Moskwie.

– Myślę, że będę mógł odpowiedzieć na to pytanie – odparł Krupkin, spoglądając uspokajająco na komisarza. – Nic nie wiem o morderstwach, o których wspominałeś, ale to, co mówiłeś, przywodzi mi na myśl pewne amerykańskie konsorcjum, działające właśnie na terenie Europy, z którym od wielu lat robimy bardzo dla nas korzystne interesy.

– W jakich dziedzinach?

– Przede wszystkim chodzi o nowoczesne technologie objęte zakazem wywozu, a także elementy uzbrojenia, części samolotów, niekiedy nawet samą broń i samoloty, oczywiście za pośrednictwem krajów naszego bloku… Mówię ci to tylko dlatego, że z pewnością zdajesz sobie sprawę, iż wszystkiemu kategorycznie zaprzeczę, gdyby przyszło ci kiedykolwiek do głowy powołać się na mnie jako na źródło.

Aleks skinął głową.

– Rozumiem. Jak się nazywa to konsorcjum?

– Nie ma nazwy, bo występuje pod postacią pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu pozornie niezależnych firm. Zawsze podejrzewaliśmy, że wszystkie działają pod wspólnym parasolem i są ze sobą ściśle powiązane, ale nie byliśmy w stanie stwierdzić, w jaki dokładnie sposób.

– Nazwa istnieje, podobnie jak samo konsorcjum – odparł Conklin. – Ogilvie nim kieruje.

– Tak właśnie pomyślałem… – mruknął Krupkin. Na jego twarzy pojawił się okrutny, bezlitosny grymas. – Zapewniam was jednak, że wasze obawy związane z tym prawnikiem nie mogą się równać z naszymi problemami. – Spojrzał z wściekłością na obraz zatrzymany na ekranie. – Generał Rodczenko, którego tu widzicie, zajmuje drugie miejsce w hierarchii KGB i jest doradcą premiera. W imię interesów ZSRR i bez wiedzy rządu można robić wiele rzeczy, ale na pewno nic takiego, o czym mówiłeś. Dobry Boże, głównodowodzący sił NATO! A teraz jeszcze Szakal! To nie tylko kompromitacja, ale po prostu katastrofa, okropna, tragiczna katastrofa!

– Masz jakieś propozycje? – zapytał Conklin.

– Głupie pytanie – wtrącił się gburowato pułkownik. – Aresztować, na Łubiankę, a potem w czapę!

– Znakomity pomysł, ale jest pewien problem – odparł Aleks. – Centralna Agencja Wywiadowcza wie o tym, że Ogilvie przyleciał do Moskwy.

– W czym tu problem? Obie strony pozbędą się drania i będą mogły zająć się swoimi sprawami.

144
{"b":"97555","o":1}