– Może to się panu wydać dziwne, ale problem, nawet z punktu widzenia ochrony interesów ZSRR, nie polega na pozbyciu się drania. Chodzi o reakcję Waszyngtonu.
Pułkownik spojrzał ze zdziwieniem na Krupkina.
– O czym on gada, do cholery? – zapytał po rosyjsku.
– Dla nas to dosyć trudne do pojęcia, ale może spróbuję wam to wytłumaczyć… – odparł w tym samym języku Krupkin.
– Co on mówi? – zapytał Bourne Conklina.
– Zdaje się, że ma zamiar rozpocząć wykład o prawach i obowiązkach obywatela w Stanach Zjednoczonych.
– Takie wykłady przydałyby się też wielu ludziom w Waszyngtonie – zripostował Krupkin po angielsku, po czym natychmiast przeszedł z powrotem na rosyjski. – Widzicie, towarzyszu, nikt w Ameryce nie zdziwiłby się, gdybyśmy chcieli wykorzystać przestępcze powiązania Ogilviego. Mają tam nawet specjalne przysłowie, które powtarzają bardzo często, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia: darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
– Co wspólnego z podarunkami mają końskie zęby? Spod ogona wypada mu nawóz, ale z pyska tylko ślina.
– W oryginale brzmi to trochę lepiej… W każdym razie ten adwokat, Ogilvie, miał wiele powiązań z rządem, a ściślej z urzędnikami, którzy w zamian za duże sumy pieniędzy przymykali oczy na jego nielegalne działania, przynoszące mu miliony dolarów zysku. Naginano prawo, zabijano ludzi, przedstawiano kłamstwa jako prawdę. Krótko mówiąc, Ogilvie stanowił ośrodek bezprzykładnej korupcji, a z tego, co wiemy, Amerykanie mają prawdziwą obsesję na tym punkcie. Każde ustępstwo wydaje im się nieść w sobie zarodek korupcji, więc na wszelki wypadek wolą prać swoje brudy na oczach całego świata, żeby udowodnić, jak bardzo są mimo wszystko uczciwi.
– To prawda – przerwał mu Aleks po angielsku. – Wątpię, żebyście mogli to zrozumieć, bo wy z kolei ukrywacie każde ustępstwo, każdą zbrodnię i każde go trupa za koszem z różami… Może jednak będzie lepiej, jeśli ja daruję sobie takie porównania, a ty zrezygnujesz z wykładu. Ogilvie musi wrócić do kraju i zapłacić za wszystko. To jedyne ustępstwo, jakiego od was oczekujemy.
– Zapewniam cię, że weźmiemy to pod uwagę.
– To za mało – odparł Conklin. – Ujmijmy to w taki sposób, odsuwając na razie na bok kwestię odpowiedzialności: już wkrótce, być może nawet za kilka dni, zbyt wielu ludzi dowie się o tym, w co był zamieszany, łącznie ze śmiercią Teagartena, żebyście mogli go tu zatrzymać. Skoczy wam do gardeł nie tylko Waszyngton, ale i cała EWG. Kompromitacja to bardzo ładne słowo, ale kryje w sobie bardzo wymierne efekty: utrudnienia w handlu, zmniejszenie obrotów towarowych…
– Przekonałeś mnie, Aleksiej – przerwał mu Krupkin. – Załóżmy, że zgodzimy się na to ustępstwo. Czy ogłosicie wtedy całemu światu, że Moskwa współpracowała z wami w schwytaniu i dostarczeniu przed wasz sąd amerykańskiego przestępcy?
– Oczywiście, a także i to, że bez was nic byśmy nie osiągnęli. Jeżeli będzie trzeba, potwierdzę to przed wszystkimi komisjami Kongresu.
– Powinieneś również stwierdzić jasno i wyraźnie, że nie mieliśmy absolutnie nic wspólnego z zabójstwami, o których wspominałeś, a szczególnie z zamachem na głównodowodzącego sił NATO.
– Ma się rozumieć. Jedną z przyczyn, dla których zdecydowaliście się nam pomóc, było to, że wasz rząd przeraził się narastającej fali politycznych morderstw.
Krupkin przez chwilę wpatrywał się w Conklina ostrym spojrzeniem, po czym przeniósł je na krótko na ekran telewizora, by zaraz ponownie skierować na twarz Aleksa.
– A co zrobimy z generałem Rodczenką? – zapytał.
– To już wasza sprawa – odpowiedział cicho emerytowany oficer CIA. – Ani Bourne, ani ja nigdy nie słyszeliśmy tego nazwiska.
– Da… – mruknął Krupkin, kiwając powoli głową. – W takim razie róbcie z Szakalem, co chcecie, chociaż jesteście na radzieckim terytorium. Możecie jednak liczyć na naszą daleko posuniętą pomoc.
– Od czego zaczniemy? – zapytał niecierpliwie Jason.
– Od początku. – Dymitr spojrzał na komisarza KGB. – Towarzyszu, czy zrozumieliście, o czym mówiliśmy?
– Bardzo wystarczy, Krupkin – odparł pułkownik, podchodząc do telefonu ustawionego na małym stoliku o marmurowym blacie. Wykręciwszy numer, zaczął niemal natychmiast mówić po rosyjsku, jakby ktoś czekał na jego telefon z ręką na słuchawce. – Nowy Jork zidentyfikował trzeciego człowieka na taśmie numer siedem, tego z Rodczenką i księdzem, jako Amerykanina nazwiskiem Ogilvie. Trzeba natychmiast wziąć go pod ścisłą obserwację i nie dopuścić do tego, żeby wyjechał z Moskwy. – Pułkownik zamilkł, słuchając odpowiedzi, po czym nagle poczerwieniał i uniósł wysoko brwi. – Anuluję ten rozkaz! – ryknął. – Ta sprawa należy teraz wyłącznie do KGB! Powód? Ruszcie mózgiem, kapuściany łbie! Powiedzcie im, że to podwójny agent, którego oni nie potrafili rozpoznać, a potem dorzućcie trochę tradycyjnego śmiecia – zagrożenie dla państwa spowodowane niekompetencją
urzędników, opiekuńcza rola Komitetu i tak dalej… Aha, możecie im jeszcze wspomnieć, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby… Ja też nie rozumiem, towarzyszu, ale te motylki w eleganckich garniturach chyba będą wiedziały, o co chodzi. Zawiadomcie wszystkie lotniska.
Komisarz odłożył słuchawkę.
– Zrobił to – stwierdził Conklin, zwracając się do Bourne'a. – Ogilvie zostaje w Moskwie.
– Ogilvie nic mnie nie obchodzi! – wybuchnął Jason. – Przyjechałem tu po Carlosa!
– To ten ksiądz? – zapytał pułkownik, odchodząc od stolika z telefonem.
– Właśnie on.
– To proste. Puścimy generała Rodczenkę na długiej smyczy, żeby jej nie widział ani nie czuł. Pan weźmie w rękę drugi koniec. Na pewno niedługo znowu spotka się z tym Szakalem.
– Niczego więcej mi nie trzeba – odparł Jason Bourne.
Generał Grigorij Rodczenko siedział przy usytuowanym obok okna stoliku w restauracji Łastoczka w pobliżu mostu Krymskiego na rzece Moskwie. Było to jego ulubione miejsce, często tu przychodził około północy, by zjeść w samotności późną kolacją. Światła mostu i sunących powoli rzeką łodzi dawały wytchnienie znużonym oczom, a tym samym korzystnie wpływały na przemianę materii. Dzisiaj szczególnie potrzebował odpoczynku w kojącej atmosferze, gdyż ostatnie dwa dni były bardzo niespokojne. Mylił się czy może jednak miał rację? Czy instynkt oszukał go, czy też nie zawiódł także i tym razem? W tej chwili jeszcze tego nie wiedział, ale cały czas pamiętał, że właśnie dzięki instynktowi udało mu się w młodości przetrwać panowanie szalonego Stalina, w wieku dojrzałym rządy buńczucznego Chruszczowa, a kilka lat później tępego Breżniewa. Teraz jednak, wraz z pojawieniem się Gorbaczowa, dla Rosji i Związku Radzieckiego nadeszły zupełnie nowe czasy, które on, człowiek w podeszłym już wieku, powitał z zadowoleniem. Może wszystko jakoś się uspokoi, a trwające od wielu dziesięcioleci zagrożenia oddalą się, znikną za horyzontem. Pewne było tylko to, że nie zmieni się sam horyzont – płaski, daleki i nieosiągalny.
Rodczenko zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że zarówno dzięki swojemu szczęściu, jak i zdolności przewidywania stanowi typ człowieka wychodzącego cało ze wszystkich katastrof. Żeby to osiągnąć, trzeba było mieć oczy dookoła głowy i otoczyć się ze wszystkich stron misterną siatką zabezpieczeń. Z tego właśnie powodu zadał sobie wiele trudu, żeby zdobyć zaufanie sekretarza generalnego, pracował usilnie, by zyskać w KGB opinię najwyższej klasy fachowca, po prostu nie do zastąpienia, oraz przyjął propozycję współpracy od amerykańskiego konsorcjum o nazwie "Meduza", współorganizując przerzuty olbrzymiej wartości towarów nie tylko do ZSRR, ale i do krajów Układu Warszawskiego. Był także łącznikiem rezydującego w Paryżu Carlosa, którego jak do tej pory udawało mu się zawsze odwieść, czy to perswazją, czy przekupstwem, od podejmowania jakichkolwiek akcji wymierzonych przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Był przykładem doskonałego biurokraty pracującego za kulisami międzynarodowej sceny wydarzeń, nie pożądającego sławy ani zaszczytów, natomiast opętanego wyłącznie jednym pragnieniem: żeby przeżyć. Skoro tak, to dlaczego dopuścił do tego, co się stało? Czy przyczyniła się do tego zrodzona ze zmęczenia i strachu popędliwość, a także przewrotna chęć sprowadzenia zagłady na wszystkich, których wykorzystywał i przez których był wykorzystywany? Nie, główną rolę odegrała logiczna analiza wydarzeń, dokonywana także z punktu widzenia interesów kraju, a poza tym absolutne przekonanie o konieczności zerwania przez Moskwę wszelkich kontaktów zarówno z "Meduzą", jak i Szakalem.
Według relacji konsula generalnego z Nowego Jorku, Bryce Ogilvie był w Ameryce całkowicie skończony. Konsul proponował, żeby zapewnić mu w jakimś kraju azyl, a w zamian za to przejąć stopniowo miliardowe interesy, jakie adwokat prowadził w Europie. Jedyną sprawą, która niepokoiła konsula, nie były wcale operacje finansowe, podczas których Ogilvie tyle razy łamał prawo, że żaden sąd nie mógłby udowodnić mu wszystkich nielegalnych działań podczas najdłuższej nawet rozprawy, ale zabójstwa, w jakich prawnik maczał palce; według informacji zebranych przez konsula było ich wiele, a ich ofiarą padło wielu wysokich rangą funkcjonariuszy rządu USA, a także, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, głównodowodzący NATO. Nie można było również wykluczyć, że Ogilvie, usiłując uchronić przed konfiskatą jak największą część swego majątku ulokowanego w Europie, zlecił zamordowanie jeszcze kilkunastu osób, przede wszystkim ważnych osobistości świata finansowego podejrzewających istnienie międzynarodowej siatki powiązanej z pewną nowojorską firmą adwokacką i tworzącej razem z nią organizm znany jako "Meduza". Gdyby zabójstwa nastąpiły podczas pobytu Ogilviego w Moskwie, zaczęto by zadawać pytania, a do tego nie można było dopuścić. W związku z tym należało jak najprędzej zgarnąć go i wyekspediować poza teren ZSRR, co było łatwe do zaplanowania, ale nastręczało znaczne trudności w realizacji.
A tu nagle, w samym środku tego danse macabre, zjawia się monseigneur z Paryża. Musimy się natychmiast spotkać! Carlos niemal wykrzyczał ten rozkaz przez telefon, ale to wcale nie oznaczało, że zamierza zrezygnować ze zwykłych środków ostrożności. Spotkanie miało się odbyć w uczęszczanym, najlepiej wręcz zatłoczonym miejscu, łatwo dostępnym, o wielu drogach ucieczki, gdzie Carlos mógłby najpierw krążyć przez pewien czas jak jastrząb, nie ujawniając swojej tożsamości, aż uznałby, że wszystko jest w porządku. Podczas trzeciej rozmowy telefonicznej – każda, ma się rozumieć, odbywała się z innego miejsca, a wszystkie z publicznych aparatów – ustalili ostatecznie czas i miejsce: cerkiew Wasyla Błogosławionego na placu Czerwonym, wczesnym wieczorem, czyli w porze największego napływu zwiedzających. Pogrążony w półmroku zakątek po prawej stronie głównego ołtarza, gdzie znajdowały się przesłonięte kotarami wyjścia do zakrystii. Załatwione!