Oszołomiona Marie wpatrywała się w ekran telewizora, oglądając retransmitowane z Miami wiadomości jednego z kanałów telewizji satelitarnej. W pewnej chwili przeraźliwie krzyknęła, gdyż kamerzysta wykonał bliskie ujęcie napisu na szklanym blacie stolika w jednej z kawiarni w miejscowości Anderlecht pod Brukselą.
– Johnny!
St. Jacques wpadł do sypialni swego apartamentu, który urządził na pierwszym piętrze głównego budynku pensjonatu.
– Boże, co to jest?
Z twarzą mokrą od łez Marie wskazała bezsilnie na ekran. Reporter mówił szybko i monotonnie, w sposób charakterystyczny dla dziennikarzy obsługujących satelitarne transmisje na żywo.
– …jakby krwawy zbrodniarz z przeszłości powrócił raz jeszcze, żeby terroryzować cywilizowane społeczeństwo. Otoczony ponurą sławą morderca Jason Bourne, ustępujący na rynku zabójców jedynie Carlosowi, przyjął na siebie odpowiedzialność za śmierć generała Jamesa Teagartena i podróżujących z nim osób. Ze źródeł zbliżonych do wywiadu w Waszyngtonie i Londynie oraz od władz policyjnych napływają sprzeczne informacje. Waszyngton twierdzi, iż morderca posługujący się nazwiskiem Jason Bourne został przed pięciu laty zgładzony w Hongkongu w wyniku wspólnej, amerykańsko- brytyjskiej akcji. Jednocześnie przedstawiciele Foreign Office i brytyjskiego wywiadu zaprzeczają, jakoby mieli kiedykolwiek coś wspólnego z taką operacją i utrzymują, że przeprowadzenie podobnej akcji byłoby raczej niemożliwe. Z kolei z kwatery głównej Interpolu w Paryżu napłynęły informacje o tym, jakoby placówka tej organizacji w Hongkongu wiedziała o rzekomej śmierci Jasona Bourne 'a, lecz ze względu na trudności z identyfikacją i interpretacją szeroko rozpowszechnianych fotografii nie przywiązywała do niej większej wagi. Pracujący tam wówczas agenci przypuszczali raczej, że Jason Bourne zniknął na terenie Chińskiej Republiki Ludowej, gdzie przyjął ostatnie, fatalne dla siebie w skutkach zlecenie. W tej chwili wiemy tylko tyle, że generał James Teagarten, głównodowodzący NATO, zginął w wyniku zamachu bombowego dokonanego w spokojnym miasteczku Anderlecht w Belgii, a odpowiedzialność za to zabójstwo wziął na siebie ktoś podający się za Jasona Bourne 'a. Obecnie pokażemy państwu portret pamięciowy sporządzony przez pracowników Interpolu na podstawie zeznań tych, którzy mieli okazję widzieć Bourne'a z bliskiej odległości. Proszę pamiętać, że jest to jedynie portret pamięciowy, złożony z fragmentów poprzednio sporządzanych portretów i raczej pozbawiony wielkiej wartości, jeśli zważyć na słynny talent zabójcy do błyskawicznego i częstego zmieniania wyglądu.
Na ekranie pojawiła się lekko nieregularna i doskonale nijaka twarz mężczyzny.
– To nie jest David! – wykrzyknął John St. Jacques.
– Ale mógłby być – odparła jego siostra.
– A teraz przechodzimy do innych wiadomości. Susza, która spustoszyła znaczne obszary Etiopii…
– Wyłącz to cholerne pudło! – krzyknęła Marie i zerwała się z fotela, kierując w stronę telefonu. – Gdzie jest numer Conklina? Zostawiłam go gdzieś na biurku… O, jest. Ten sukinsyn, święty Aleks, będzie mi musiał sporo wyjaśnić! – Wykręciła numer gniewnymi, ale pewnymi ruchami, po czym usiadła w stojącym przy biurku fotelu, bębniąc palcami w gruby blat. Po jej policzkach popłynęły łzy bólu i wściekłości. – To ja, ty draniu! – wybuchnęła, kiedy uzyskała połączenie. – Zabiłeś go! Pozwoliłeś mu tam pojechać… Pomogłeś mu i zabiłeś go!
– Nie mogę teraz z tobą rozmawiać, Marie – odpowiedział spokojnie Conklin. – Mam na drugiej linii Paryż.
– Pieprzę Paryż! Gdzie on jest? Wydostań go!
– Wierz mi, cały czas usiłujemy go znaleźć. Mamy tu prawdziwe piekło. Anglicy chcą dobrać się Hollandowi do dupy za to, że wspomniał o naszych kontaktach na Dalekim Wschodzie, a Francuzi są wściekli z powodu specjalnego ładunku Deuxieme na pokładzie jednego z samolotów, na który najpierw się nie zgodzili, a który w końcu i tak do nich trafił. Zadzwonię do ciebie później, przysięgam!
Conklin przerwał rozmowę, a Marie z trzaskiem odłożyła słuchawkę na widełki.
– Lecę do Paryża, Johnny – oświadczyła, odetchnąwszy głęboko kilka razy i otarłszy łzy.
– Co takiego?
– To, co słyszałeś. Sprowadź tu panią Cooper. Radzi sobie z Alison lepiej ode mnie, a Jamie wprost za nią przepada. Zresztą, co w tym dziwnego? Wychowała siedmioro dzieci, które odwiedzają ją co niedziela, choć to już dorośli ludzie.
– Oszalałaś! Nie pozwolę ci na to!
– Mam wrażenie, że to samo powiedziałeś Davidowi, kiedy oznajmił ci, iż leci do Paryża – wycedziła Marie, miażdżąc brata spojrzeniem.
– Oczywiście!
– Ale go nie powstrzymałeś, tak samo jak nie uda ci się mnie powstrzymać.
– Powiedz mi chociaż, dlaczego?
– Dlatego, że znam w Paryżu wszystkie miejsca, które on zna, każdą ulicę, kawiarnię, każdą alejkę od Sacre Coeur do Montmartre'u. Z pewnością właśnie tam będzie można go znaleźć, a mnie uda się to znacznie szybciej niż Deuxieme albo Surete.
Zadzwonił telefon. Marie podniosła słuchawkę.
– Obiecałem ci, że się odezwę – usłyszała głos Aleksa Conklina. – Bernardine miał pewien interesujący pomysł.
– Kto to jest Bernardine?
– Mój stary znajomy z Deuxieme i zarazem dobry przyjaciel, który pomaga Davidowi.
– Co to za pomysł?
– Zorganizował Jasonowi… To znaczy, Davidowi, samochód. Zna jego numer rejestracyjny i przekazał go wszystkim patrolom policji w Paryżu. Mają natychmiast meldować, gdyby go zauważyli, ale nie wolno im go zatrzymywać ani niepokoić.
– Myślisz, że Jason… że David niczego nie zauważy? Masz chyba jeszcze gorszą pamięć od niego.
– To tylko jedna możliwość. Są jeszcze inne.
– Na przykład?
– Na przykład taka, że zadzwoni do mnie. Na pewno to zrobi, jak tylko dowie się o Teagartenie.
– Dlaczego?
– Żebym go stamtąd wyciągnął.
– Teraz, kiedy ma Carlosa w zasięgu ręki? Mocno w to wątpię. Mam lepszy pomysł: lecę do Paryża.
– Nie wolno ci tego zrobić!
– Ani myślę dłużej wysłuchiwać takich rzeczy! Pomożesz mi czy mam się sama wszystkim zająć?
– We Francji nie potrafiłbym nawet kupić znaczka pocztowego z automatu, a Hollandowi nie podaliby adresu wieży Eiffla.
– Czyli będę działała na własną rękę. Jeśli mam być szczera, od razu czuję się bezpieczniej.
– Co zamierzasz zrobić, Marie?
– Nie będę ci powtarzać całej litanii, ale mam zamiar odwiedzić wszystkie miejsca, w których byliśmy, z których korzystaliśmy poprzednim razem. On na pewno tam się zjawi. Musi, bo jak wy to nazywacie były czyste, więc do nich wróci, bo nie będzie miał żadnego wyboru.
– Niech Bóg ci błogosławi.
– On nas opuścił, Aleks. Bóg nie istnieje.
Prefontaine wyszedł przed gmach dworca lotniczego Logan w Bostonie i uniósł rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Musiał chwilę zaczekać, gdyż nie był jedynym, który to uczynił. Przed zajęciem miejsca w samochodzie rozejrzał się dookoła; przez trzydzieści lat sporo się tu zmieniło. Lotniska zamieniły się w coś w rodzaju ogromnych stołówek, gdzie trzeba było czekać w kolejce nie tylko po nędzny stek, ale i po taksówkę.
– Ritz- Carlton – rzucił kierowcy.
– Nie ma pan bagażu? – zapytał taksówkarz. – Tylko tę małą torbę?
– Nie mam – odparł Prefontaine, po czym dodał, nie mogąc sobie odmówić tej przyjemności: – Nie wożę ze sobą garderoby. Ona na mnie czeka.
– Ja cię kręcę… – mruknął kierowca, po czym przyczesał włosy dużym grzebieniem z częściowo powyłamywanymi zębami i włączył się do ruchu.
– Czy ma pan rezerwację, sir? – zapytał wyfraczony recepcjonista w Ritzu.
– Mam nadzieję, że zatroszczył się o to któryś z moich urzędników. Nazywam się Scofield, sędzia William Scofield z Sądu Najwyższego. Chyba nie zgubiliście mojej rezerwacji? Teraz, kiedy tyle się mówi o ochronie praw konsumenta…
– Sędzia Scofield…? Na pewno gdzieś tutaj jest, sir…
– Zależało mi specjalnie na apartamencie 3- C. Powinniście to mieć w komputerze.
– 3- C jest zajęty…
– Co takiego?
– Nie, nie, pomyliłem się, panie sędzio… Oni jeszcze nie przyjechali… To znaczy, na pewno zaszła jakaś pomyłka… Umieścimy ich w innym pokoju. – Recepcjonista nacisnął przycisk dzwonka. – Boy!
– Nie trzeba, młody człowieku. Podróżuję bez bagaży. Proszę tylko dać mi klucz i wskazać, którędy mam iść.
– Oczywiście, sir!
– Mam nadzieję, że w pokoju znajdę jak zwykle kilka butelek jakiejś przyzwoitej whisky?
– Jeżeli ich nie będzie, sir, natychmiast przyślemy. Ma pan konkretne życzenia?
– Ma być po prostu dobra, czerwone i czarne nalepki. Białe są dla gówniarzy, prawda?
– Tak jest, sir.
Dwadzieścia minut później, ze świeżo umytą twarzą i drinkiem w dłoni, Prefontaine podniósł słuchawkę i wykręcił numer doktora Randolpha Gatesa.
– Tu rezydencja państwa Gates – odezwał się kobiecy głos.
– Daj spokój, Edie. Poznałbym twój głos nawet pod wodą, choć to było już prawie trzydzieści lat temu.
– Ja także znam pański głos, ale nie mogę sobie skojarzyć…
– Nie przypominasz sobie młodego adiunkta na wydziale prawa, usiłującego wycisnąć siódme poty z twojego męża, który jednak nic sobie z tego nie robił i chyba słusznie, bo jakiś czas potem wylądowałem w pace? Byłem pierwszym sędzią okręgowym, którego tak załatwiono, a najgorsze jest to, że całkowicie słusznie.
– Brendan? Dobry Boże, to naprawdę ty! Nigdy nie uwierzyłam w te wszystkie okropne rzeczy, które o tobie wygadywano.
– A powinnaś, moja droga, bo to była prawda. Teraz muszę jednak po rozmawiać z naszym lordem. Jest w domu?
– Chyba tak, choć szczerze mówiąc, nie jestem pewna. Ostatnio niezbyt często się do mnie odzywa.
– Sprawy nie układają się zbyt dobrze, kochanie?
– Bardzo chciałabym z tobą porozmawiać, Brendan. On ma okropny problem, o którym wcześniej nic nie wiedziałam.
– Podejrzewałem coś takiego, Edie. Oczywiście porozmawiamy, ale na razie muszę zamienić parę słów z nim. Natychmiast.