– Ale ty tego nie zrobisz, prawda?
– Nie. Szakal natychmiast dowiedziałby się o wszystkim. Ma swoje wtyczki na Quai d'Orsay. Muszę działać solo.
– Myślisz, że ona się o tym nie dowie?
– Będzie podejrzewała, ale nie będzie miała pewności. Poproszę Aleksa, żeby zadzwonił do niej i powiedział, że jest w ciągłym kontakcie z naszymi ludźmi w Paryżu. Jednak przede wszystkim musi to usłyszeć od ciebie.
– Po co kłamać?
– Nie powinieneś o to pytać, bracie. Już i tak zbyt wiele przeze mnie przeżyła.
– W porządku: powiem jej, ale ona i tak mi nie uwierzy. Zawsze potrafiła przejrzeć mnie na wylot. Jak byłem mały, wpatrywała się we mnie tymi swoimi brązowymi oczami, ale zupełnie inaczej niż bracia, bez pogardy i nie smaku, i od razu wszystko wiedziała. Potrafisz to zrozumieć?
– To, o czym mówisz, nazywa się troską. Po prostu troszczyła się o ciebie.
– Tak, masz rację.
– Nawet bardziej, niż myślisz. Zadzwoń do niej za kilka godzin i sprowadź ją tu z dziećmi. To najbezpieczniejsze miejsce, jakie mogą znaleźć.
– A ty? Jak chcesz się dostać do Paryża? Połączenia z Antiguy i Martyniki są niepewne, a poza tym prawie zawsze wykupione na kilka tygodni naprzód.
– I tak nie mógłbym z nich skorzystać. Muszę się tam dostać incognito.
Pewien człowiek w Waszyngtonie musi coś wymyślić. Musi.
Aleksander Conklin wyszedł, kuśtykając, z małej kuchni służbowego mieszkania CIA w Viennie. Twarz i włosy miał zupełnie mokre. Dawniej (jeszcze zanim to dawniej utopiło się w morzu whisky), kiedy bieg wydarzeń stawał się za szybki, one same zaś zbyt ciężkie, wyszedłby po prostu t biura, aby oddać się uspokajającemu rytuałowi: najlepszy bar w okolicy, dwa martini, a potem krwisty befsztyk z obficie polanymi tłuszczem ziemniakami. Ta specyficzna kombinacja – samotność, niewielka dawka alkoholu, smak surowego mięsa, a przede wszystkim tłuste ziemniaki – pozwalała mu spojrzeć na świat z nowej perspektywy, uporządkować nagromadzone w ciągu minionych godzin wrażenia i przywołać na pomoc zdrowy rozsądek. Kiedy następnie wracał do biura – niezależnie od tego, czy znajdowało się przy Bel- grave Square w Londynie, czy na zapleczu burdelu w Katmandu – miał gotowych co najmniej kilka rozwiązań. Właśnie dlatego zyskał przydomek świętego Aleksa. Kiedyś wspomniał o tej kulinarnej terapii Mo Panovowi, który odpowiedział tylko jednym, kwaśnym zdaniem: "Jeśli nie wykończy cię ta szalona głowa, to na pewno zrobi to twój żołądek".
Obecnie jednak, w obliczu pozostawionej przez nałóg próżni oraz w związku z takimi przyjemnościami jak wysoki poziom cholesterolu i jakieś cholerne triglycerydy, musiał znaleźć inny sposób. Udało mu się to dzięki zupełnemu przypadkowi. Pewnego dnia podczas relacji z przesłuchań w sprawie afery Iran- Contras, które uważał za najlepszy program komediowy w historii TV, zepsuł mu się telewizor. Wściekły, włączył od dawna nie używane przenośne radio (telewizor miał także wbudowany tuner radiowy, teraz równie bezużyteczny, jak i cała reszta), lecz okazało się, że bateryjki zamieniły się już w jakieś cuchnące, zalane białawą substancją szczątki. Czując w protezie pulsujący ból, pokuśtykał do telefonu. Miał znajomego elektrotechnika, któremu wyświadczył kilka przysług. Wiedział, że w razie potrzeby może na niego liczyć. Niestety, słuchawkę podniosła kipiąca złością żona tego człowieka, która wykrzyczała, prawdopodobnie ż pianą na ustach, że jej mąż uciekł z "cholerną czarną zdzirą z jakiejś ambasady!" (Zairu, jak się okazało później). Bliski apopleksji Conklin udał się pośpiesznie do kuchni, gdzie na półeczce nad zlewozmywakiem stały jego lekarstwa. Kiedy odkręcił kran, kurek został mu w ręku, woda zaś trysnęła obfitym strumieniem aż pod sam sufit, mocząc mu przy okazji całą głowę. Caramba! Zimny prysznic przywrócił mu jednak jasność myślenia, dzięki czemu przypomniał sobie, że stacja kablowa miała retransmitować wieczorem całe posiedzenie komisji. Uspokojony i uszczęśliwiony wezwał hydraulika, a sam poszedł kupić nowy telewizor.
Od tamtego dnia zawsze, kiedy nie dawały mu spokoju jego własne sprawy lub problemy otaczającego go świata, wsadzał głowę do zlewu i polewał ją obficie zimną wodą. Zrobił tak również tego ranka. Co za cholerny, pieprzony dzień!
DeSole! Zabity o wpół do piątej nad ranem w wypadku drogowym na nie uczęszczanej szosie w Marylandzie. Co, do stu tysięcy par diabłów, mógł robić DeSole, w którego prawie jazdy było jak wół napisane, że cierpi na kurzą ślepotę, o wpół do piątej rano na bocznej drodze w okolicach Annapolis? A zaraz potem Charlie Casset, wściekły Charlie Casset, dzwoni o szóstej i wrzeszczy, że ma zamiar natychmiast złapać za cholerny kark cholernego głównodowodzącego NATO i zażądać wyjaśnień w sprawie cholernego tajnego połączenia telefaksowego z martwym szefem tajnych operacji, martwym nie w wyniku jakiegoś cholernego wypadku, tylko cholernego morderstwa! Co więcej, byłoby dobrze, gdyby pewien emerytowany funkcjonariusz Agencji nazwiskiem Conklin ujawnił wszystko, co wie na temat DeSole'a i Brukseli, bo w przeciwnym razie przestaną obowiązywać wszelkie dżentelmeńskie umowy dotyczące tegoż funkcjonariusza i jego nieuchwytnego przyjaciela, niejakiego Jasona Bourne'a. Do południa, nie dłużej! A potem, jakby tego wszystkiego było mało, Iwan Jax! Czarnoskóry geniusz medyczny uznał za stosowne poinformować go, że pragnie odstawić ciało generała Swayne'a tam, skąd je wziął, gdyż nie chce być zamieszany w kolejną zakończoną całkowitą kompromitacją operację Agencji. Agencja nie ma z tym nic wspólnego! – krzyczał rozpaczliwie w myśli Conklin, wiedząc, że nie może wyjaśnić doktorowi prawdziwych przyczyn, dla których zwrócił się do niego o pomoc. "Meduza". Z kolei Jax nie może tak po prostu odwieźć ciała do Manassas, ponieważ policja stanowa (na żądanie pewnego emerytowanego funkcjonariusza wywiadu znającego hasła i szyfry, których nie powinien znać) odcięła dostęp do posiadłości generała.
– Więc co mam zrobić z trupem? – wrzasnął Jax.
– Potrzymaj go jeszcze trochę w chłodzie. Kaktus też by ci to powiedział.
– Kaktus? Byłem z nim całą noc w szpitalu. Wyliże się z tego, ale o tym, co się dzieje, wie dokładnie tyle samo, co ja, czyli nic!
– Podczas tajnych operacji nie zawsze wszystko może być od razu jasne – powiedział Aleks, brzydząc się samego siebie. – Dam ci znać.
Następnie poszedł do kuchni i wsadził głowę pod zimną wodę. Już nic gorszego nie mogło się zdarzyć. Oczywiście, w chwilę później zadzwonił telefon.
– Tu pizzeria – oznajmił ponuro Conklin.
– Wydostań mnie stąd! – zażądał Jason Bourne. W jego głosie nie pozostał nawet ślad Davida Webba. – Do Paryża!
– Co się stało?
– Uciekł mi, oto, co się stało, a ja muszę się dostać do Paryża, bez stemplowania paszportu, bez wprowadzania do żadnego komputera. On ma wszędzie wtyki. Tym razem nie może mnie wyśledzić… Słuchasz mnie, Aleks?
– Dziś w nocy zginął DeSole. Wypadek, który wcale nie był wypadkiem. "Meduza" jest coraz bliżej.
– Nic mnie nie obchodzi "Meduza"! Dla mnie to już historia. Skręciliśmy w niewłaściwą ulicę. Muszę dostać Szakala! Wiem, że może mi się udać!
– Zostawiasz mnie samego z "Meduzą"…
– Sam powiedziałeś, że chcesz iść z tym wyżej i dałeś mi czterdzieści osiem godzin. Przesuń zegarek do przodu. Czterdzieści osiem godzin już minęło, więc idź, do kogo chcesz, tylko najpierw zabierz mnie stąd i odstaw do Paryża.
– Oni chcą z tobą porozmawiać.
– Kto taki?
– Peter Holland, Casset, prokurator generalny… Kto wie, może nawet sam prezydent.
– O czym?
– Rozmawiałeś z Armbrusterem, żoną Swayne'a i tym sierżantem, Flannaganem. Ja tylko użyłem kilku słów, które wywołały określone reakcje, ale to jeszcze nic konkretnego. Dysponujesz pełniejszym obrazem sytuacji. To, co ja powiem, mogą zakwestionować, ale ciebie na pewno wysłuchają w skupieniu.
– Miałbym odstawić na bok Szakala?
– Najwyżej na dzień lub dwa.
– Nic z tego, do diabła! To nie będzie wcale tak wyglądało i ty doskonale o tym wiesz! Kiedy już mnie dorwą, stanę się ich głównym świadkiem, więc będą mnie przekazywać z jednej komisji do drugiej, a gdybym odmówił współpracy, po prostu przymknęliby mnie i już. Nie da rady, Aleks. Mam tylko jeden cel, a on teraz jest w Paryżu.
– Posłuchaj mnie – powiedział Conklin. – Są rzeczy, które mogę kontrolować, oraz takie, na które nie mam wpływu. Potrzebowaliśmy Charliego Casseta i on nam pomógł, ale to nie jest ktoś, kogo można nabić w butelkę. Zresztą, nie chciałbym tego robić. Wie, że DeSole nie zginął w wyniku wypadku, bo nikt cierpiący na kurzą ślepotę nie wybiera się w środku nocy na kilkugodzinną przejażdżkę. Wie także to, że my mamy znacznie więcej informacji o DeSole'u i Brukseli, niż mu przekazaliśmy. Jeśli zależy nam na pomocy Agencji – a zależy, choćby w takich sprawach jak przetransportowanie cię wojskowym lub dyplomatycznym samolotem do Francji i Bóg jeden wie w jakich jeszcze, kiedy znajdziesz się już na miejscu – nie wolno mi go ignorować. Jeśli to zrobię, natychmiast nas przyciśnie i będzie miał do tego pełne prawo.
Bourne milczał przez chwilę; Conklin słyszał tylko jego głośny oddech.
– W porządku – powiedział wreszcie. – Teraz wiem, na czym stoimy. Przekaż Cassetowi, że jeśli da nam teraz wszystko, czego potrzebujemy, dostarczę mu później takich informacji, że Departament Sprawiedliwości będzie miał pełne ręce roboty przez najbliższe kilka lat… Jeśli ono też nie stanowi części "Meduzy", rzecz jasna. Możesz dodać, że wśród tych informacji będzie także wskazówka dotycząca położenia pewnego bardzo interesującego cmentarza.
Tym razem Conklin nie odzywał się przez jakiś czas.
– Biorąc pod uwagę obecne okoliczności, nie sądzę, żeby zechciał poprzestać na zapewnieniach – zauważył po chwili.
– Co…? Ach, rozumiem. W razie, gdyby mi się nie udało… Dobra: powiedz mu, że zaraz po przylocie do Paryża wynajmę stenografa i podyktuję wszystko, co wiem i czego udało mi się dowiedzieć, i wyślę do ciebie. Dalszą dystrybucję powierzę świętemu Aleksowi. Proponowałbym wydzielać po jednej lub dwie strony, żeby nie stracili ochoty do współpracy.