Литмир - Электронная Библиотека

– Będę się streszczał – oznajmił St. Jacques, podchodząc do fotela. – Przede wszystkim, gubernator. Miałeś rację, w każdym razie tak mi się wydaje.

– Dlaczego?

– Informacje nadeszły zaledwie parę minut temu. Na jednej z paskudnych raf w okolicy Antiguy, w połowie drogi na Barbuda, znaleziono roztrzaskaną łódź gubernatora, lecz ani śladu rozbitków. Plymouth przypuszcza, że to sprawka niespodziewanego szkwału, który nadszedł znad Nevis, ale trudno w to uwierzyć. Chodzi mi nie tyle o szkwał, co o okoliczności.

– Mianowicie?

– Tym razem nie popłynęli z nim dwaj ludzie tworzący stałą załogę. Dał im wolne, twierdząc, że chce sam poprowadzić łódź, a jednocześnie powiedział Henry'emu, że ma ochotę zapolować na grubą rybę…

– A do tego byłaby mu potrzebna załoga – uzupełnił lekarz. – Och, przepraszam.

– Otóż to – potwierdził właściciel Pensjonatu Spokoju. – Nie można jednocześnie łowić ryb i prowadzić łodzi, a w każdym razie na pewno nie potrafił tego nasz gubernator. Zawsze bał się choć na chwilę oderwać wzrok od mapy.

– Czyli potrafił ją czytać? – zapytał Jason Bourne.

– Z pewnością nie poradziłby sobie z nawigacją według gwiazd, ale orientował się wystarczająco dobrze, żeby trzymać się z daleka od kłopotów.

– Kazali mu, żeby wypłynął zupełnie sam… – mruknął Bourne. – Zwabili go tam, gdzie rzeczywiście nie mógł ani na chwilę spuścić oka z mapy. – Nagle Jason uświadomił sobie, że nie czuje na karku delikatnych dotknięć palców lekarza, tylko szorstki ucisk bandaża. Doktor stał obok fotela, przyglądając się swemu pacjentowi. – Jak idzie? – zapytał Bourne, spoglądając z uśmiechem w górę.

– Już skończone – oznajmił Kanadyjczyk.

– W takim razie… Chyba będzie lepiej, jeśli zobaczymy się później w barze, nie uważa pan?

– Wreszcie dotarliśmy do przyjemniejszej części tej historii.

– To wcale nie jest przyjemniejsza część, doktorze, a ja byłbym najbardziej niewdzięcznym pacjentem na świecie, gdybym pozwolił panu usłyszeć to, o czym nie powinien pan wiedzieć.

Lekarz spojrzał Jasonowi prosto w oczy.

– Pan to mówi serio, prawda? Pomimo tego, co się zdarzyło, nie chce mnie pan narażać. To nie żadna melodramatyczna zagrywka, w jakich, nawiasem mówiąc, lubują się kiepscy doktorzy, tylko autentyczna troska?

– Chyba tak.

– Biorąc pod uwagę wszystko, co się panu zdarzyło, przy czym myślę nie tylko o wydarzeniach ostatnich kilku godzin, w których brałem udział, ale także o tym, o czym świadczą blizny na pańskim ciele, naprawdę bardzo się dziwię, że może pan jeszcze zaprzątać sobie głowę kimś innym. Jest pan niezwykłym człowiekiem, panie Webb. Chwilami wydaje mi się nawet, że postępuje pan jak dwóch zupełnie różnych ludzi.

– Nie ma we mnie nic niezwykłego, doktorze – odparł Jason Bourne, przymykając na chwilę powieki. – Nie chcę być niezwykły, dziwny ani egzotyczny, tylko zupełnie zwyczajny, jak pierwszy lepszy facet z ulicy. Jestem nauczycielem i nie chcę być nikim innym, ale na razie, w obecnych okolicznościach, muszę postępować tak, jak uważam za stosowne.

– Co oznacza, że powinienem wyjść dla własnego dobra?

– Tak jest.

– A gdybym pomimo to dowiedział się kiedyś o wszystkim, zapewne przekonam się, że pańskie rady były jak najbardziej słuszne?

– Mam taką nadzieję.

– Założę się, że jest pan wspaniałym nauczycielem, panie Webb.

– Doktorze Webb – poprawił go odruchowo St. Jacques, jakby miało to w tej chwili jakieś istotne znaczenie. – Mój szwagier, tak jak siostra, ma stopień doktora, a poza tym zna kilka orientalnych języków i wykłada na uniwersytecie. Chcieli go ściągnąć do Harvardu, McGill i Yale, ale on…

– Zamknij się, z łaski swojej – przerwał mu Bourne, z trudem opanowując rozbawienie. – Na moim przedsiębiorczym młodym przyjacielu każdy tytuł przed nazwiskiem robi ogromne wrażenie, ale zapomina o tym, że gdybym miał korzystać z własnych finansów, mógłbym wynająć jedną z jego willi nie więcej niż na kilka dni.

– Chrzanisz.

– Mówiłem o moich możliwościach finansowych.

– No, właśnie. Masz spore możliwości.

– Mam bogatą żonę… Proszę nam wybaczyć, doktorze. To stara sprzeczka rodzinna.

– Musi pan być nie tylko wspaniałym nauczycielem, ale, mimo pozorów, także bardzo ujmującym człowiekiem – zauważył lekarz. – Przyjmuję zaproszenie na drinka – dodał, zatrzymując się przy drzwiach. – Będzie mi bardzo miło.

– Dziękuję – odparł Jason. – Dziękuję za wszystko, doktorze. – Kanadyjczyk skinął głową i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi. – To prawdziwy przyjaciel, Johnny – powiedział Bourne do szwagra.

– Na co dzień jest zimny jak ryba, ale zna się na swojej robocie. Dzisiaj pierwszy raz zachował się jak człowiek… A więc uważasz, że Szakal spotkał się z gubernatorem na morzu w pobliżu Antiguy, dowiedział się, czego chciał, po czym zabił go i dał na obiad rekinom?

– Wpuszczając następnie jego łódź na rafy – uzupełnił Jason. – Tragedia na morzu, jakich wiele, a Carlos znika bez śladu. To dla niego najważniejsze.

– Coś mi się tu nie podoba… – mruknął Johnny. – Nigdy nie zajmowałem się tym dokładniej, ale wiem, że akurat ta część rafy na północ od Falmouth jest nazywana Diabelską Paszczą. Wszystkie mapy zalecają po prostu, żeby omijać to miejsce z daleka, nie wdając się w wyliczanie liczby ludzi, którzy stracili tam życie.

– I co z tego?

– To, że skoro Szakal wyznaczył gubernatorowi spotkanie właśnie w tamtych okolicach, to musiał znać to miejsce. Pytanie tylko skąd?

– Twoi dwaj komandosi nic ci nie powiedzieli?

– O czym? Posłałem ich prosto do Henry'ego, żeby zdali mu dokładną relację. Nie było czasu, żeby spokojnie usiąść i wszystko przeanalizować.

– W takim razie Henry wie już o wszystkim i prawdopodobnie jest w szoku. W ciągu dwóch dni stracił dwie łodzie pościgowe, z czego dostanie pieniądze tylko za jedną, a przecież jeszcze nic nie wie o swoim szefie, czcigodnym brytyjskim gubernatorze, sługusie Szakala, który zrobił w trąbę całe Foreign Office, wmawiając im, że emerytowany rzezimieszek z Paryża to szlachetny bojownik o niepodległość Francji. Dzisiaj w Londynie będą mieli gorącą noc.

– Dwie łodzie? O czym ty mówisz? Co takiego wie teraz Henry? Dlaczego mieli mu o tym powiedzieć akurat moi ludzie?

– Nie dalej jak minutę temu zadałeś mi pytanie, skąd Szakal mógł wiedzieć o rafie koło Antiguy znanej jako Diabelska Paszcza.

– Może mi pan wierzyć, doktorze Webb, nie mam jeszcze galopującej sklerozy. A więc, skąd?

– Stąd, że miał tu jeszcze jednego człowieka. Właśnie o tym powiedzieli Henry'emu twoi komandosi. Jasnowłosego sukinsyna, który kierował wydziałem narkotyków.

– Rickman? Ten założyciel i jedyny członek brytyjskiego Ku- Klux- Klanu? Rickman służbista, bicz boży na wszystkich, którzy w porę nie odważyli mu się postawić? Henry w to nie uwierzy!

– Czemu nie? Opisałeś właśnie człowieka, którego Carlos przyjąłby z otwartymi ramionami.

– Być może, ale to takie nieprawdopodobne… Taki świętoszek! Modlił się co rano przed pracą, prosząc Boga o pomoc w walce z Szatanem, nie pił alkoholu, nie spotykał się z kobietami…

– Savonarola?

– Ktoś w tym rodzaju, o ile dobrze pamiętam lekcje historii.

– Tym bardziej przypadłby do gustu Szakalowi. Henry na pewno we wszystko uwierzy, kiedy druga łódź nie wróci do Plymouth, a załoga nie stawi się na następną poranną modlitwę.

– Więc Carlos uciekł właśnie w ten sposób?

– Tak. – Bourne skinął głową i wskazał na kanapę stojącą po drugiej stronie stolika do kawy. – Siadaj, Johnny. Musimy porozmawiać.

– A co robiliśmy do tej pory?

– Rozmawialiśmy, ale o tym, co się zdarzyło, nie o tym, co dopiero ma się wydarzyć.

– Co takiego ma się wydarzyć? – zapytał St. Jacques, zajmując miejsce na kanapie.

– Wyjeżdżam.

– Nie! – krzyknął Johnny i zerwał się z miejsca, jakby trafiony ładunkiem elektrycznym. – Nie możesz!

– Muszę. On wie wszystko: jak się nazywam, gdzie mieszkam. Wszystko.

– Dokąd polecisz?

– Do Paryża.

– Nie, do wszystkich diabłów! Nie możesz tego zrobić Marie i dzieciom! Nie pozwolę ci!

– Nie uda ci się mnie powstrzymać.

– Na litość boską, posłuchaj mnie, Davidzie! Nawet jeżeli ludzi w Waszyngtonie nie obchodzi, co się z tobą stanie, to wierz mi, ci z Ottawy są ulepieni z lepszej gliny! Moja siostra pracowała dla naszego rządu, a nasz rząd nie odsyła współpracowników do diabła tylko dlatego, że w pewnej chwili stają się zbyt niewygodni. Znam wielu ludzi, takich jak Scotty, doktor i inni. Wystarczy, żeby powiedzieli jedno słowo, a dostaniesz własną fortecę w Calgary. Nikt nie będzie mógł nawet tknąć cię palcem!

– Myślisz, że mój rząd nie zrobiłby tego samego? Powiem ci coś, bracie: są w Waszyngtonie ludzie, którzy bez wahania oddaliby za nas życie. Dobrowolnie, nie licząc na żadne nagrody od nikogo. Gdyby chodziło mi o jakieś odosobnione miejsce, dostałbym posiadłość w Wirginii z końmi, służbą i plutonem uzbrojonych po zęby żołnierzy, którzy pilnowaliby nas przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Więc czemu się na to nie zgodzisz?

– A wiesz, co by to oznaczało, Johnny? Życie w więzieniu! Dzieciaki nie mogą odwiedzać kolegów, do szkoły chodzą pod ochroną strażników, nie mamy sąsiadów, patrzymy z Marie tylko na siebie i na reflektory za oknem, słyszymy kroki strażników i od czasu do czasu odgłos repetowanej broni, bo jakiś królik uruchomił system alarmowy… Zapewniam cię, że żadne z nas by tego nie wytrzymało.

– Ani ja, gdyby miało to wyglądać tak, jak mówisz. Co ci pomoże wyprawa do Paryża?

– Mogę go odszukać i usunąć.

– Ma tam swoich ludzi.

– A ja mam Jasona Bourne'a – odparł David Webb.

– Głupie pieprzenie!

– Zgadzam się, ale na razie przynosi efekty. Jesteś moim dłużnikiem, Johnny. Pomóż mi. Powiedz Marie, że nic mi nie jest, że nie jestem ranny i że dzięki Fontaine'owi złapałem świeży trop Carlosa… Tak się składa, że to akurat jest prawda. Kawiarnia Le Coeur du Soldat w Argenteuil. Powiedz jej, że ściągnąłem tam Conklina i całą pomoc, jaką mógł mi zapewnić Waszyngton.

72
{"b":"97555","o":1}