– Przebiegły? Nie wątpię, ale on nie jest z naszej branży.
– Udało mu się przeżyć. Jeśli spojrzeć na to z tej strony, to wszyscy jesteśmy z jednej branży. Jego zdaniem istnieje pewne ryzyko, ale tego chyba nie da się uniknąć, biorąc pod uwagę okoliczności.
– Na czym polega ten plan?
– Na tym, żeby wciągnąć Szakala w pułapkę, nie narażając na niebezpieczeństwo niewinnych ludzi.
– Pan rzeczywiście się tym przejmuje, prawda?
– Wyjaśniłem już panu dlaczego, więc nie będę się powtarzał. Na tej wyspie przebywają kobiety i mężczyźni, którzy…
– Proszę bardzo, niech pan mówi – przerwał mu z irytacją Bourne. – Jaki jest ten pański wspaniały plan? Tylko proszę pamiętać, że ja zamierzam dostać Szakala nawet wtedy, gdyby wszyscy mieli zostać zakładnikami. Nie jestem w nastroju do dobrodusznych pogaduszek. Już zbyt wiele z siebie dałem.
– A więc będziecie polować na siebie w ciemności? Dwaj podstarzali myśliwi, opanowani obsesyjną żądzą unicestwienia przeciwnika, obojętni na to, że ktoś oprócz nich może ucierpieć?
– Jeśli oczekuje pan współczucia, to niech pan idzie do kościoła i pomodli się do pańskiego Boga, który ma tę planetę głęboko gdzieś! Są tylko dwie możliwości: albo ma jakieś zboczone poczucie humoru, albo jest sadystą. A teraz proszę wreszcie zacząć mówić do rzeczy, bo jak nie, to zaraz stąd wychodzę.
– Przemyślałem sobie wszystko i…
– Dorzeczy!
– Znam monseigneura i sposób jego myślenia. Śmierć moją i mojej żony zaplanował w taki sposób, żeby nie odwrócić niczyjej uwagi od pańskiej tragedii i jego zwycięstwa nad panem. Na to miał przyjść czas później. Ujawnienie faktu, że ja, rzekomy bohater Francji, byłem w rzeczywistości narzędziem w jego rękach, stanowiłoby ostateczne potwierdzenie jego triumfu. Rozumie pan?
Jason przyglądał się przez dłuższą chwilę staremu mężczyźnie.
– Tak, rozumiem – powiedział wreszcie. – Właśnie na tym opieram wszystkie moje działania. Carlosa zżera megalomania. Wyobraża sobie, że jest królem piekła, i chce, by cały świat uznał jego panowanie. Uważa się za niedocenionego geniusza, niesłusznie stawianego na równi z najemnymi rzezimieszkami i zboczeńcami. Oczekuje werbli i fanfar, podczas gdy słyszy jedynie wycie policyjnych syren i rutynowe pytania zadawane przez zmęczonych policjantów.
– C'est vrai. Kiedyś skarżył mi się, że jest właściwie nie znany w Ameryce.
– Bo to prawda. Tam ludzie myślą, jeśli w ogóle o nim myślą, że to postać z książek albo filmów. Po raz pierwszy usiłował udowodnić, że tak nie jest, trzynaście lat temu, kiedy przyleciał z Paryża do Nowego Jorku, żeby mnie zabić.
– Poprawka, monsieur: to pan go zmusił, żeby tam za panem poleciał.
– Nieważne. To już i tak tylko historia. Co to wszystko ma wspólnego z pańskim planem?
– Mamy sposób, żeby zmusić Szakala, by spotkał się ze mną. Tutaj. Dzisiaj.
– Jak?
– Będę chodził po całym terenie tak, żeby on lub któryś z jego zwiadowców mógł mnie łatwo zobaczyć i usłyszeć.
– Dlaczego miałoby go to skłonić do spotkania z panem?
– Ponieważ nie będzie ze mną pielęgniarki, którą mi przydzielił, tylko ktoś inny, kogo nie zna, a kto nie miałby żadnego powodu, żeby mnie zabić.
Bourne znów przez chwilę przypatrywał się w milczeniu staremu Francuzowi.
– Przynęta – powiedział wreszcie.
– Tak atrakcyjna, że Carlos nie spocznie, dopóki mnie nie zgarnie i nie dowie się wszystkiego… Widzi pan, ja jestem dla niego bardzo ważny, a właściwie nie tyle ja sam, co raczej moja śmierć. W tym punkcie plan nie został zrealizowany, choć precyzja działania jest jego… diction. Jak to się mówi?
– Drugą naturą.
– Dzięki niej udawało mu się zawsze uchodzić z życiem i każde udane zabójstwo przysparzało mu sławy mordercy doskonałego. Aż do chwili, kiedy na Dalekim Wschodzie pojawił się Jason Bourne. Od tamtej pory nigdy już nie zaznał spokoju, ale pan o tym wszystkim doskonale wie…
– I nic mnie to nie obchodzi – przerwał mu Jason. – Co dalej?
– Kiedy mnie już nie będzie, Szakal ujawni, kim był w rzeczywistości rzekomy Jean Pierre Fontaine, bohater Francji: jego tworem, jego narzędziem śmierci, które miało zwabić w pułapkę Jasona Bourne'a. Jakiż to będzie triumf! Ale dopiero wtedy, kiedy ja umrę. Mówiąc najprościej, jestem niewygodny, bo za dużo wiem i mam zbyt wielu przyjaciół w rynsztokach Paryża. Nie, muszę umrzeć, żeby on mógł się sycić w pełni zwycięstwem.
– Jeśli tak, to zabije pana, jak tylko nadarzy mu się okazja.
– Na pewno nie, jeśli nie będzie jeszcze znał odpowiedzi na wszystkie pytania, monsieur. Gdzie się podziała pielęgniarka? Co się z nią stało? Czyżby le cameleon zdemaskował ją i zmusił, żeby przeszła na jego stronę? A może wpadły na jej ślad władze i wysłały ją wraz z dwiema strzykawkami do londyńskiej siedziby MI 6, skąd następnie trafi do Interpolu? Tak wiele pytań… Nie, nie zabije mnie dopóty, dopóki nie dowie się wszystkiego, co musi wiedzieć. Być może będzie na to potrzebował zaledwie kilku minut, ale mam nadzieję, że przed ich upływem znajdzie się pan przy moim boku, by mnie obronić.
– A ta osoba zastępująca pielęgniarkę? Ona na pewno zginie, niezależnie od tego, kto to będzie.
– Wcale nie. Przy pierwszej próbie nawiązania kontaktu odprawię ją w gniewie, jakbym był z czegoś niezadowolony, a wcześniej będę narzekał głośno na brak tego opiekuńczego anioła, który tak bardzo troszczył się o moją żonę: Co się stało z pielęgniarką? Dokąd poszła? Dlaczego nie widziałem jej przez cały dzień? Oczywiście będę miał przy sobie włączony nadajnik. Kiedy zbliży się do mnie jeden z ludzi Carlosa, zacznę zadawać pytania, jakie
zawsze w takich sytuacjach zadają starzy ludzie: Dokąd mnie prowadzi? Po co tam idziemy? Pan ruszy za mną, mam nadzieję, że odpowiednio przygotowany. Jeśli pan tak postąpi, dostanie pan Szakala w swoje ręce.
Trzymając prosto głowę na sztywnym karku, Bourne podszedł do biurka Johnny'ego i usiadł na krawędzi.
– Pański przyjaciel, sędzia Brendan coś tam, chyba ma rację…
– Prefontaine. Choć ja naprawdę wcale nie nazywam się Fontaine, doszliśmy do wniosku, że to jednak ta sama rodzina.
Kiedy w osiemnastym wieku jej członkowie wyjechali z Lafayette'em z Alzacji i Lotaryngii do Ameryki, dodali owo Pre dla odróżnienia od tych Fontaine'ów, którzy rozproszyli się w tym samym czasie po całej Francji.
– On to panu powiedział?
– Jest nadzwyczaj mądrym człowiekiem, przecież kiedyś był nawet sędzią.
– Lafayette pochodził z Alzacji i Lotaryngii?
– Nie wiem, monsieur. Nigdy tam nie byłem.
– Tak, on rzeczywiście jest mądrym człowiekiem… Wracając do rzeczy: chyba ma rację. Pański plan jest interesujący, choć wiąże się z nim pewne ryzyko. Będę z panem szczery, Fontaine: nie obchodzi mnie ani trochę, co się stanie z panem i z tą fałszywą pielęgniarką. Zależy mi tylko na Szakalu, a jeżeli cenę będzie stanowiło pańskie życie i życie jakiejś obcej kobiety, to nie zawaham się ani chwili. Chcę, żeby pan o tym wiedział.
Stary Francuz skierował na Jasona rozbawione spojrzenie swoich załzawionych oczu i roześmiał się cicho.
– Jest pan pełen przeciwieństw – powiedział. – Jason Bourne nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Zachowałby milczenie, zgadzając się bez żadnego komentarza na moją propozycję, choć w duchu powziąłby dokładnie takie samo postanowienie. Ale z mężem pani Webb sprawa wygląda zupełnie inaczej: on się nie zgadza i żąda, aby go wysłuchano. – Nagle głos Fotitaine'a stał się ostry niczym brzytwa. – Niech pan się go pozbędzie, monsieur Bourne. Nie on ma mi zapewnić bezpieczeństwo i nie on zabije Szakala. Niech pan się go natychmiast pozbędzie!
– Już go nie ma, daję panu słowo. – Kameleon zerwał się na nogi i skrzywił, czując kolejne szarpnięcie bólu. – Pora ruszać.
Zespół muzyczny w dalszym ciągu produkował z zapałem ogłuszającą kakofonię dźwięków; teraz jednak jej zasięg był ograniczony do przeszklonej jadalni i sąsiadującego z nią głównego holu. St. Jacques wydał polecenie, by wyłączono głośniki rozmieszczone na zewnątrz, sam zaś przeszedł do głównego budynku pod eskortą dwóch uzbrojonych w karabiny uzi komandosów, w towarzystwie kanadyjskiego lekarza i gadającego niemal bez chwili przerwy Pritcharda. Tryskający entuzjazmem urzędnik otrzymał polecenie powrotu na swoje stanowisko w recepcji i nieinformowania nikogo o wydarzeniach, których był świadkiem w ciągu minionej godziny.
– Będę milczał jak grób, sir. Gdyby ktoś mnie pytał, powiem, że rozmawiałem przez telefon z Montserrat.
– O czym?
– No, myślałem…
– Więc lepiej nie myśl. Sprawdzałeś wille przy zachodniej ścieżce, to wszystko.
Bp Tak jest, proszę pana. – Pritchard, z którego nagle jakby uszło powietrze, skierował się do drzwi i wyszedł.
– Wątpię, czy to, co powie, będzie miało jakiekolwiek znaczenie – zauważył bezimienny kanadyjski lekarz. – Teraz mamy tu prawdziwe małe zoo. Wydarzenia wczorajszego wieczoru w połączeniu z dzisiejszym słońcem i ogromnymi ilościami alkoholu sprawią, że rano wszyscy będą mieli kolosalne poczucie winy. Aha, moja żona nie przypuszcza, żeby twój meteorolog miał zbyt wiele do powiedzenia.
– Jak to?
– Nieźle sobie golnął, a poza tym nawet gdyby był w stanie cokolwiek wybełkotać, to nie znalazłby choćby pięciu w miarę trzeźwych słuchaczy.
– Lepiej tam zejdę. Równie dobrze możemy z tego zrobić jakąś zabawę. Dzięki temu oszczędzę Scotty'emu wydania dziesięciu tysięcy dolarów, a im więcej będzie zamieszania, tym lepiej. Porozmawiam z zespołem i obsługą baru i zaraz wracam.
– Możesz nas już nie zastać – zdążył mu jeszcze rzucić Bourne. Otworzyły się drzwi łazienki i do gabinetu weszła wysoka ciemnoskóra dziewczyna w stroju pielęgniarki. Fontaine natychmiast podszedł do niej i przyjrzał się jej uważnie.
– Znakomicie wyglądasz, moje dziecko – powiedział stary Francuz. – Pamiętaj, że podczas przechadzki będę cię trzymał pod rękę, ale kiedy podniosę głos i każę ci odejść, natychmiast to zrobisz, dobrze?
– Tak, proszę pana. Mam sobie pójść, tak jakbym zezłościła się na pana.