– Otóż to. Nie masz się czego obawiać, to tylko taka zabawa. Chcemy porozmawiać z kimś, kto jest bardzo nieśmiały.
– Jak tam pański kark? – zapytał lekarz Jasona, nie mogąc dostrzec bandaża pod podniesionym kołnierzykiem koszuli.
– W porządku – odparł Bourne.
– Chciałbym go obejrzeć – powiedział Kanadyjczyk, robiąc krok w jego stronę.
– Dziękuję, doktorze, ale nie teraz. Proponuję, żeby zszedł pan na dół i dołączył do swojej żony.
– Spodziewałem się, że to usłyszę, ale czy pozwoli pan coś sobie szybko powiedzieć?
– Bardzo szybko.
– Jestem lekarzem. Wielokrotnie musiałem robić rzeczy, które mi się nie podobały, a ta właśnie do takich należy. Jednak kiedy myślę o tamtym chłopaku i o tym, co mu zrobili…
– Doktorze… – ponaglił go Jason.
– Tak, tak, rozumiem. W każdym razie, gdyby mnie pan potrzebował, jestem tutaj. Chciałem, żeby pan o tym wiedział. Wstydzę się tego, co wcześniej powiedziałem. Widziałem to, co widziałem, mam imię i nazwisko, i w razie potrzeby jestem gotów zeznawać przed sądem. Innymi słowy, cofam moje zastrzeżenia.
– Nie będzie żadnych sądów ani zeznań, doktorze.
– Naprawdę? Ale przecież tu popełniono poważne przestępstwa!
– Wiem o tym – odparł krótko Bourne. – Jestem panu bardzo wdzięczny za pomoc, ale nic więcej nie powinno pana interesować.
– Rozumiem… – mruknął lekarz, przypatrując się dziwnie Jasonowi. – W takim razie już sobie pójdę. – Przy drzwiach zatrzymał się jeszcze i od wrócił. – Byłoby dobrze, gdyby później pozwolił mi pan rzucić okiem na kark. Jeśli będzie go pan jeszcze miał, rzecz jasna.
Kiedy doktor wyszedł, Bourne natychmiast zwrócił się do Fontaine'a.
– Jesteście gotowi?
– Jak najbardziej – odparł Francuz, uśmiechając się do wysokiej, ciemnoskórej kobiety. – Moja droga, co masz zamiar zrobić z pieniędzmi, które dzisiaj zarobisz?
Dziewczyna zachichotała wstydliwie, pokazując śnieżnobiałe, idealnie równe zęby.
– Mam chłopaka, proszę pana. Kupię mu jakiś ładny prezent.
– To bardzo miłe. A jak on ma na imię?
– Izmael, sir.
– Chodźmy już – powiedział Jason Bourne.
Plan nie był trudny do wprowadzenia w życie i podobnie jak wszystkie dobre plany, choć dość złożony, nie nastręczał żadnych trudności w czasie realizacji. Trasa spaceru Fontaine'a po terenie pensjonatu została dokładnie przygotowana. Najpierw, oczywiście w towarzystwie młodej kobiety, miał wrócić do willi, najprawdopodobniej po to, by przed zalecaną przez lekarzy wieczorną przechadzką zajrzeć na chwilę do żony. Potem stary człowiek i pielęgniarka mieli wędrować w tę i z powrotem po dobrze oświetlonej ścieżce, od czasu do czasu zbaczając na trawnik, zależnie od grymasu zaawansowanego wiekiem mężczyzny. Był to widok doskonale znany na całym świecie: słabowity, drażliwy starzec urągający swemu opiekunowi.
Dwaj byli komandosi, jeden dość niski, drugi raczej wysoki, ukryli się w pobliżu miejsca, w którym nieznośny Francuz miał rozstać się ze swoją pielęgniarką. Kiedy starzec i dziewczyna minęli to miejsce, jeden z komandosów podążył w ciemności za nimi, poruszając się po ścieżkach znanych tylko im dwóm; biegły tuż za murem, powyżej splątanej gęstwiny, która porastała schodzącą stromo do plaży skarpę. Po chwili drugi poszedł za nim. Poruszali się niczym dwa ogromne czarne pająki, przeskakując bez wysiłku ze skały na skałę, czepiając się lian, pnączy i gałęzi, nie pozwalając się zbytnio oddalić swoim podopiecznym. Bourne trzymał się nieco z tyłu, z głośniczka jego miniaturowego radia cały czas dobiegał gniewny głos Fontaine'a:
– Gdzie jest tamta pielęgniarka? Gdzie jest ta urocza dziewczyna, która tak wspaniale opiekuje się moją żoną? Dlaczego jej nie ma? Nie widziałem jej przez cały dzień!
Powtarzał pretensje i oskarżenia coraz głośniej, z narastającą irytacją.
Jason poślizgnął się. Utknął! Jego stopa utkwiła między dwoma grubymi, splątanymi lianami. Nie mógł jej uwolnić, nie miał siły! Poruszył raptownie głową i w tej samej chwili poczuł, jak w szyję wbijają mu się grube igły bólu. To nic. Szarp, ciągnij, kop…! Z pękającymi płucami i koszulą przesiąkniętą krwią zdołał się wreszcie wyrwać i ruszył po omacku przed siebie.
Nagle ciemność rozjaśniły kolorowe światła; Fontaine i pielęgniarka dotarli do kaplicy, gdzie według planu powinni przez chwilę zaczekać, aby stary Francuz mógł zebrać siły, a potem ruszyć z powrotem w kierunku willi. Przy wejściu do zrujnowanej świątyni St. Jacques postawił strażnika, więc było raczej mało prawdopodobne, żeby ktoś właśnie tutaj próbował nawiązać kontakt. Mimo to Jason usłyszał przez radio słowa, po których fałszywa pielęgniarka powinna natychmiast opuścić swego podopiecznego.
– Odejdź ode mnie! – wrzasnął Fontaine. – Nie podobasz mi się! Gdzie jest nasza pielęgniarka? Co z nią zrobiliście?
Dwaj komandosi przywarli do ziemi u podnóża muru oddzielającego ścieżkę od tropikalnej gęstwiny, po czym odwrócili się i spojrzeli na Jasona. Zrozumiał doskonale wyraz ich twarzy, oświetlonych niesamowitym, różnobarwnym blaskiem; teraz wszystko było w jego rękach. Oni wykonali swoje zadanie, eskortując go i doprowadzając do nieprzyjaciela. Reszta należała do niego.
Niespodziewany rozwój wydarzeń rzadko kiedy napełniał Bourne'a niepokojem, ale tym razem tak właśnie się stało. Czy Fontaine popełnił błąd? Czyżby starzec zapomniał o strażniku i przez pomyłkę wziął go za jednego z ludzi Carlosa? Może pracujący dla Johnny'ego człowiek zareagował zaskoczeniem na pojawienie się niespodziewanych gości, co było całkiem zrozumiałe, a stary Francuz błędnie zinterpretował jego zachowanie? Należało brać pod uwagę taką ewentualność, ale zważywszy na kwalifikacje Fontaine'a i jego bez wątpienia wzmożoną czujność, pomyłka raczej nie wchodziła w grę.
Zaraz potem w umyśle Bourne'a pojawiła się inna myśl, budząca rozpacz i odrazę. A może strażnik został zamordowany lub przekupiony, a na jego miejsce podstawiono innego? Carlos był mistrzem, jeśli chodzi o przekupywanie ludzi. Podobno podczas przygotowań do zabójstwa Anwara Sadata nie oddał nawet jednego strzału, tylko dopilnował, żeby podczas parady prezydentowi Egiptu nie towarzyszyli doświadczeni funkcjonariusze ochrony osobistej, lecz świeżo zwerbowani rekruci. Wydane na to pieniądze zwróciły mu się stokrotnie za sprawą antyizraelskich ugrupowań działających na Bliskim Wschodzie. Jeśli tak było naprawdę, to zadanie, jakie Szakal miał zrealizować na Wyspie Spokoju, musiało być dla niego dziecinną igraszką.
Jason wspiął się na palce, chwycił za krawędź muru i powoli, z ogromnym wysiłkiem wciągnął się na szczyt, przenosząc uchwyt na drugą stronę. Ból w karku odezwał się ze wzmożoną siłą. Kiedy jego głowa wychyliła się ponad krawędź, Bourne znieruchomiał, oszołomiony widokiem.
Fontaine stał jak wryty z otwartymi szeroko ze zdumienia ustami, wpatrując się wybałuszonymi oczami w starego mężczyznę ubranego w lekki, brązowy garnitur, który podszedł do niego i uściskał go serdecznie. Bohater Francji ożył i odepchnął go rozpaczliwie.
– Claude! – z ukrytego w kieszeni Jasona radia dobiegł niedowierzający głos Fontaine'a. – Quelle secousse! Vous etes ici!
– Monseigneur wyświadczył mi tę wielką łaskę – odparł również po francusku mężczyzna. – Mogę zobaczyć po raz ostatni moją siostrę i pocieszyć mego przyjaciela, jej męża. Jestem tutaj, z wami!
– Z nami? On przywiózł cię tutaj? Tak, oczywiście…
– Mam cię do niego zaprowadzić. Chce z tobą rozmawiać.
– Czy ty wiesz, co robisz…? Co zrobiłeś?
– Jestem z tobą i z nią. Tylko to się liczy.
– Ona nie żyje! Ta kobieta zabiła ją wczoraj w nocy. Oboje mieliśmy zginąć!
Wyłącz radio!!! – ryknął bezgłośnie Jason. Wyłącz radio! Ale było już za późno. Drzwi kaplicy otworzyły się i na zalaną blaskiem różnobarwnych świateł ścieżkę wyszedł młody, jasnowłosy mężczyzna o szerokich barach i aroganckich rysach twarzy. Czyżby Szakal szykował już swego następcę?
– Proszę pójść ze mną- odezwał się po francusku grzecznym, ale nie dopuszczającym sprzeciwu tonem. – Ty zostań tutaj – zwrócił się do starca w brązowym garniturze. – Strzelaj, jak tylko usłyszysz coś podejrzanego. Wyjmij pistolet.
– Oui, monsieur.
Jason przyglądał się bezradnie, jak Fontaine znika we wnętrzu kaplicy. W chwilę potem ukryte w kieszeni radio zatrzeszczało głośno, po czym umilkło; zniszczono nadajnik Francuza. Jednak coś było tu nie tak, coś nie pasowało, a może przeciwnie, układało się zbyt symetrycznie… Dlaczego Carlos miałby powtórnie korzystać z tej samej pułapki? Sprowadzenie na wyspę brata żony Fontaine'a było nieoczekiwanym i znakomitym posunięciem, godnym Szakala, potęgującym i tak już ogromne zamieszanie i niepewność, ale żeby jeszcze raz wracać do kaplicy… Było to zbyt uporządkowane i oczywiste, a tym samym niewłaściwe.
A jeśli właśnie dlatego słuszne…? Czyżby na tym miała polegać swoista logika zabójcy, któremu od niemal trzydziestu lat udawało się wodzić za nos służby wywiadowcze niemal wszystkich krajów? "To szaleństwo, on tego nie zrobi!" "Zrobi, właśnie dlatego, że to szaleństwo…" Czy Szakal jest w kaplicy? Jeżeli nie tam, to gdzie? Gdzie tym razem zastawił pułapkę?
Śmiertelna partia szachów okazała się nie tylko nadzwyczaj skomplikowana, ale i obfitująca w niezwykłe subtelności. Inni mogą zginąć, lecz z nich dwóch przeżyje tylko jeden. Śmierć dla siewcy śmierci lub dla tego, który odważył się stawić mu czoło. Jeden pragnie utrzymać i potwierdzić swoją legendę, drugi ocalić swoją rodzinę. Pod tym względem Carlos miał przewagę, w ostateczności byłby bowiem gotów, tak jak powiedział Fontaine, rzucić wszystko na szalę, gdyż stał już nad otwartym grobem i na niczym mu nie zależało. Bourne przeciwnie – chciał żyć, bo kiedyś stracił już żonę i dzieci, których prawie nie pamiętał. Nie mógł dopuścić, żeby coś takiego zdarzyło się po raz drugi!
Jason zsunął się z muru na schodzący ostro ku plaży teren i podpełzł do dwóch byłych komandosów.
– Zabrali go do środka – szepnął.
– A gdzie strażnik? – zapytał gniewnie jeden z mężczyzn. – Sam go tam postawiłem i wydałem wyraźne rozkazy. Nikt nie miał prawa wchodzić do wnętrza! Miał meldować przez radio natychmiast, jak tylko by kogoś zobaczył.