Литмир - Электронная Библиотека

– To za mało. – Bourne wyjął z kieszeni imponujący plik banknotów. – Masz tu trzy tysiące – powiedział, wręczając jej pieniądze. – Kup sobie jakieś ubranie i wynajmij pokój… powiedzmy, w hotelu Meurice na rue de Rivoli.

– Pod jakim nazwiskiem?

– Jakim chcesz.

– Może być Brielle? To urocze miasteczko nad morzem.

– Proszę bardzo. Możesz stąd ruszyć dziesięć minut po moim odejściu. Zobaczymy się w południe w hotelu.

– Z przyjemnością, Jasonie Bourne!

– Lepiej zapomnij, że tak się nazywam.

Po wyjściu z parku kameleon skierował się do najbliższego postoju taksówek. Ostami w kolejce kierowca przyjął z entuzjazmem sto franków i pozwolił, by tajemniczy pasażer wtulił się w kąt tylnego siedzenia.

– Jest zakonnica, monsieur! – wykrzyknął po chwili. – Wsiada do pierwszej taksówki.

– Proszę za nią jechać – polecił Jason, przyjmując normalną pozycję. W alei Wiktora Hugo taksówka Lavier zwolniła, a następnie zatrzymała

się przy rzadko spotykanych w Paryżu automatach telefonicznych umieszczonych nie w budkach, tylko pod kolorowymi zadaszeniami.

– Niech pan tu stanie! – syknął Bourne, po czym wysiadł z samochodu i podszedł bezszelestnie od tyłu do stojącej przy jednym z aparatów zakonnicy. Nie widziała go, zajęta wykręcaniem numeru, a on mógł słyszeć każde jej słowo.

– Hotel Meurice! – wykrzyknęła do słuchawki. – Pokój na nazwisko Brielle, będzie tam w południe… Tak, tak! Wstąpię do mieszkania, przebiorę się i zaraz tam pojadę. – Lavier odwiesiła słuchawkę i odwróciła się gwałtownie. – Nie! – wrzasnęła przeraźliwie, ujrzawszy przed sobą Jasona.

– Obawiam się, że tak – odparł Bourne. – Pojedziemy twoją taksówką czy moją? Jest stary i ma zmęczoną twarz, tak właśnie powiedziałaś. To dosyć dokładny opis jak na kogoś, kto rzekomo nigdy nie widział Carlosa…

Rozwścieczony Bernardine wyszedł za portierem z hotelu Pont Royal.

– Co pan sobie wyobraża! – krzyczał. – To śmieszne! Przepraszam, nie miałem racji – poprawił się natychmiast, jak tylko zajrzał do taksówki. – To po prostu niewiarygodne.

– Wsiadaj – polecił mu Jason siedzący obok ubranej w habit kobiety. Francois posłuchał go, obrzucając zdumionym spojrzeniem bladą twarz zakonnicy. – Pozwól, że ci przedstawię jedną z najbardziej uzdolnionych aktorek, jakie zatrudnia Carlos – dodał Jason. – Daję ci słowo, mogłaby zdobyć fortunę w każdym teatrze.

– Nie jestem zanadto religijnym człowiekiem, ale mam nadzieję, że nie popełniłeś błędu… A jeżeli już, to nie taki, jak ja, a raczej my, z tym cholernym piekarzem.

– Jak to?

– Bo to naprawdę piekarz, nikt inny! O mało nie wysadziłem mu w powietrze tych jego pieprzonych pieców, ale tylko francuski piekarz potrafiłby tak głośno błagać o litość.

– Skoro tak, to wszystko się zgadza – odparł Bourne. – Nielogiczna logika Carlosa… Nie pamiętam, kto to powiedział, chyba ja sam. – Taksówka skręciła w rue du Bac. – Jedziemy do hotelu Meurice – dodał.

– Jestem pewien, że masz jakiś konkretny powód – mruknął Bernardine, w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z nieruchomej twarzy Dominique Lavier. – Dlaczego ta urocza starsza dama nic nie mówi?

– Nie jestem stara! – syknęła wściekle kobieta ubrana w strój zakonnicy.

– Oczywiście, że nie – zgodził się skwapliwie weteran Deuxieme. – Tylko nieco zaawansowana wiekiem, a tym samym jeszcze bardziej godna pożądania.

– Żebyś wiedział, chłoptasiu!

– Dlaczego akurat do Meurice? – zapytał Bernardine.

– Bo tam Szakal zastawił na mnie kolejną pułapkę, z wybitną pomocą tej oto słodkiej siostrzyczki. Spodziewa się, że tam będę, a ja nie mam zamiaru sprawić mu zawodu.

– Zawiadomią Deuxieme. Teraz, dzięki temu przerażonemu urzędniczynie, zrobią wszystko, co będą chciał. Nie narażaj się, przyjacielu.

– Nie chciałbym cię urazić, Francois, ale przecież sam niedawno powie działeś, że nie znasz nowych ludzi, którzy ostatnio przyszli do Biura. Nie mogę ryzykować. Wystarczyłby najdrobniejszy przeciek, żeby wszystko diabli wzięli.

– Pomogą ci. – Spokojny, cichy głos Dominique Lavier zabrzmiał we wnętrzu samochodu jak pierwszy, nieśmiały pomruk piły łańcuchowej. – Mogę ci pomóc.

– Już raz spróbowałaś mi pomóc i niewiele brakowało, żeby skończyło się to moją egzekucją. Pięknie dziękuję.

– To było przedtem, nie teraz. Chyba rozumiesz, że w tej chwili moja sytuacja jest naprawdę beznadziejna.

– Mam wrażenie, że niedawno gdzieś to słyszałem…

– Nie słyszałeś. Powiedziałam "w tej chwili"… Na litość boską, spróbuj postawić się w moim położeniu! Nie będę udawała, że rozumiem więcej, niż rozumiem naprawdę, ale przed chwilą ten siedzący obok mnie szarmancki dżentelmen powiedział, że zawiadomi Deuxieme… Deuxieme, monsieur Bourne! Dla wielu ludzi ta nazwa znaczy dokładnie to samo co gestapo! Nawet gdyby udało mi się przeżyć, trafiłabym w ich ręce, a to oznacza zesłanie do jakiejś okropnej kolonii na końcu świata… Słyszałam wiele razy, do czego są zdolni!

– Doprawdy? – zdziwił się uprzejmie Bernardine. – A ja nie miałem o niczym pojęcia. To naprawdę wspaniałe! Cudowne!

Lavier nagłym ruchem zdarła z głowy biały czepek; kierowca, który zobaczył to we wstecznym lusterku, uniósł wysoko brwi.

– Jeżeli nie zjawię się w hotelu Meurice, Carlos nawet nie zbliży się do rue de Rivoli – oświadczyła spokojnym tonem. Bernardine dotknął jej ramienia i znacząco uniósł palec od ust. – Człowiek, z którym chcesz rozmawiać, nie stawi się na spotkanie – poprawiła się szybko.

– Ona ma rację – powiedział Bourne. Pochylił się do przodu, by móc widzieć siedzącego po drugiej stronie kobiety przyjaciela. – Oprócz tego ma także mieszkanie, gdzie powinna się przebrać, ale żaden z nas nie może tam z nią wejść.

– A więc mamy problem, prawda? – odparł Bernardine. – Stojąc na ulicy, nie będziemy wiedzieć, do kogo dzwoni…

– Głupcy! Czy naprawdę nie widzicie, że nie mam innego wyjścia, jak tylko współpracować z wami? Przecież ten staruszek może w każdej chwili napuścić na mnie Deuxieme, a co do ciebie, Bourne… Jacqueline pytała mnie kiedyś o ciebie. Kto to jest ten Bourne? Czy on naprawdę istnieje? Czy rzeczywiście mordował ludzi w Azji, czy to tylko plotka? Zadzwoniła do mnie kiedyś, wtedy jeszcze mieszkałam w Nicei… Może pan to pamięta, monsieur Le Cameleon? Byliście razem w bardzo drogiej restauracji pod Pary

żem, a ty groziłeś jej, straszyłeś jakimiś potężnymi, wpływowymi ludźmi, których nazwisk nie chciałeś ujawnić. Żądałeś, by powiedziała ci wszystko, co wie o jakimś jej przyjacielu – wtedy nie miałam jeszcze najmniejszego pojęcia, o kogo chodziło – ale ona przeraziła się ciebie. Mówiła, że zachowywałeś się jak szaleniec, miałeś szklisty wzrok i bełkotałeś coś w jakimś nieznanym języku…

– Pamiętam – przerwał jej lodowatym tonem Bourne. – Zjedliśmy kolację, zacząłem ją wypytywać, a ona bardzo się przestraszyła. Kiedy poszła do toalety, zapłaciła komuś, żeby zadzwonił w jej imieniu, więc musiałem natychmiast ją stamtąd zabrać.

– A teraz Deuxieme sprzymierzyło się z tymi potężnymi, tajemniczymi ludźmi? – Dominique Lavier potrząsnęła energicznie głową. – Nie, panowie. Jestem realistką i nigdy nie podejmuję walki, w której nie mam najmniej szych szans. Trzeba zawsze znać umiar.

W taksówce zapadła cisza. Po dłuższej chwili przerwał ją Bernardine:

– Gdzie pani mieszka? Podam kierowcy adres, ale zanim to zrobię, chciałbym, żeby mnie pani dobrze zrozumiała, madame. Jeśli okłamała nas pani, ujrzy pani na własne oczy najokrutniejsze oblicze Deuxieme…

Marie siedziała przy stoliku w swoim niewielkim pokoju w hotelu Meurice i czytała gazety. Nie mogła się w żaden sposób skoncentrować, gdyż usiłowała jednocześnie myśleć o wielu różnych sprawach. Wróciła do hotelu krótko po pomocy, obszedłszy wszystkie kawiarnie, które wiele lat temu odwiedzała z Davidem, ale długo nie była w stanie zmrużyć oka. Dopiero około czwartej nad ranem zmęczenie wzięło wreszcie górę nad niepokojem i zasnęła przy zapalonej lampce, by obudzić się prawie sześć godzin później. Był to jej najdłuższy sen od pierwszej nocy po przybyciu na Wyspę Spokoju; tamte wspomnienia zdążyły już się zatrzeć w jej pamięci i tylko ból spowodowany rozłąką z dziećmi dawał się jej coraz mocniej we znaki. Nie myśl o nich, nie dręcz się tak bardzo! Pomyśl o Davidzie… Nie, pomyśl o Jasonie Bournie! Skoncentruj się!

Odłożywszy "Paris Tribune", nalała sobie trzecią filiżankę herbaty i spojrzała przez balkonowe drzwi wychodzące na rue de Rivoli. Zaniepokoiło ją, że pogodny poranek zamienił się w szary, pochmurny dzień. Wkrótce zacznie padać deszcz, jeszcze bardziej utrudniając jej poszukiwania. Pociągnęła z rezygnacją łyk herbaty, po czym odstawiła filiżankę na spodeczek; taki sam serwis kupiła do ich wiejskiego domku w Maine. Boże, czy kiedykolwiek znajdą się tam znowu razem? Nie myśl o takich rzeczach! Skoncentruj się! Nie mogła…

Wzięła ponownie do ręki "Tribune" i zaczęła przerzucać strony, nie dostrzegając artykułów ani zdań, tylko poszczególne, wyizolowane słowa. Nagle jedno z nich rzuciło jej się w oczy; jedno pozbawione znaczenia słowo u dołu pozbawionej treści strony.

Słowo brzmiało "Meemom", a obok znajdował się jeszcze numer telefonu. Marie miała już odwrócić stronę, kiedy jakiś wewnętrzny głos krzyknął przeraźliwie: STÓJ!

Meemom… mommy – sylaby odwrócone i przekręcone przez dziecko uczące się dopiero mówić. Meemom! Jamie, ich Jamie! Wołał tak na nią przez kilka tygodni! David cały czas śmiał się z tego, podczas gdy ona martwiła się, czy nie świadczy to o jakiejś wadzie rozwojowej.

"Po prostu chłopak ułatwia sobie życie, i tyle!" – powiedział ze śmiechem David.

David! Rozprostowała gwałtownie stronę; należała do finansowej części gazety, którą odruchowo przeglądała każdego ranka przy kawie. Wiadomość od Davida! Zerwała się raptownie z krzesła, przewracając je na podłogę, i podbiegła do telefonu. Drżącą ręką wykręciła podany w gazecie numer. Nikt się nie odezwał, więc odłożyła słuchawkę i ponownie, tym razem powoli i starannie, wykręciła kolejne cyfry.

109
{"b":"97555","o":1}