– To stara historia – odezwał się ostrym tonem Bourne, otrząsnąwszy się ze wspomnień. – Jesteśmy tutaj, trzynaście lat później. Co teraz?
– Nie wiem, monsieur. Wydaje mi się, że nie mam żadnego wyboru, prawda? Jeden z was na pewno mnie zabije.
– Może jednak nie. Proszę mi pomóc go zgładzić, a wtedy uwolni się pani od nas obu. Będzie pani mogła wrócić nad Morze Śródziemne i żyć w spokoju. Nie musi pani znikać, wystarczy, jeśli po kilku obfitujących w profity latach spędzonych w Paryżu zamieszka pani tam, gdzie przedtem.
– Zniknąć? – zapytała Lavier, wpatrując się w zaciętą twarz Bourne'a. – Czy to znaczy to samo, co zginąć?
– Tym razem nie. Carlos nic pani nie zrobi, bo będzie martwy.
– Rozumiem. Najbardziej jednak interesuje mnie to zniknięcie, a także obfitujące w profity lata. Czy owe profity mają pochodzić od pana?
– Tak.
– Aha… Czy to samo zaproponował pan Santosowi? Pieniądze i zniknięcie? Jason poczuł się tak, jakby otrzymał siarczysty policzek.
– A więc jednak Santos… – wyszeptał. – Bulwar Lefebvre to była pułapka… Niezły z niego fachowiec, nie ma dwóch zdań.
– Santos nie żyje. Le Coeur du Soldat zostało oczyszczone i zamknięte.
– Co takiego? – Bourne utkwił zdumione spojrzenie w twarzy kobiety. – Taką otrzymał nagrodę za zwabienie mnie w pułapkę?
– Nie. Za to, że zdradził Carlosa.
– Nie rozumiem.
– Szakal ma wszędzie swoje oczy i uszy. Myślę, że nie jest pan tym specjalnie zaskoczony. Zauważono, że dostawca żywności zabrał kilka dużych, ciężkich skrzyń, a wczoraj rano Santos nie podlał swego ukochanego ogródka, co czynił codziennie od wielu lat. Carlos wysłał człowieka, który włamał się do magazynu dostawcy i otworzył skrzynie.
– Książki…- wyszeptał Jason.
– Miały być przechowane aż do chwili otrzymania dalszych poleceń – uzupełniła kobieta. – Santos chciał wyjechać szybko i dyskretnie.
– A Carlos wiedział, że jego numeru telefonu na pewno nie zdradził nikt z Moskwy…
– Proszę?
– Nic, nic… Jakim właściwie człowiekiem był Santos?
– Nie znałam go ani nawet nigdy nie widziałam. Słyszałam tylko plotki. Szczerze mówiąc, było ich bardzo niewiele.
– To dobrze, bo nie mam dużo czasu. Jakie plotki?
– Podobno był imponującej postury…
– Wiem o tym – przerwał niecierpliwie Jason. – Lubił też czytać, sądząc po liczbie książek, a nie jest wykluczone, że miał solidne wykształcenie. Interesuje mnie, skąd pochodził i dlaczego pracował dla Szakala?
– Krążyły pogłoski, że był Kubańczykiem i walczył u boku Fidela, że studiował z nim prawo, był wielkim myślicielem, a kiedyś także atletą. Potem, jak to się zawsze dzieje podczas rewolucji, zmiótł go prąd wydarzeń, nad którymi przestał panować. W każdym razie tak właśnie mówili mi starzy przyjaciele, którzy znają się na rzeczy.
– A co to znaczy, jeśli można wiedzieć?
– Fidel był bardzo zazdrosny o popularność, jaką cieszyli się w pewnych środowiskach niektórzy ludzie z jego otoczenia, przede wszystkim Che Guevara i Santos. Castro był olbrzymem, ale oni dwaj jeszcze go przewyższali, a on nie mógł tego tolerować. Wysłał Che na akcję z góry skazaną na niepowodzenie, natomiast przeciwko Santosowi wysuną sfabrykowane oskarżenia o prowadzenie działalności kontrrewolucyjnej. Santos czekał już na egzekucję, kiedy do więzienia wdarł się Szakal ze swymi ludźmi i uprowadził go z Kuby.
– Uprowadził? W przebraniu księdza, jak przypuszczam?
– Nie musi pan przypuszczać. Kościół zawsze miał na Kubie wielkie wpływy, choć wcale się nie zmienił od czasów średniowiecza.
– To gorzka uwaga…
– Jestem kobietą, w przeciwieństwie do papieża. On też jest ze średniowiecza.
– Skoro pani tak uważa… A więc Santos dołączył do Carlosa. Dwaj pozbawieni złudzeń marksiści w poszukiwaniu straconych ideałów, a może tylko prywatnego Hollywood…
– Nie rozumiem pana, monsieur, ale domyślam się, że fantazja to nie obliczalny Carlos, a gorycz straconych ideałów to Santos… Służył Szakalowi, bo nie miał wyboru. Aż do chwili, kiedy pan się pojawił.
– To wszystko, czego było mi trzeba. Dziękuję. Chodziło mi o wypełnienie kilku luk.
– Luk?
– O wyjaśnienie spraw, których nie znałem.
– Co teraz zrobimy, monsieur Bourne? Chyba o to właśnie pan pytał, prawda?
– A co pani ma zamiar zrobić, madame Lavier?
– Wiem tylko tyle, że na pewno nie chcę umrzeć. Poza tym nie jestem madame, bo nigdy nie wyszłam za mąż. Nie podobały mi się związane z tym ograniczenia, a korzyści nie wydawały się wystarczająco duże, żeby podejmować ryzyko. Przez wiele lat byłam luksusową dziwką w Monte Carlo i Nicei, aż wreszcie wiek zrobił swoje i straciłam jedyny zawód, jaki znałam, ale nadal mam wielu przyjaciół, przede wszystkim wdzięcznych kochanków, którzy troszczą się o mnie przez wzgląd na dawne czasy. Wielu z nich zdążyło
już umrzeć, biedactwa.
– Powiedziała pani, że otrzymała mnóstwo pieniędzy za to, że zgodziła się zająć miejsce swojej siostry?
– To prawda. Nadal dostaję pieniądze, bo jestem bardzo przydatna. Obracam się wśród paryskiej elity, gdzie aż roi się od plotek, często bardzo interesujących. Mam wspaniałe mieszkanie – antyki, obrazy, służba – wszystko, czego należy oczekiwać od kobiety z tak zwanych wyższych sfer. Oraz pieniądze. Co miesiąc na moje konto wpływa osiemdziesiąt tysięcy franków przekazywanych z pewnego banku w Genewie. To trochę więcej niż potrzebuję na zapłacenie wszystkich rachunków, bo jednak ja je płacę, nie kto inny.
– A więc ma pani także pieniądze…
– Nie, monsieur. Żyję luksusowo, ale pieniędzy nie mam. Tak właśnie postępuje Szakal. Wszystkim z wyjątkiem swoich starców płaci tylko tyle, żeby starczyło na wydatki mające bezpośredni związek z funkcjami, jakie dla niego pełnią. Gdybym któregoś miesiąca nie dostała tych osiemdziesięciu tysięcy franków, nie przeżyłabym na tym poziomie nawet trzydziestu dni. Chociaż gdyby Carlos doszedł do wniosku, że już mnie nie potrzebuje, mógłby się mnie pozbyć w znacznie prostszy sposób. Jestem skończona, monsieur Bourne. Jeżeli teraz wrócę do mojego mieszkania, już nigdy z niego nie wyjdę… Tak jak moja siostra nigdy nie wyszła z tego kościoła w Neuilly- sur- Seine. W każdym razie żywa na pewno nie.
– Jest pani tego pewna?
– Oczywiście. Tam, gdzie zostawiłam rower, otrzymałam instrukcje od jednego ze starców. Właściwie nie tyle instrukcje, co rozkazy, jasne i precyzyjne, a dwadzieścia minut później miałam się spotkać z pewną kobietą w piekarni w St. Germain i zamienić się z nią ubraniami. Ona wróciłaby do siostrzyczek, a ja poszłabym do hotelu Tremoille, gdzie miał na mnie czekać kurier z Aten.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że te kobiety na rowerach to były naprawdę zakonnice?
– Oczywiście, monsieur. Często biorę udział w ich działalności dobro czynnej i jestem nawet kimś w rodzaju na pół cywilnej przełożonej.
– A ta kobieta? Czy ona też…
– Od czasu do czasu popada w niełaskę, ale trzeba przyznać, że jest znakomitym administratorem.
– Boże… – wyszeptał Bourne.
– Ona również często go wzywa. Czy teraz zrozumiał pan, jak beznadziejna jest moja sytuacja?
– Obawiam się, że nie.
– W takim razie muszę zacząć wątpić, czy jest pan rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Nie stawiłam się ani na spotkanie z kobietą, ani z kurierem. Gdzie wtedy byłam?
– Miała pani kłopoty: spadł pani łańcuch, potrąciła panią któraś z tych ciężarówek na rue Lecourbe, napadł ktoś panią, cokolwiek… Zresztą, co za różnica. Spóźniła się pani i już.
– Jak dawno temu znokautował mnie pan na tej uliczce?
Jason spojrzał na zegarek. W jasnym świetle poranka nie miał żadnych problemów z dostrzeżeniem wskazówek.
– Jakąś godzinę, może godzinę i piętnaście minut. Taksówkarz jeździł długo wokół parku, żeby znaleźć najbardziej odludny zakątek, a potem po mógł mi przenieść panią na ławkę. Został za to sowicie wynagrodzony.
– Czyli prawie półtorej godziny?
– Powiedzmy. I co z tego?
– To, że nie zadzwoniłam ani do piekarni, ani do hotelu.
– Jakieś dodatkowe kłopoty?… Nie, to już mogłoby wzbudzić podejrzenia… – Bourne potrząsnął głową.
– W takim razie co, monsieur? – zapytała kobieta, wpatrując się w niego otoczonymi siecią zmarszczek zielonymi oczami.
– Bulwar Lefebvre – powiedział cicho Jason. – Najpierw ja wykorzystałem przeciw niemu pułapkę, którą zastawił na mnie, potem on mi się zrewanżował, ale udało mi się ujść z życiem, zabierając panią ze sobą.
Lavier skinęła głową.
– Otóż to. Ponieważ nie wie, co między nami zaszło, postanowił mnie zlikwidować. Po prostu jeszcze jeden pionek, który nagle zniknie z szachownicy. Mało istotny pionek, bo nie mogłabym powiedzieć o Carlosie nic ważnego, gdyż nawet go nie widziałam. Jedyne, co słyszałam, to plotki i pogłoski.
– Nigdy go pani nie widziała?
– W każdym razie nic o tym nie wiem. Czasem ludzie mówili: "Popatrz, to ten z wąsami", albo: "Ten o śniadej cerze to Carlos", ale nikt nigdy nie podszedł do mnie i nie powiedział: "Nazywam się Carlos i to dzięki mnie żyje ci się tak wygodnie, ty podstarzała prostytutko". Polecenia odbierałam zawsze od różnych starych ludzi, tak jak dzisiaj.
– Rozumiem. – Bourne wstał z ławki, przeciągnął się i spojrzał na swojego więźnia. – Mogę cię stąd wydostać – powiedział spokojnie. – Nie tylko z Paryża, ale nawet z Europy. Pojedziesz tam, gdzie Szakal już cię nie dosięgnie. Zgadzasz się?
– Równie chętnie, jak Santos – odparła kobieta, wpatrując się w niego przenikliwym spojrzeniem. – Z radością go zostawię, a nawiążę sojusz z tobą.
– Dlaczego?
– Bo on jest stary, ma zmęczoną twarz i w niczym ci nie dorównuje. Poza tym ty proponujesz mi życie, a on śmierć.
– W takim razie można uznać, że to przemyślana decyzja – odparł Jason z zagadkowym uśmiechem. – Masz przy sobie jakieś pieniądze?
– Zakonnice składają śluby ubóstwa, monsieur – powiedziała Dominique Lavier również się uśmiechając. – Owszem, mam kilkaset franków. Dlaczego pytasz?