Литмир - Электронная Библиотека

Nabrała sił, zamówiła do pokoju wczesny lunch i w dwie godziny później znowu wyszła z hotelu.

A teraz siedziała w łóżku i piła gorącą herbatę, nie mogąc się doczekać wschodu słońca. Ten dzień miał być w całości przeznaczony na poszukiwania.

Bernardine!

– Mon Dieu, jest czwarta rano, więc przypuszczam, że masz coś na prawdę ważnego do powiedzenia siedemdziesięcioletniemu starcowi…

– Mam problem.

– Wydaje mi się, że masz wiele problemów, ale to chyba mało istotna różnica. O co chodzi?

– Jestem już bardzo blisko, ale potrzeba mi podstawionego faceta.

– Byłbym ci bardzo zobowiązany, gdybyś zechciał się wyrażać nieco jaśniej. To chyba jakiś amerykański termin, ten "podstawiony facet". Założę się, że macie w Langley człowieka, który nie robi nic innego, tylko siedzi i wymyśla takie określenia.

– Daj spokój, nie mam czasu na twoje bon mots.

– To ty daj spokój, przyjacielu. Wcale nie staram się błysnąć dowcipem, tylko usiłuję się obudzić… Dobrze, udało mi się usiąść i wsadzić do ust papierosa. O co ci właściwie chodzi?

– Człowiek, który ma mnie zaprowadzić do Szakala, spodziewa się, że dziś rano przyleci do mnie z Londynu pewien Anglik, przywożąc ze sobą dwa miliony osiemset tysięcy franków…

– Wydaje mi się, że dysponujesz znacznie większą sumą – przerwał mu Bernardine. – Chyba nie miałeś żadnych kłopotów w Banque Normandie?

– Żadnych. Pieniądze są na miejscu, a ten twój Tabouri to prawdziwe cudo. Usiłował sprzedać mi jakieś nieruchomości w Bejrucie.

– Tabouri to złodziej, ale Bejrut brzmi całkiem interesująco.

– Nie wygłupiaj się.

– Przepraszam. Mów, słucham.

– Jestem cały czas śledzony, więc nie mogę pójść do banku ani nie mam Anglika, który zjawiłby się z forsą w hotelu.

– Więc na tym polega twój problem?

– Tak.

– Czy miałbyś coś przeciwko rozstaniu się z, powiedzmy, pięćdziesięcioma tysiącami franków?

– Po co?

– Żeby dać je Tabouriemu.

– Raczej nie.

– Rozumiem, że podpisałeś tam jakieś dokumenty?

– Oczywiście.

– Więc podpisz jeszcze jeden, który najpierw własnoręcznie sporządzisz. Polecenie wypłacenia określonej sumy pieniędzy… Zaczekaj chwilę, muszę podejść do biurka. – W słuchawce zapadła cisza. – Allo? – przerwał ją po kilkudziesięciu sekundach głos Bernardine'a.

– Jestem, jestem.

– To cudownie – odparł uprzejmie były specjalista Deuxieme. – Posłałem go na dno wraz z jego jachtem w pobliżu Costa Brava. Był taki tłusty i apetyczny, że rekiny chyba oszalały z radości. Nazywał się Antonio Scarzi, mieszkał na Sardynii i wymieniał narkotyki na różne ważne informacje, ale ty o niczym nie wiesz, ma się rozumieć.

– Oczywiście – potwierdził Bourne i dla pewności przeliterował nazwisko.

– Zgadza się. Zaklej kopertę, zrób pieczęć z wosku, odciśnij na niej palec, po czym zostaw ją u recepcjonisty dla niejakiego pana Scarzi.

– Rozumiem. A co z Anglikiem? Do rana zostało tylko kilka godzin.

– Z Anglikiem nie będzie najmniejszych kłopotów, natomiast gorzej z tą wczesną porą… To rzeczywiście zaledwie kilka godzin. Przekazanie pieniędzy z banku do banku to teraz fraszka: wystarczy nacisnąć kilka guzików, a resztą zajmują się komputery. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z trzema milionami franków w gotówce, bo twój znajomy na pewno nie zgodzi się na inną walutę, żeby nie wpaść przy wymianie. W dodatku potrzebne będą bank

noty o dużych nominałach, żeby nie zajęły pięciu walizek… Ten osobnik z pewnością zdaje sobie sprawę z tych wszystkich problemów.

Jason wpatrywał się intensywnie w ścianę, zastanawiając się nad tym, co usłyszał od Bernardine'a.

– Myślisz, że mnie sprawdza?

– Jestem tego pewien.

– Pieniądze mogły zostać podjęte nie w jednym, ale kilku bankach, a potem wsadzone razem z posłańcem w mały, prywatny samolot i przerzucone na drugą stronę Kanału, gdzie na jakiejś łące czekał samochód, żeby zawieźć je do Paryża.

– Bien. Oczywiście. Tyle tylko, że przygotowanie takiej operacji musi trochę potrwać, nawet jeśli zajmują się tym najbardziej wpływowi ludzie. Staraj się, żeby to nie wyglądało na zbyt proste, bo możesz wzbudzić podejrzenia. Informuj swojego łącznika o postępach i wyjaśnij powód opóźnienia, podkreślając przede wszystkim konieczność zachowania ścisłej tajemnicy. Gdyby wszystko szło jak po maśle, mógłby pomyśleć, że to pułapka.

– Rozumiem. Nic, co łatwe, nie jest wiarygodne.

– Chodzi o coś więcej, mon ami. Kameleon może wcielać się w dzień w wiele różnych postaci, ale zawsze najbezpieczniej czuje się w ciemności.

– Zapomniałeś o czymś. Co z Anglikiem?

– Spokojna głowa, kolego – odparł Bernardine i odłożył słuchawkę.

Operacja przebiegła tak gładko, jak chyba żadna z tych, jakie Bourne do tej pory przygotowywał lub których był świadkiem. Bez wątpienia przyczynił się do tego spryt zawziętego, utalentowanego człowieka, urażonego tym, że zbyt wcześnie odstawiono go na boczny tor. Podczas gdy Jason co kilka godzin dzwonił do Santosa, informując go o "rozwoju wydarzeń", Bernardine wysłał człowieka do hotelu po zapieczętowaną kopertę, a otrzymawszy ją spotkał się z monsieur Tabourim. Kilka minut po wpół do piątej po południu weteran Deuxieme wkroczył do hotelu Pont Royal ubrany w ciemny prążkowany garnitur, tak angielski, jak tylko można było sobie wyobrazić. Skierował się od razu do windy, a dotarłszy na odpowiednie piętro, zdołał po krótkich poszukiwaniach znaleźć pokój Bourne'a.

– Oto pieniądze – powiedział, stawiając na podłodze teczkę, i podszedł do baru, skąd wyjął dwie miniaturowe buteleczki dżinu, otworzył je i przelał zawartość do niezbyt czystej szklanki. – A votre sante – dodał, po czym wypił połowę drinka, odetchnął kilka razy głęboko i wychylił resztę. – Nie robiłem czegoś takiego od wielu lat.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Zawsze starałem się wysłać kogoś innego. To zbyt niebezpieczne… Tak czy inaczej, Tabouri jest po wsze czasy twoim dłużnikiem, a przy okazji udało mu się mnie przekonać, żebym zainteresował się nieruchomościami w Bejrucie.

– Co takiego?

– Ma się rozumieć, nie dysponuję takimi środkami jak ty, ale przez czterdzieści lat pracy w tym zawodzie zdążyłem się dowiedzieć, jak się zakłada konto w Genewie. Nie mogę powiedzieć, żebym był ubogim człowiekiem.

– Możesz być martwym człowiekiem, jeśli zgarną cię, jak będziesz stąd wychodził.

– Nie mam najmniejszego zamiaru na to pozwolić – oświadczył Bernardine, buszując we wnętrzu małej lodówki. – Zostanę tutaj, dopóki ty wszystkiego nie załatwisz. – Otworzył dwie kolejne buteleczki i wlał ich zawartość do szklanki. – No, może teraz moje stare serce wreszcie trochę zwolni – mruknął, podchodząc do biurka. Postawił na nim szklankę, wyjął z kieszeni garnituru dwa pistolety i trzy granaty i ułożył je rzędem na blacie. – Tak, teraz już chyba mogę się odprężyć.

– Co to jest, do diabła? – wykrzyknął ze zdumieniem Jason.

– Wydaje mi się, że wy, Amerykanie, nazywacie to środkiem odstraszającym. Choć jeśli mam być zupełnie szczery, to mam wrażenie, że i wy, i Rosjanie wyłącznie dla zabawy ładujecie masę forsy w broń, która nie działa. Ja pochodzę z innej epoki. Kiedy pójdziesz zająć się swoimi sprawami, zostawisz drzwi otwarte. Pierwszy człowiek, który wejdzie w ten wąski korytarzyk, zobaczy w mojej ręce granat. To nie jest nuklearna abstrakcja, tylko prawdziwy środek odstraszający.

– Kupuję ten pomysł – oznajmił Jason, ruszając do drzwi. – Chcę z tym jak najprędzej skończyć.

Znalazłszy się na ulicy, skręcił za najbliższy róg i, jak to uczynił niedawno przy bramie starej fabryki w Argenteuil, oparł się o mur i zapalił papierosa. Czekał, pozornie odprężony, choć jego umysł pracował na najwyższych obrotach.

Z rue du Bac wyszedł jakiś mężczyzna i podszedł do niego. Okazało się, że to rozmowny posłaniec, którego poznał minionej nocy. Prawą rękę trzymał w kieszeni marynarki.

– Gdzie pieniądze? – zapytał po francusku.

– Gdzie informacja? – odpowiedział pytaniem Bourne.

– Najpierw pieniądze.

– Nie tak się umawialiśmy. – Jason błyskawicznie złapał mężczyznę za klapy, przydusił do ściany i zacisnął na gardle żelazny uchwyt dłoni. – Wracaj i powiedz Santosowi, że kupił sobie bilet w jedną stronę do piekła! Ja nie dam się nabrać.

– Dosyć! – rozległ się przyciszony głos i nagle zza rogu wyłoniła się potężna postać Santosa. – Puść go, Simon. On nic nie znaczy. To sprawa tylko między tobą i mną.

– Myślałem, że nigdy nie opuszczasz Le Coeur du Soldat.

– Uczyniłem wyjątek specjalnie dla ciebie.

– Na to wygląda.

Bourne uwolnił posłańca, który spojrzał na swego chlebodawcę i odszedł szybko, dostrzegłszy ruch jego głowy.

– W hotelu był Anglik – stwierdził Santos, kiedy już zostali sami. – Niósł teczkę. Widziałem na własne oczy.

– Rzeczywiście, był i niósł teczkę – zgodził się Jason.

– A więc jednak Londyn skapitulował? Wygląda na to, że bardzo im zależy.

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że stawka jest bardzo wysoka. Czekam na informację.

– Może najpierw ustalimy dalszy tryb postępowania?

– Już go ustaliliśmy. Przekazujesz mi informację, ja zawiadamiam mojego klienta i jeśli dojdzie do nawiązania zadowalającego kontaktu, wypłacam ci dwa miliony osiemset tysięcy franków.

– Co to znaczy zadowalający kontakt? Co was zadowoli? Skąd będziesz wiedzieć, że was nie oszukałem? Skąd ja mam mieć pewność, że nie będziesz chciał mnie oszukać, twierdząc, że coś poszło nie po myśli twojego klienta?

– Jesteś podejrzliwym człowiekiem, prawda?

– Bardzo podejrzliwym. W świecie, w którym żyjemy, nie ma zbyt wielu świętych, czyż nie tak?

– Chyba jednak więcej, niż przypuszczasz.

– Zdziwiłbym się, gdyby tak było. Nie odpowiedziałeś na moje pytania.

– Już to robię. Skąd będę wiedział, że mnie nie oszukałeś? To proste. Będę wiedział, bo od tego jestem. Za to mi płacą, a człowiek w mojej sytuacji nie może popełnić błędu, powiedzieć przepraszam i żyć dalej, jakby nigdy nic. Zbadałem teren, dowiedziałem się tego i owego i na samym początku zadam dwa lub trzy pytania. Zapewniam cię, że wtedy wszystko będę wiedział.

100
{"b":"97555","o":1}