– To bardzo wymijająca odpowiedź.
– W świecie, w którym żyjemy, umiejętność udzielania wymijających odpowiedzi trudno zaliczyć do wad, czyż nie tak…? Co do twoich obaw, że oszukam cię i zabiorę twoje pieniądze, to zapewniam, że nie mam najmniejszej ochoty robić sobie wrogów wśród ludzi takich jak ty ani wśród takich jak moi klienci, bo to oznacza sporo niewygód i bardzo krótkie życie.
– Doceniam zarówno twoją mądrość, jak i ostrożność – odparł Santos.
– Książki nie kłamały. Jesteś wykształconym człowiekiem.
– Nie ma to wprawdzie nic do rzeczy, ale istotnie, wiem to i owo. Pozory mylą, choć czasem potrafią pomóc… O tym, co ci teraz powiem, wiedzą tylko czterej ludzie na Ziemi, wszyscy mówiący płynnie po francusku. Od ciebie zależy, jak wykorzystasz tę informację. Jeżeli jednak piśniesz choć słowo o Argenteuil, natychmiast się o tym dowiem, a zapewniam cię, że wtedy nie opuścisz żywy hotelu Pont Royal.
– Czyżby kontakt można było nawiązać aż tak szybko?
– Przez telefon, ale zadzwonisz pod ten numer najwcześniej w godzinę po tym, jak się rozstaniemy. Jeśli się nie zastosujesz do tego warunku, również się o tym dowiem i zginiesz.
– Godzina? W porządku… Oprócz mnie numer znają tylko trzy osoby? Może ujawnisz tę z nich, którą najmniej lubisz, żebym mógł mimochodem rzucić jej nazwisko…?
Przez twarz Santosa przemknął lekki uśmiech.
– Moskwa – powiedział cicho. – Plac Dzierżyńskiego. Bardzo wysoko.
– KGB?
– Kos ma obsesję na punkcie Moskwy. Ciągle stara się tam rozbudować swoją siatkę.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomyślał Bourne. Wyszkolony w Nowogrodzie, uznany przez Komitet za niebezpiecznego szaleńca. Szakal.
– Będę o tym pamiętał… Oczywiście, jeśli ktoś mnie zapyta. Jaki to numer?
Santos powtórzył go dwukrotnie wraz ze słowami, jakie powinien wypowiedzieć Bourne. Nie starał się ukryć zabarwionego podziwem zaskoczenia, kiedy przekonał się, że Jason niczego nie zapisuje.
– Czy wszystko jasne?
– Całkowicie. Jak mam ci dostarczyć pieniądze, jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli?
– Zadzwoń do mnie, masz mój numer. Przyjadę do ciebie i już nigdy nie wrócę do Argenteuil.
– Życzę ci szczęścia, Santos. Coś mi podpowiada, że zasługujesz na nie.
– Jestem tego pewien. Zbyt często musiałem wychylać czarę cykuty.
– Sokrates – powiedział Jason.
– Niezupełnie. Dialogi Platona. Au revoir.
Santos odwrócił się i odszedł, a Jason ruszył w kierunku hotelu, powstrzymując się z trudem, żeby nie popędzić co sił w nogach. Biegnący człowiek ściąga na siebie uwagę, a tym samym staje się dogodnym celem – jedna z nauk katechizmu Jasona Bourne'a.
– Bernardine! – krzyknął, wpadając w wąski, kręty korytarz prowadzący do pokoju, w którym siedział weteran Deuxieme z pistoletem w jednej, a granatem w drugiej ręce. – Trafiliśmy w dziesiątkę!
– Kto wypłaca nagrodę? – zapytał Francuz, kiedy Jason zamknął za sobą drzwi.
– Ja – odparł Bourne. – Jeżeli wszystko potoczy się tak, jak powinno, będziesz mógł sporo dopisać do swojego konta w Genewie.
– Wcale na to nie liczyłem, przyjacielu. Szczerze mówiąc, nawet nie przeszło mi to przez myśl.
– Wiem, ale skoro rozdajemy pieniądze tak, jakbyśmy sami je drukowali, dlaczego masz na tym nie skorzystać?
– Istotnie, to dobry argument.
– Już za godzinę – oznajmił Jason. – A właściwie za czterdzieści trzy minuty.
– Co za czterdzieści trzy minuty?
– Przekonamy się, czy to prawda. – Bourne położył się na łóżku, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami. – Zapisz to, Francois. – Podyktował mu numer podany przez Santosa. – Przekup albo zaszantażuj kogo tylko chcesz, ale ustal, gdzie to jest!
– Nie wydaje mi się, żeby było w tym coś trudnego…
– Mylisz się – przerwał mu Bourne. – To tajny, zastrzeżony numer. Zna go tylko czterech ludzi z jego armii.
– W takim razie zamiast gdzieś wysoko poszukamy pomocy nisko, a dokładniej rzecz biorąc, pod ziemią, w kanałach i studzienkach telefonicznych.
Jason odwrócił raptownie głowę i spojrzał na starego człowieka.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał.
– Nic dziwnego, w końcu nie jesteś z Deuxieme'em. Najlepszym źródłem informacji są nie biurokraci przykuci do biurek, lecz technicy i monterzy… Znam kilku. Zadzwonię wieczorem do któregoś…
– Wieczorem? – zapytał Bourne, siadając na łóżku.
– Będzie cię to kosztowało jakieś tysiąc franków, ale dostaniesz, czego chcesz.
– Nic mogę czekać aż do wieczora!
A czy możesz podjąć dodatkowe ryzyko, kontaktując się z nim w pracy? W firmach telefonicznych nikt nikomu nie ufa i pracownicy są pod stałą obserwacją. To taki socjalistyczny paradoks: robotnik odpowiada za to, co robi, ale najczęściej nie wie, przed kim.
– Zaczekaj! – wykrzyknął Jason. – Masz ich domowe numery?
– Są w książce telefonicznej.
– Więc zawiadom którąś żonę, żeby ściągnęła męża do domu. Wiesz, coś niespodziewanego, ale niegroźnego.
Bernardine skinął głową.
– Nieźle, przyjacielu. Całkiem nieźle.
Minuty łączyły się w kolejne kwadranse, podczas których emerytowany oficer Deuxieme rozmawiał po kolei z żonami znajomych pracowników firm telefonicznych, obiecując sowitą nagrodę, jeśli zrobią to, o co je prosi. Dwie odłożyły natychmiast słuchawkę, trzy odmówiły, obrzucając go uprzednio raczej mało wybrednymi epitetami, ale szósta, po zaprezentowaniu szerokiego wachlarza rynsztokowych przekleństw, zgodziła się. Żeby tylko ten szczur ściekowy, za którego wyszła za mąż, wiedział, że pieniądze będą jej, nie jego.
Minęła godzina; Jason wyszedł z hotelu i niespiesznie ruszył przed siebie ulicą. Minąwszy cztery przecznice, zobaczył budkę po drugiej stronie Quai Voltaire, nad samą Sekwaną. Na Paryż stopniowo opadała zasłona ciemności, a na brzegach rzeki i mostach zapłonęły liczne światła. Wszedłszy do pomarańczowej budki, odetchnął kilka razy głęboko, narzucając sobie spokój, jaki jeszcze niedawno wydawał mu się niemożliwy do osiągnięcia. Rozmowa, którą miał za chwilę przeprowadzić, była najważniejszą w jego życiu, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Wsunął monetę, podniósł słuchawkę i wykręcił zapamiętany numer.
– Oui? – odezwał się kobiecy głos. Oui było ostre i chrapliwe, typowo paryskie.
– Kosy krążą wysoko po niebie – powiedział Bourne, powtarzając słowa usłyszane od Santosa. – Robią wiele hałasu, z wyjątkiem jednego, który milczy.
– Skąd dzwonisz?
– Z Paryża, ale nie jestem stąd.
– Więc skąd?
– Przybyłem z miejsca, gdzie zimy są znacznie bardziej ostre niż tutaj – odparł Bourne, czując, jak jego czoło pokrywa się kropelkami potu. Spokój. Spokój! – Muszę skontaktować się z Kosem. To bardzo ważne.
W słuchawce zapadła cisza; Bourne wstrzymał oddech. A potem rozległ się inny głos – cichy i niemal równie głuchy jak to milczenie.
– Przybywasz z Moskwy?
Szakal! To był Szakal! Przez płynną, gładką francuszczyznę przebijał wyraźnie latynoski akcent.
– Tego nie powiedziałem. – Bourne starał się mówić jak Gaskończyk. – Powiedziałem tylko, że zimy są tam bardziej ostre niż w Paryżu.
– Kim jesteś?
– Kimś, komu podał ten numer i hasło ktoś, kogo bardzo poważasz. Mogę ci zaproponować największy kontrakt w twoim życiu. Zapłata nie ma znaczenia – możesz sam ją ustalić – ale wiedz, że ci, którzy są gotowi ją uiścić, należą do grona najpotężniejszych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Kontrolują znaczną część przemysłu i instytucji finansowych, mają także dostęp do kluczowych ośrodków władzy.
– Bardzo dziwnie mówisz. Bardzo niezwykle.
– Jeżeli nie jesteś zainteresowany, mogę natychmiast zapomnieć ten numer i pójść gdzie indziej. Jestem tylko pośrednikiem. Wystarczy zwykłe "tak" lub "nie".
– Nie podejmuję zobowiązań, o których nic nie wiem, ani nie pracuję dla ludzi, których nie znam.
– Z pewnością okazałoby się, że ich znasz, gdybym mógł ci ujawnić ich nazwiska. Jednak na razie nie chodzi mi o żadne zobowiązania, tylko o twoje zainteresowanie. Jeśli odpowiedź będzie brzmiała "tak", zdradzę więcej szczegółów, jeśli "nie", po prostu zwrócę się do kogoś innego. W gazetach pisali, że jeszcze wczoraj był w Brukseli. Na pewno go znajdę. – Jason usłyszał, jak Szakal na wzmiankę o Brukseli raptownie nabiera powietrza w płuca. – A więc tak czy nie, Kosie?
Cisza, a potem głos Carlosa:
– Zadzwoń za dwie godziny.
I stuknięcie odkładanej słuchawki.
Udało się! Jason wyskoczył z budki jak z gorącej kąpieli, czując, że jest cały zlany potem. Pont Royal. Musi jak najszybciej wrócić do Bernardine'a!
– To był Szakal! – oznajmił, zamknąwszy za sobą drzwi i kierując się prosto do stojącego przy łóżku telefonu. Wyciągnął z kieszeni kartkę otrzymaną od Santosa, wykręcił numer, poczekał, aż barman podniesie słuchawkę, i powiedział:
– Potwierdzam Kosa. Teraz podaj mi jakieś nazwisko. – Umilkł na chwilę. – Zapamiętałem. Paczka będzie czekała w recepcji. Przelicz wszystko, odeślij mi paszporty i odwołaj swoje psy. Mogłyby skierować Kosa na twój trop. – Nie czekając na odpowiedź, odłożył słuchawkę.
– Numer, który mi podałeś, jest z XV dzielnicy – poinformował go weteran Deuxieme. – Wystarczyło, żeby nasz specjalista rzucił na niego okiem.
– Co teraz zrobi?
– Wróci do kanałów i poszpera dokładniej.
– Zadzwoni do nas?
– Na szczęście ma motorynkę. Powiedział, że będzie z powrotem w pracy za dziesięć minut i skontaktuje się z nami najdalej za godzinę.
– Doskonale!
– Niezupełnie. Zażyczył sobie pięć tysięcy franków.
– Dostałby i pięćdziesiąt, gdyby chciał… Co to znaczy "najdalej za godzinę"?
– Nie było cię jakieś trzydzieści pięć minut, a on zjawił się tutaj tuż po twoim wyjściu. Wynika z tego, że powinien zadzwonić w ciągu pół godziny.
Telefon zadzwonił natychmiast. W dwadzieścia sekund później mieli już numer domu przy bulwarze Lefebvre.
– Wychodzę – oświadczył Jason Bourne, chowając do kieszeni przyniesione przez Bernardine'a granaty i pistolet. – Pozwolisz, że to sobie pożyczę?