Na ścianach nic i tylko wilgoć spływa. Ciemno i zimno tu. Ale ciemno i zimno po wygasłym ogniu. Nic – ale po bizonie ochrą malowanym. Nic – ale nic zaległe po długim oporze pochylonego łba. A więc nic piękne. Godne dużej litery. Herezja wobec potocznej nicości, nienawrócona i dumna z różnicy. Nic – ale po nas, którzyśmy tu byli i serca swoje jedli, i krew swoją pili. Nic, czyli taniec nasz niedotańczony. Twoje pierwsze u płomienia uda, ręce, karki, twarze. Moje pierwsze święte brzuchy z maleńkimi paskalami. Cisza – ale po głosach. Nie z rodu cisz gnuśnych. Cisza, co kiedyś swoje gardła miała, piszczałki i bębenki. Szczepił ją tu jak dziczkę skowyt, śmiech. Cisza – ale w ciemnościach wywyższonych powiekami. Ciemności – ale w chłodzie przez skórę, przez kość. Chłód – ale śmierci. Na ziemi może jednej w niebie? może siódmym? Wygłowiłeś się z pustki i bardzo chcesz wiedzieć. |