To ballada o zabitej, która nagle z krzesła wstała. Ułożona w dobrej wierze, napisana na papierze, Przy nie zasłoniętym oknie, w świetle lampy rzecz się miała. Każdy, kto chciał, widzieć mógł. Kiedy się zamknęły drzwi i zabójca zbiegł ze schodów, ona wstała tak jak żywi nagłą ciszą obudzeni. Ona wstała, rusza głową i twardymi jak z pierścionka oczami patrzy po kątach. Nie unosi się w powietrzu, ale po zwykłej podłodze, po skrzypiących deskach stąpa. Wszystkie po zabójcy ślady pali w piecu. Aż do szczętu fotografii, do imentu sznurowadła z dna szuflady. Ona nie jest uduszona. Ona nie jest zastrzelona. Niewidoczną śmierć poniosła. Może dawać znaki życia, płakać z różnych drobnych przyczyn, nawet krzyczeć z przerażenia na widok myszy. Tak wiele jest słabości i śmieszności nietrudnych do podrobienia. Ona wstała, jak się wstaje. Ona chodzi, jak się chodzi. Nawet śpiewa czesząc włosy, które rosną. |